Recenzja serialu

Friday Night Lights (2006)
Peter Berg
Stephen Kay

"Clear eyes. Full hearts"

"Friday Night Lights" posiada trzy cechy, których nie cierpię w serialach. Po pierwsze, jest produkcją stacji ogólnokrajowej. Naprawdę dobre seriale poza kablówką sprawdzają się w zasadzie tylko
"Friday Night Lights" posiada trzy cechy, których nie cierpię w serialach. Po pierwsze, jest produkcją stacji ogólnokrajowej. Naprawdę dobre seriale poza kablówką sprawdzają się w zasadzie tylko na polu komediowym. Po drugie, jego bohaterami są nastolatkowie. Nie wyobrażałem sobie, że w tym zakresie coś będzie potrafiło sprawić, że będę chciał oglądać następne odcinki. I w końcu po trzecie - jego tematyka mnie zupełnie nie interesuje, ponieważ całość opiera się na futbolu amerykańskim. Na palcach jednej ręki i to bez potrzeby wykorzystania wszystkich palców, wyliczę dobre produkcje z tej tematyki, a i tak największą zaletą "Męskiej gry" był Al Pacino.

A jednak, "Friday Night Lights" sprawił, że się zakochałem. W zasadzie od samego początku, pilot naprawdę zachęca, a później jest jeszcze lepiej. Jeśli kogoś interesuje tematyka futbolu, to prawdopodobnie o serialu słyszał. Jeśli nie, w tym momencie może przestać czytać i zabrać się za oglądanie. Warto.

Do całej reszty, czyli osób wyznających zasadę: "nie, jak o futbolu, to ja podziękuję" - to tak naprawdę nie jest serial o futbolu. Jest o bohaterach, o życiu, o relacjach międzyludzkich, o zaangażowaniu, o pasji... i wyliczać można bez końca. Nie jest to historia typowo amerykańska, Amerykanie tego serialu nie chcieli w zasadzie oglądać, oglądalność miał niską, a kilkukrotnie był bliski anulacji. Doceniony tak naprawdę został dopiero za ostatni sezon, za który produkcja otrzymała nominację do Emmy za najlepszy serial, a Kyle Chandler zgarnął nagrodę za aktora pierwszoplanowego. Nie znajdziemy tu historii a la "Rocky" i choć na pozór może się tak wydawać, to nierzadko bohaterowie wychodzą z sytuacji jako przegrani.

Ale od początku. Najpierw była książka. Buzz Bissinger, amerykański dziennikarz, stworzył powieść o cechach reportażu opartego na prawdziwej historii zawodników szkoły średniej z Odessy, która na język polski niestety nie została przetłumaczona. Książka zyskała ogromną popularność, magazyn "Sports Illustrated" umieścił ją na czwartym miejscu 100 najlepszych książek sportowych i tym samym uznał za najlepszą traktującą o futbolu, a ESPN określił ją mianem najlepszego sportowego dzieła ostatniego ćwierćwiecza. Następnie był film pełnometrażowy - w 2004 roku, Peter Berg stworzył coś na styl "Rocky'ego" o futbolu, a więc drużyna mimo przeciwności losu ostatecznie sięga po upragnione trofeum. Typowy amerykański produkt.

Serial taki nie jest. Berg się zreflektował i dwa lata później dla stacji NBC stworzył coś bardziej przyziemnego. Pilot już od pierwszych chwil nastawia nas na to z czym będziemy mieli do czynienia. Twórcy zdecydowali się na kręcenie "z ręki", metoda niektórych może już irytować, ale w takich produkcjach dodaje jedynie realizmu. Wydaje się jakby widz był zaraz obok bohaterów i razem z nimi przeżywał ich sytuacje, cieszył się z sukcesów i płakał po porażkach. Nie wspominając o tym jak to wypada podczas meczu, kiedy odnosimy wrażenie, że jesteśmy wrzuceni w sam wir akcji i emocje odczuwamy całym sobą. Drużyna nie zawsze też wygrywa, to najbardziej tutaj cenię, jeśli chodzi o aspekt sportowy, nigdy nie możemy być pewni wyniku. Gdy wydaje się, że wszystko zmierza ku najlepszemu, to nagle może przyjść pasmo porażek, po których zespół nie może się pozbierać i przegrywa cały sezon. Jest bez wątpienia emocjonująco, a temu wszystkiemu towarzyszy dodatkowo wspaniała muzyka post-rockowego zespołu Explosions in the Sky, która tworzy ten niezapomniany klimat.

Oprócz charakterystycznego stylu kręcenia, w pilocie poznajemy oczywiście bohaterów i fabułę. Eric Taylor (Kyle Chandler) po sześciu latach przerwy wraca do zawodu trenera i przejmuje drużynę licealną Dillon Panthers. Mieszkańcy małego miasteczka są nastawieni sceptycznie, oczekiwania są ogromne. Pierwszy odcinek i pierwszy wielki mecz. Zespół zwycięża, ale przy okazji traci najlepszego zawodnika, który odnosi ciężką kontuzję, a to dopiero początek problemów trenera.

Serial osadzony jest w fikcyjnym miasteczku Dillon w stanie Teksas. Prawdziwy strzał w dziesiątkę twórców, którzy zresztą luźno opierają go na wyżej wspomnianej książce. Taka lokalizacja daje masę możliwości. Przede wszystkim pozwala zachować realizm, łatwiej się utożsamić z problemami ludzi z niewyróżniającej się miejscowości niż bogaczy z Nowego Jorku. Zresztą ile razy widzieliśmy w filmach takowe miasta, już się mogły przejeść. A Dillon to prawdziwa rudera. Jedyną atrakcją mieszkańców jest tu drużyna futbolowa Dillon Panthers, numer jeden jeśli chodzi o licealne zespoły w całym Teksasie, przynajmniej jeśli chodzi o początek serialu. Tutaj zawodnicy są bohaterami, wszystko dzieje się wokół nich, jeśli uzyskasz ważne dla drużyny punkty, jeśli wygrasz mecz, to jesteś Bogiem. W lokalnej kawiarni czeka na ciebie darmowa kawa, a wszyscy chcą uścisnąć twoją dłoń. Ale jest też druga strona medalu, w przypadku porażki nie licz na pomocną dłoń, w Dillon nic nie jest istotniejsze niż futbol. Jeśli zawiedziesz, zostaniesz zrównany z ziemią i nie powinieneś być zaskoczony, jeśli wracając po przegranym meczu, spotkasz przed domem tablice z wypisanymi wyzwiskami. O tym wiedzą zawodnicy, tutaj futbol jest ważniejszy niż szkoła, sport pomoże w dalszej karierze, w uwolnieniu się z tego codziennego marazmu. Udaje się jednak tak naprawdę nielicznym, a jeśli na chwilę odpuścisz, miasteczko wchłonie cię i już stamtąd nie wypuści. Twórcy doskonale tę zaściankowość przedstawili.

Głównym bohaterem serialu jest wspomniany już trener Eric Taylor, to wokół niego koncentruje się całość i to on jest spoiwem wszystkich sezonów. Są również jego zawodnicy, są mieszkańcy miasteczka. Niesłychane, ale mamy tu wszystkie typy bohaterów, jakich w takich produkcjach mogliśmy oczekiwać. Jest więc Tim Riggins, który zamiast na treningach, wolałby przebywać na imprezach z dużą ilością alkoholu i dziewczyn. Jest całkiem zwyczajny Matt Saracen i jego najlepszy kumpel Landry, inteligentny, choć niezbyt urodziwy i popularny. Jest również największa laska w mieście, Lyla. Jest gwiazda drużyny, Jason, a nie zabraknie też "dobrego" ducha drużyny, który sam najlepiej wie jak powinno to wszystko wyglądać, ponieważ ma pieniądze i dla niego liczy się tylko drużyna. Są tu oni wszyscy, wydawałoby się najbardziej schematyczne postacie, są liczne romanse, zdarzają się w końcu i wygrane mecze w ostatnich sekundach, a mimo to twórcom udało się zachować przy tym niewiarygodny realizm.

Nie mam pojęcia, jak z takiej czysto teoretycznej klapy, udało się stworzyć tak niesamowite dzieło. Najbardziej właśnie serial ceniony jest za to, że jest tak prawdziwy. Nie będziecie mieli poczucia, że tu coś jest udawane, a twórcy nie popadają w banał. Scenariusz jest wciągający, bohaterów nie da się nie lubić i przy tym nie brakuje też wyrazistych antagonistów. Dialogi są realistyczne, jest trochę humoru, są emocje, relacje międzyludzkie są poprowadzone naprawdę koncertowo. Eric Taylor i jego żona Tami to jedna z najlepiej nakreślonych par jaką zobaczycie w telewizji. To nie jest więc "feel-good-movie", ani tym bardziej "guilty pleasure", a dramat o życiowych problemach zwyczajnych ludzi. Obyczajówka, owszem, ale bez wątpienia z tej wyższej półki.
1 10
Moja ocena serialu:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones