Od dawna postać Mickey'a Rourke była dla mnie synonimem lipnego kina klasy B co najwyżej @:-)
Miał on co prawda swoje 5 min. (może to nawet za wiele powiedziane, ale na pewno znacznie więcej niż 5 sek. @:-) ) ale to było bardzo dawno (co najmniej ze 25 lat temu) i można by rzec, że nie prawda @:-)
A ty proszę... takie zaskoczenie... jednak potrafi jak bardzo tego chce (i go sytuacja życiowa do tego zmusi @:-) ) wykrzesać z siebie coś więcej niż tępego osiłka, którego kwestie są ograniczone do niezbędnego minimum @:-).
Bardzo solidny dramat czego zasługą jest głownie duet Mickey Rourke i Marisa Tomey.
Córka jakoś nie za bardzo była przekonująca, ale sporo w tym zasługi scenariusza, który w zasadzie potraktował jej rolę jako swego rodzaju ozdobnik który jednak niewiele do tematu wniósł (no i ta aktorka ma taki właśnie "rozhisteryzowany" styl gry którego dała wyraz w co najmniej dwóch innych filmach w jakich ją widziałem - jeden z nich to "Król Kalifornii").