Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Marylin+vs+Norma+-+Ana+de+Armas+i+Andrew+Dominik+o+filmie+%E2%80%9EBlondynka%E2%80%9D-147899
WYWIAD

Marilyn vs Norma - Ana de Armas i Andrew Dominik o filmie "Blondynka"

Podziel się

28 września na Netfliksie zadebiutowała "Blondynka" - długo wyczekiwany film o Marilyn Monroe na podstawie głośnej powieści Joyce Carol Oates. Dlaczego Ana de Armas okazała się idealną odtwórczynią tytułowej roli? Co sprawia, że widzowie tak łatwo identyfikują się z gwiazdą "Skłóconych z życiem"? Co dzieło Andrew Dominika mówi o nas samych? Odpowiedzi szuka Łukasz Muszyński.   

***

Andrew, kiedy w twojej głowie zaświtała myśl, że Ana jest idealną kandydatką do zagrania "Blondynki"?         

Andrew Dominik: Zobaczyłem ją w pewnym filmie i to było jak miłość od pierwszego wejrzenia.

Co to był za film?

AD: Dreszczowiec "Kto tam?" w reżyserii Elego Rotha. Pomyślałem wtedy, że ta dziewczyna może być Marilyn Monroe.       

Getty Images © Vittorio Zunino Celotto


Chodziło o fizyczne podobieństwo czy raczej o podobny rodzaj ekranowej charyzmy?

AD: Czuję, że się teraz rumienię. Ana ma w sobie coś takiego, że kiedy widzisz ją na ekranie, przypomina ci słońce, wokół którego wszystko się kręci. Przykuwa uwagę, jest fascynująca. Nie interesowało mnie, co dzieje się w filmie. Byłem skupiony wyłącznie na jej postaci. Kiedy oglądasz filmy z Marilyn Monroe, zwłaszcza te późne, najważniejsza w nich jest sama Marilyn. Weźmy "Skłóconych z życiem". Jej postać ma być w teorii ożywczą siłą, która pozwala otaczającym ją mężczyznom zrozumieć siebie. W praktyce widzisz niezwykłą kobietę, do której zarywa trzech upiornych facetów. To, co dzieje się z bohaterką, wydaje się najważniejszym elementem filmu. Marilyn miała w sobie to coś. Czujesz to instynktownie. To tak jak wtedy, gdy na imprezie pojawia się jakaś osoba i z miejsca skupia na sobie uwagę całego otoczenia. Czasem zajmuje ci chwilę, żeby to zaakceptować. Zdajesz sobie bowiem sprawę, że ta osoba przyciągnie kłopoty.

Ana de Armas: Żeby było zabawnie, w głowie Andrew stałam się główną kandydatką do roli mniej więcej trzy lata przed tym, jak wzięłam w ogóle udział w castingu. Kiedy kręciłam "Kto tam?" nie umiałam nawet mówić poprawnie po angielsku. Andrew to jednak nie zniechęciło.

AD: Przez te trzy lata uważnie śledziłem, jak ci idzie w Hollywood. Byłem na łączach z twoim agentem Joshem.

Ana, jak zareagowałaś na informację, że Andrew chce cię zaprosić na przesłuchanie?

AdA: Ta informacja zwaliła mnie z nóg. W najśmielszych snach nie przypuszczałam, że kiedykolwiek dostanę szansę, by ubiegać się o taką rolę.  Bałam się, ale zarówno osoba reżysera jak i literacki pierwowzór stanowiły obietnicę czegoś niezwykłego. Musiałam w tym wystąpić. Wiedziałem, że rozumiem tę postać. Wiedziałam, jakie myśli kłębią się w jej głowie. Przeobrażenie się w nią przed kamerą wydawało się olbrzymim wyzwaniem, ale czułam, że podołam mu.

Getty Images © Kate Green


Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego od razu poczułaś komunię dusz z Marilyn/Normą Jean?

AdA: Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nie mamy ze sobą nic wspólnego. Ona była Amerykanką, ja pochodzę z Kuby. Fenomen Marilyn Monroe polega jednak na tym, że każdy potrafi się  z nią  utożsamić. Wszyscy wynieśliśmy z dzieciństwa jakąś traumę. Wszyscy nosimy w sobie nieprzepracowane emocje związane z naszymi rodzicami. Każdy ma swoje marzenia i plany, kim chciałby być na starość. W życiu każdego z nas wydarzają się okropne rzeczy. Spotykamy na swojej drodze podłych ludzi. Jeśli więc odłożymy na bok status gwiazdy filmowej, zobaczymy w Marilyn kogoś takiego jak ty czy ja.

AD: Każdy z nas ma dwie twarze: publiczną i prywatną. Pomiędzy tymi dwiema personami zawsze istnieje jakieś pęknięcie. W przypadku znanej osoby ów rozdźwięk między prawdziwym "ja" a wykreowaną na potrzeby otoczenia postacią uderza znacznie bardziej. Być może dlatego ludziom tak łatwo jest utożsamić się z gwiazdami. O tym jest nasz film.

Które aspekty osobowości Marilyn Monroe uznaliście za kluczowe dla filmu? Zastanawialiście się wspólnie, na czym chcecie się skupić, a co usunąć w cień?


AD: Sporo rozmawialiśmy o tym, że ekranowa Marilyn nie może unosić się gniewem.

AdA: Pamiętam, że na samym początku zdjęć byłam wkurzona. Tak bardzo przygnębiało mnie to, co spotyka moją bohaterkę. Andrew powiedział mi wtedy, że Marilyn nie może pozwolić sobie na to, by okazywać nerwy. Że muszę wybrać jeden konkretny moment w filmie, gdy dam ujście negatywnym emocjom.

AD: W "Blondynce" mamy całą sekwencję, gdy Marilyn jest nieustannie wściekła.

AdA: Przez resztę czasu musieliśmy pokazać, jak nasza postać zmaga się z problemami bez okazywania złości. Marilyn od małego była przyzwyczajona, że musi radzić sobie sama.   Nikt nie nauczył jej, jak stawiać granice w relacjach z ludźmi. Najbardziej na świecie bała się odrzucenia. Pragnęła miłości i  poczucia bezpieczeństwa, dlatego z taką łatwością ulegała innym osobom. Pomijając jednak ten szczególny aspekt charakteru Marilyn, miałam poczucie sporej wolności na planie. Oczywiście zależało nam na jak najwierniejszym odtworzeniu kultowych scen  filmowych oraz sytuacji uwiecznionych na fotografiach. Kiedy jednak moja bohaterka nie była Marilyn, a Normą Jean, miałam przestrzeń do artystycznych poszukiwań. Mogłam podążać za intuicją.

AD: O ile dobrze pamiętam, nie było ujęcia, które byłoby tak samo zagrane. W aktorstwie nie chodzi o to, żeby zrobić coś tak, jak należy. Rozumiecie, o co mi chodzi? Najważniejsze są niedoskonałości i skazy, które ujawniają prawdę o postaci. Ana, zgadzasz się ze mną?

AdA: Jak najbardziej.

AD: Na planie chcesz doprowadzić do kolizji, która zaowocuje czymś autentycznym. Sytuacje, które pokazujemy w filmie, mogły wydarzyć się naprawdę, ale da się je pokazać na całe mnóstwo sposobów.

AdA: Ten film był dla mnie emocjonalną podróżą. Każdego dnia przez 9 tygodni dawałam z siebie wszystko. Moje własne emocje i zmęczenie mieszały się z problemami, z którymi zmagała się bohaterka. Otwierałam się na to i starałam przesuwać granice własnych możliwości. Film opowiada o emocjach Marilyn. Widz ma poczuć to, co czuje i myśli bohaterka. Trudno o silniejszą więź publiczności z postacią. Wiedziałam, że emocje Marilyn mają pulsować pod skórą.  Aktorzy rzadko mają okazję zmierzyć się z tego rodzaju wyzwaniem. Musisz być nieustraszony i gotowy na wszystko. Trzeba dać się ponieść swojej postaci.



W waszym filmie ciało Marilyn praktycznie nigdy nie należy do niej. Bohaterka zawsze ma poczucie, że decyduje o niej ktoś inny. Ana, czy w trakcie kariery doświadczyłaś tego rodzaju zawłaszczenia?

AdA: Myślę, że wiele się pod tym względem zmieniło. Dziś mam poczucie, że w pełni decyduję o sobie. Wybieram, co chcę robić i jak wiele z siebie pragnę dać innym, a co pozostawić w sferze prywatnej. Wiem, że jestem jedyną właścicielką mojego ciała. Marilyn nie miała takiego luksusu.

Co nie znaczy, że nie podejmowała prób.

Próbowała, ale nie była w stanie stawiać granic. Przemysł rozrywkowy wyglądał wtedy zupełnie inaczej. Aktorkom było znacznie trudniej niż dzisiaj. Marilyn była nieprawdopodobnie dzielna. Wiele wycierpiała. Ludziom wydaje się, że ikony ekranu po prostu się takie rodzą. Czyli w ich oczach Marilyn przyszła na świat w okolicach trzydziestki. Nie zastanawiamy się, co wydarzyło się w jej życiu wcześniej. Jak wyglądała jej droga do sławy i co ją uformowało? Praca nad tą postacią nauczyła mnie, że musisz mieć w sobie niesamowitą siłę, aby pracować w show-biznesie i cały czas przeć do przodu.

AD: Trzeba pamiętać, że szefujący studiu 20h Century-Fox Darryl F. Zanuck podpisał z Marilyn kontrakt, ponieważ zyskała olbrzymią popularność jako modelka. Na początku kariery świadomie dążyła do tego, by fotografowie robili jej jak najwięcej zdjęć. I w pewnym momencie ta strategia zaczęła przynosić rezultaty - Norma/Marilyn otrzymywała nieprawdopodobnie dużo listów od fanów. Producenci nie do końca wiedzieli jednak, co z nią zrobić. Na początku próbowali uczynić z niej femme fatale. Jeśli widziałeś "Niagarę", wiesz, że nie był to najlepszy pomysł. Dopiero Howard Hawks powiedział, że ta dziewczyna jest jak deser lodowy. Doradził wytwórni, żeby powierzała Marilyn role infantylnych ślicznotek. 

AdA: A ona chciała być traktowana jako poważna aktorka.  Przez całą karierę jej się to nie udało.

AD: Było to dla niej trudne do zniesienia.



Ana, pamiętasz moment, kiedy poczułaś, że trzymasz w garści tę postać? Że udało ci się wejść w skórę Marilyn?

AdA: Paradoksalnie ta chwila chyba nigdy nie nastąpiła. Sama Norma Jean nigdy nie czuła, że jest postacią, którą widzi w niej cały świat. Zawsze mówiła o sobie w trzeciej osobie.     

AD: Marilyn starała się po prostu przetrwać we własnej skórze.

Andrew, chciałbym cię jeszcze podpytać o proces adaptacji książki i zmian, na które się zdecydowałeś. Pominąłeś chociażby wątek pierwszego małżeństwa Marilyn, a także uczyniłeś postaci Charlesa Chaplina Jr i Edwarda G. Robinsona Jr bardziej złowieszczymi niż w literackim oryginale.  


AD: Myślę, że były to bardzo instynktowne decyzje. Wszystkie wspomniane przez ciebie zmiany miały związek z tym, że pewne wątki wydawały mi się bardziej priorytetowe od innych, a delikatnie zmodyfikowane rysy charakteru postaci pasowały lepiej do charakteru opowieści. Nie interesowały mnie specjalnie nastoletnie lata Marilyn oraz małżeństwo z Jamesem Doughtertym, które miało zapobiec odesłaniu niepełnoletniej bohaterki do sierocińca. Wolałem skupić się na traumie z dzieciństwa i jej wpływie na dorosłe życie bohaterki. Uznałem, że najsensowniej będzie pokazać horror małej Marilyn, a potem zrobić elipsę. Wydaje mi się jednak, że udało nam się zachować emocjonalny rdzeń powieści Joyce Carol Oates.    

Która nie jest biografią lecz fantazją na temat życiorysu Marilyn Monroe. Nie obawiałeś się, że podążając śladami Oates, dokonujesz artystycznego nadużycia? W swoim filmie sprowadzasz bohaterkę wyłącznie do roli ofiary. Jej prawdziwe życie nie mogło być przecież nieustanną drogą przez mękę.

Jak wszystko, co zostało napisane o Marilyn Monroe, nasz film jest tak zwaną fantazją ratunkową. Nawet ludzie, którzy odrzucą mój film, będą chcieli uratować Marilyn. Przede mną. "Blondynka"  nie opowiada tylko o Marilyn Monroe. To także film o nas samych. O tym, co siedzi w naszych głowach. O tym, że lubimy dzielić ludzi na ofiary, oprawców i herosów. W ten sposób łatwiej jest nam uporządkować świat i opisać relacje międzyludzkie. Prawdziwe życie jest jednak bardziej skomplikowane. "Blondynka" jest więc historią ku przestrodze. Warto jednak pamiętać, że na końcu to tylko film. Nie pierwszy i nie ostatni, jakiego doczeka się Marilyn Monroe.
37