"XXX" propagowano jako nowe kino akcji na nowy wiek. Mieliśmy zapomnieć o Bondzie i tym podobnych bohaterach, bowiem oto pojawił się zupełnie ktoś inny (czytaj: lepszy). Może nie ma stu twarzy, za to na sportach ekstremalnych zna się jak mało kto. Jak to zwykle bywa ze sloganami reklamowymi, z rzeczywistością rozmijają się prawie zupełnie. "XXX" okazał się filmem głupim, nudnym i do tego pozbawionym wszelkich znamion nowości. Twórcy zgrzeszyli po wielokroć decydując się na produkcję takiej maszkary. Ja wymienię tylko grzechy najcięższe.
1) Kalka fabularna.
Na początku był sobie agent, który w jednym z krajów postkomunistycznych zwanym Czechami nabył supertajne i superniebezpieczne dane sugerujące straszliwy spisek przeciwko Wolności i Bezpieczeństwu. Niestety sam zaraz potem zostaje nabyty przez herszta Wrogów Wolności w postaci zimnego mięsa stanowiącego dodatek do koncertu rockowego. Już minutę później dowiadujemy się, że był to już trzeci agent, który zginął w dość przykrych okolicznościach dowiedziawszy się raczej niewiele o zamierzeniach Wroga. Wtedy to jeden z ważniaków w NSA wpada na genialny pomysł, by zamiast tracić kolejnego świetnie wyszkolonego agenta, lepiej posłać na tę priorytetową akcję człowieczka z ulicy - najlepiej przestępcę, któremu można będzie zagrozić więzieniem, jeśli się nie zgodzi. I tak na scenie wielkiego dramatu pojawia się główny bohater: Xader Cage, który właśnie świętuje kolejny sukces w swoich niekończących się wybrykach anarchistyczno-sportowych. Xander to człowieczek sprawny fizycznie, inteligentny i spostrzegawczy. Szybko więc zdaje testy i po dwóch dniach jest już tajniakiem zaprzyjaźnionym z wrogami.
Już tylko po tym streszczeniu widać, że film nie grzeszy oryginalnością. Wręcz przeciwnie! Próżno w nim szukać choćby jednej nowej myśli. Wszystko wycięte jak z formularza. Każdy wątek, każdy zwrot akcji był w kinie wałkowany już po tysiąc razy. A jednak twórcom zupełnie to nie przeszkadza. Nie mają nawet tyle przyzwoitości, żeby chociaż troszeczkę zmienić akcję, zmienić bohaterów. Za to od samego początku dają widzom jasno do zrozumienia, że fabuła nie ma jakiegokolwiek znaczenia. Jest tylko i wyłącznie pretekstem do pokazania kolejnych scen akcji, popisów kaskaderskich oraz umiejętności speców od efektów specjalnych. Wystarczy wiedzieć, kto jest dobry a kto zły. Reszta jest milczeniem (szkoda tylko, że w przenośni).
Niestety tego typu kalki fabularne jestem w stanie przełknąć tylko w komediach, takich jak na przykład "Prawdziwe kłamstwa". "XXX" komedią nie jest.
2) Drewniani bohaterowie.
Czasami braki fabularne daje się przeoczyć, jeżeli film oferuje coś w zamian - na przykład ciekawych bohaterów. Cóż, twórców "XXX" postaci filmu interesują tylko jako crush test dummies. Więcej życia można znaleźć w dziesięcioletnim trupie, niż w którymkolwiek z bohaterów. A w scenach akcji spisywałby się pewnie równie dobrze, a może nawet lepiej. Dziesięcioletni trup ma jeszcze tę jedną przewagę nad żywym aktorem, że milczy. Milczenia przydałoby się tutaj zdecydowanie więcej.
3) Drętwe dialogi i jeszcze bardziej drętwi aktorzy.
Niewybaczalne jest wręcz, kiedy papierowym postaciom każe się deklamować pozbawione wszelkiej iskry teksty, które w zamierzeniu miały być ostre i kąśliwe. Jako konsultanta do spraw dialogów zatrudnili chyba samego Fidela Castro, ponieważ rozmowy bohaterów są równie fascynujące, jak przemówienie władcy Kuby w szóstej godzinie jego trwania.
Aktorzy poziomem gry dostosowują się do poziomu scenariusza dukając beznamiętnie kolejne kwestie z gracją gwiazdeczek porno po całym dniu ciężkiej pracy, kiedy to kołkiem staje już tylko język.
Po Dieselu w sumie nie spodziewałem się niczego więcej dobrze pamiętając jego kiepskiej jakości popisy w "A Man Apart". A jednak nawet on, jeśli trafi na odpowiedni scenariusz, jest w stanie wyjść z twarzą. Tak było w przypadku "Pitch Black", a nawet "The Fast and the Furious". Gdyby wycięto większość jego dialogów i głupawych odzywek, robiąc z niego faceta czynu a nie mięśniaka pozującego na kogoś o ciętym języku, wyszłoby to wszystkim na dobre.
Całkowitym rozczarowaniem okazał się za to występ Samuela L. Jacksona. Oj stacza się Jackson, stacza po równi pochyłej. Jeśli szybko czegoś nie wymyśli, to po trzeciej części "Gwiezdnych Wojen" może wpaść w otchłań kiczowatego kina video. Nawet nie próbował udawać, że gra. Stawał przed kamerą, mówił, co miał napisane i tyle go było widać. Owszem, to co miał do powiedzenia prawie w ogóle nie nadawało się do nagrania, jednak jest to kiepskie usprawiedliwienie. Już Michael York w teledysku Madonny "Beautiful Stranger" sprawował się lepiej, a był to przecież tylko teledysk.
O reszcie obsady można w ogóle zapomnieć wbrew temu, co stwierdzają materiały promocyjne.
4) Akcja.
Pozostaje więc akcja, najważniejsza część filmu, przyczyna, dla której to wątpliwe dziełko w ogóle powstało. Niestety i tutaj rozczarowanie. Owszem, akcje powietrzne nawet całkiem niezłe. Jednak reszta może podobać się jedynie nadpobudliwym dziewięciolatkom, którym rodzice jeszcze nie kupili rowerka. Nie mam samochodowego fetyszu, więc te mierne namiastki pościgów samochodowych nie robiły na mnie większego wrażenia. Niby ci sami ludzie spreparowali "The Fast and the Furious", a jednak na ekranie tego nie widać. Nie zrobił na mnie wrażenie wirtualny śniegi. Nie wzbudziły większego zainteresowania eksplozje, które były równie sztuczne jak sztuczna była gra aktorska.
W tytule przyrównałem "XXX" do filmu pornograficznego. Tak właśnie widzę ten film, jako film pornograficzny... tyle że bez seksu. Cała konstrukcja: szkieletowa fabuła, sztuczna gra aktorów i pozbawione wyobraźni dialogi, jest identyczna jak w filmach pornograficznych. I tu i tam wszystkie te elementy filmu służą jedynie jako łączniki między jedną sceną akcji a drugą, jako pretekst do kolejnego numerku. Jedynie definicja akcji się zmienia. Nie zmienia się za to wartość. Ten film nadaje się tylko do kosza i pozostaje żałować, że tam się nie znalazł. Przeraża mnie fakt, że film spotkał się z tak dobrym przyjęciem na świecie, co dało zielone światło produkcji części drugiej. Ja ją sobie z całą pewnością daruję.