Święta Bożego Narodzenia, jak każde znaczące wydarzenie związane z naszym dziedzictwem, mają w sobie potencjał na filmowe widowisko.
Święta Bożego Narodzenia, jak każde znaczące wydarzenie bezpośrednio związane z naszym dziedzictwem kulturowo-religijnym, mają w sobie potencjał na filmowe widowisko. Nic więc dziwnego, że obrosłe przez wieki mitem radosnego czasu spędzanego przy akompaniamencie kolęd w otoczeniu najbliższych doczekały się z czasem swojej filmowej dekonstrukcji. ŚWIĄTECZNE DANSE MACABRE Demontaż głęboko zakorzenionego w kulturze chrześcijańskiej bożonarodzeniowego mitu podejmowano już w latach 70., choćby przy okazji filmu
"Czarne święta" (1974,
B. Clark). Były to jednak próby incydentalne (sam
Clark nie partycypował później w modzie na ten gatunek, a po latach stworzył jedną z najbardziej uroczych świątecznych opowieści filmowych wszech czasów, czyli
"Prezent pod choinkę" (1983). U
Clarka miejscem akcji jest żeński akademik, a klimat grozy buduje się za pomocą osobliwego portretowania antagonisty – nieproszonego gościa rozmiłowanego w mordowaniu studentek. Kamera "z oczu" umożliwia obserwowanie zbrodniczego procederu z perspektywy pierwszoosobowej, a nieznajomość motywów postępowania postaci potęguje element nieprzewidywalności tego klasycznego "slasher movie".
Podobnym traumatycznym wydarzeniem w dzieciństwie naznaczony został Billy, bohater horroru
"Cicha noc, śmierci noc" (1984,
Ch. Sellier). Wyrazisty punkt wyjściowy filmu – morderstwo rodziców małego Billy'ego przez psychopatycznego człowieka ubranego w kostium Świętego Mikołaja – ustawia całość w mocno niekonwencjonalnej pozycji. Obraz profanował w ten sposób elementarny składnik każdego Bożego Narodzenia, jakim jest postać sympatycznego grubaska z białą brodą o dobrotliwym spojrzeniu, dźwigającego wór pełen prezentów. Różnica między obrazem
Clarka a dziełem
Selliera polega na tym, że o ile u tego pierwszego świąteczna atmosfera była jedynie ornamentem, o tyle u jego następcy wiąże się z centralnym punktem ikonografii. Motyw obłąkanego Mikołaja-mordercy stanowi u niego coś więcej niż element jednorazowej fabularnej retrospekcji. Kiedy bowiem po latach dorosły już Billy pracuje w sklepie z zabawkami dla dzieci, trauma z dzieciństwa powraca. W ramach świątecznej akcji, zmuszony zostaje do założenia czerwonego kostiumu Świętego Mikołaja. Czynność ta podświadomie "uruchamia" w umyśle Billy'ego mordercze skłonności.
Premierę filmu w kinach producenci niefortunnie zaplanowali na okres okołoświąteczny, co okazało się dosyć nieprzemyślaną decyzją. Koniec końców doprowadziła ona do masowych protestów i powszechnego potępienia zarówno filmu, jak i jego kampanii marketingowej, w tym spotów telewizyjnych, w których forsowano wizerunek Świętego Mikołaja dzierżącego w rękach siekierę. W efekcie niesłabnącego społecznego oporu film wycofano z kin po dwóch tygodniach. Wprowadzono go ponownie na wiosnę, promocję niemal w całości opierając na wcześniejszych kontrowersjach. Paradoksalnie obraz stał na tyle rentownym przedsięwzięciem biznesowym, że z biegiem lat – na przekór powszechnej opinii obrzydliwego dzieła o skandalicznym wydźwięku – doczekał się aż czterech sequeli. Nie osiągnęły one jednak takiego sukcesu jak pierwsza część.
Moda na świąteczną rozwałkę w stylu lat 80. dopadła także reżyserów o bardziej ugruntowanej pozycji w Hollywood, chociażby
Joe'ego Dantego. Wzorem poprzedników postanowił on nakręcić film przeznaczony zarówno dla dorosłej, jak i tej młodszej widowni (był to zresztą jeden z filmów, które przekonały MPAA do wprowadzenia kategorii PG-13). Efekt finalny był dziełem
Dantego,
Chrisa Columbusa jako autora scenariusza oraz producenta
Stevena Spielberga – w przyciężkawej formule horroru
Dante umieścił odrobinę anarchistycznego humoru z pierwiastkiem fantasy (
Spielberg nie do końca popierał zamysł reżysera, ale finalnie uległ jego wizji artystycznej).
"Gremliny rozrabiają" (1984), bo o tym filmie mowa, to czarna komedia, w której tytułowe, wredne potwory sieją spustoszenie w miasteczku w okresie Świat Bożego Narodzenia. Pomimo tego że twórcom udało się wykreować na ekranie kilka naprawdę sympatycznych stworków, na czele z uroczą kosmatą przytulanką Gizmo, dzieło
Dantego raz za razem skręca w zdecydowanie bardziej mroczne rejony. Emocjonalnie dwuznaczne monologi o przeraźliwych doświadczeniach bożonarodzeniowych jak ten wygłaszany przez Phoebe Cates o ojcu przebranym za Świętego Mikołaja, który zginął, nie mogąc przepchnąć się przez komin, mówiły tu w zasadzie same za siebie.
John McClane ze "Szklanej pułapki" to facet, który doskonale wie, jak w pojedynkę skutecznie eliminować tłum bandziorów. Film jest typową rąbanko-strzelanką, ale z twistem w postaci świątecznej atmosfery.
Damian Wiśniowski
Innym kultowym "bożonarodzeniowym" bohaterem okazał się oczywiście John McClane ze
"Szklanej pułapki" (1988,
J. McTiernan). To facet, który doskonale wie, jak w pojedynkę skutecznie eliminować tłum bandziorów. Film jest typową rąbanko-strzelanką, ale z twistem w postaci świątecznej atmosfery. W budynku Nakatomi trwa świąteczne przyjęcie firmowe, w którym bierze udział żona McClane'a, zaś my ściskamy kciuki za powodzenie bohatera w jego starciu z terrorystami. John chce w końcu jedynie uratować żonę, by spokojnie (!) spędzić z nią Święta.
Nie mniejsze zamieszanie robi niejaki Jack Skellington, bohater utrzymanej w burtonowskim stylu animacji
"Miasteczko Halloween" (1993,
H. Selick). Jack, król tytułowego miasteczka, jest zmęczony ciągłym straszeniem ludzi. Kiedy nieświadomie trafia na Bożonarodzeniowe Miasteczko, zachęcony odmiennością nowego świata decyduje się odebrać w nim władzę Świętemu Mikołajowi. Animacja, jak to w zakręconym świecie
Burtona (tu w roli producenta) bywa, przyjmuje formę przerażającej, ale i frapującej zarazem makabreski.
NIEŚWIĘTY MIKOŁAJ Nietrudno domyślić się, jak wielką traumę przeżyłoby każde dziecko, gdyby dowiedziało się, że ich kochany Święty Mikołaj z opowieści rodziców jest tak naprawdę wrednym, nadużywającym wulgaryzmów pijakiem i erotomanem. W dodatku wykorzystującym swój kubrak jako kamuflaż, dzięki któremu może rabować bogate centra handlowe (
"Zły Mikołaj", 2003,
T. Zwigoff).
Billy Bob Thornton, grający u
Zwigoffa tytułową postać, wyrósł zresztą na patrona filmów antyświątecznych. Po
"Złym Mikołaju" wcielił się w rolę upadłego moralnie biznesmena w obrazie
Harolda Ramisa "Zimne dranie" (2005), gdzie wypowiada znamienną kwestię: "Tylko durnie są mili w Święta".
Thorntonowi w roli Złego Mikołaja wtóruje grany przez
Dana Aykroyda w
"Nieoczekiwanej zmianie miejsc" (1983,
J. Landis) Louis Winthorp III – menadżer szanowanej firmy finansowej, który pewnego dnia na skutek uknutej podstępnie intrydze szefów zamienia się miejscami z lokalnym żebrakiem (
Eddie Murphy) i ląduje na bruku. Komedię
Landisa warto obejrzeć choćby dla kilku szczególnych scen. Jak choćby dla tej, w której zhańbiony i nietrzeźwy bohater w kostiumie Mikołaja wkrada się na przyjęcie wigilijne w budynku swojego byłego pracodawcy. W ramach zemsty umieszcza narkotyki w biurku swego następcy. A gdyby tego było jeszcze mało, na odchodne kradnie pełną tacę łososia, by następnie z obłąkańczym wzrokiem skonsumować go w miejskim autobusie. Idę o zakład, że nikt wierzący w legendy o pędzącym saniami sympatycznym staruszku nie chciałby spotkać na swojej drodze jego tak zdemoralizowanej wersji.
Choć powyższe tytuły pokazują Mikołaja w niezbyt pozytywnym świetle, to są wyjątkowo łagodne w porównaniu do skandynawskiego horroru
"Rare Export: Opowieść wigilijna" (2010,
J. Helander). O oryginalnym znaczeniu tego obrazu przekonywał swego czasu nawet legendarny krytyk filmowy Roger Ebert. Wystarczy zresztą sam opis: "We wnętrzu góry Korvatunturi, gdzie według legendy mieszka św. Mikołaj, 486 metrów pod ziemią spoczywa najpilniej strzeżona tajemnica Bożego Narodzenia. Teraz nadszedł czas, żeby ją odkopać. Czas, aby w te Święta wszyscy ludzie uwierzyli w Świętego Mikołaja". Trzeba zresztą przyznać, że twórcy pokusili się tu o ciekawy misz-masz gatunkowy. Można odnaleźć w nim i elementy horroru (podobieństwa do
"Coś" Johna Carpentera nieprzypadkowe) i autorskiego skandynawskiego mitotwórstwa (Mikołaj jako dzikus przed wiekami zamrożony w bryle lodu) oraz rozmiękczający nieco formę narracji pierwiastek fantasy. No i trzeba rzecz jasna uściślić: akcja dzieje się w przededniu Bożego Narodzenia.
Inną redefinicje legendy Świętego Mikołaja proponuje z kolei utrzymany w mocno eksperymentalnej tonacji belgijski horror
"Święty" (2010,
D. Maas). Dyskretny humor idzie tu pod rękę ze scenami mrożącymi krew w żyłach, jak ta z galopującym pod dachach kamienic holenderskiej stolicy Mikołajem. Główny bohater to ponury biskupi okrutnik, który jak co roku powraca piątego grudnia – w dzień, w którym dosięgnął go gniew rozsierdzonego tłumu – by mścić się na ludziach. Nie oszczędzając oczywiście najmłodszych, dla których ma już przygotowane rózgi.
Z RODZINĄ NAJLEPIEJ WYCHODZI SIĘ NA ZDJĘCIU Święta to czas rodzinnych spotkań i zacieśniania więzi z bliskimi. Ale co zrobić, kiedy to właśnie familia staje się źródłem świątecznego utrapienia.
Damian Wiśnioski
Święta to czas rodzinnych spotkań i zacieśniania więzi z bliskimi. Ale co zrobić, kiedy to właśnie familia staje się źródłem świątecznego utrapienia. Modelowym przykładem takiej komediowej struktury jest rodzina Griswoldów z serii
"W krzywym zwierciadle: Witaj, Święty Mikołaju" (1989,
J. Chechik). I chociaż ich przygody mają stosunkowo niewiele wspólnego z omawianymi powyżej "opowieściami z krypty", to perypetie często dotykają zdarzeń, z którymi w okresie wigilijnym sami musimy sprostać. Od najprostszych czynności takich jak zakup choinki czy zgromadzenie funduszy na prezenty dla najbliższych po uruchomienie skomplikowanej maszynerii świątecznych lampek. I najlepiej, żeby to wszystko odbyło się bez zbędnej kumulacji minikatastrof, co w większości przypadków staje się pobożnym życzeniem.
W tej samej kategorii możemy umieścić oczywiście zmagania dzielnego Kevina McAllistera. Jak dowiadujemy się co roku, na Boże Narodzenie zostaje on w domu sam jak palec. Niejednego malca taka sytuacja przyprawiłaby o spazmatyczny płacz, a u rodziców pozostawiła bruzdę w psychice na lata. Bo dziecięca i dorosła psychika nie raz wystawiona zostaje na ciężką próbę z okazji świąt. W
"Jacku Froście" (1998,
T. Miller), to właśnie kilkunastoletni Charlie i jego młoda matka muszą poradzić sobie ze stratą ojca i męża. Ale bywają i sytuacje, gdy to dzieci wprawiają dorosłych w nie lada przerażenie, jak w brytyjskiej produkcji
Toma Shanklanda "Dzieci" (2008). Oto podczas wspólnego wyjazdu dwóch zaprzyjaźnionych rodzin, ich opętane żądzą krwi pociechy urządzają sobie świąteczne polowanie na dorosłych.
O wciąż niesłabnącej chęci przerabiania świątecznych motywów przez współczesnych twórców świadczy także ubiegłoroczny film
Michaela Dougherty'ego "Krampus – duch świąt" (2015). Ten czerpiący garściami z gatunkowych schematów horroru obraz idealnie wpisuje się w klimat "świątecznej grozy". A przy okazji utwierdza w przekonaniu, że czasy prawdziwych świątecznych opowieści już dawno minęły. Nieusatysfakcjonowani takim obrotem sprawy widzowie nie mają wielkiego pola manewru, ale zawsze mogą wrócić do klasyki: Griswoldowie wybierają przecież choinkę, John McClane jeszcze nie wyprał podkoszulka, Zły Mikołaj zapija się w trupa, a Kevin – jak to Kevin – siedzi sam w domu.