Recenzja filmu

Zabójcze maszyny (2018)
Christian Rivers
Grzegorz Drojewski
Hera Hilmar
Robert Sheehan

Śmiertelna nuda

Śmiercionośna broń wygląda tutaj jak zabawkowa kula plazmowa z trzaskającymi wokół iskrami (choć trzeba przyznać, że pole rażenia ma spore), atakowi próbuje zapobiec bezpłciowa grupa rebeliantów,
"Zabójcze maszyny" zaczynają z wysokiego C i po krótkim zarysowaniu kontekstu opowieści narzucają zabójcze tempo. Na rozległym pustkowiu ma miejsce niezwykły pościg – ogromna konstrukcja osadzona na kołach z zawrotną prędkością podąża śladem mniejszej, która na wieść o zagrożeniu błyskawicznie składa się jak scyzoryk i rusza przed siebie. Szybko staje się jednak jasne, że w starciu z tytanem maluczcy nie mają szans; gigant dosłownie wchłania ofiarę w swoje nieskromne progi. Oto właśnie Londyn, za aprobatą rozentuzjazmowanych mieszkańców, zagarnął bawarskie miasto bogate w zapasy paliwa.



Debiutujący w roli reżysera Christian Rivers sięga tutaj po pierwszą odsłonę z tytułowej tetralogii ("Predator's Gold" 2003, "Infernal Devices" 2005, "A Darkling Plain" 2006) Phillipa Reeva, która przedstawia futurystyczną, steampunkową wizję postapokaliptycznego świata, zbudowanego na zgliszczach wojny 60-minutowej. Ostało się niewiele: po ogromnych połaciach terenu krążą jedynie miasta-maszyny, pozostawiające po sobie imponujące kratery. Wszelkie artefakty z przeszłości, zwłaszcza stara technologia, są w cenie, a w muzealnych gablotach wiktoriańskiego Londynu widnieją tostery czy figurki "amerykańskich bożków" – Minionków (to jeden z nielicznych humorystycznych akcentów w tym napuszonym filmie). Co rusz powraca tutaj idea "miejskiego darwinizmu", zaś fraza "for Quirk's sake", odwołująca się do człowieka, który "umaszynowił" stolicę Anglii, to ulubiony wykrzyknik jednego z bohaterów.

Fakt, poruszające się czy nawet wiszące miasta-konstrukcje wyglądają na dużym ekranie całkiem efektownie (Rivers odpowiadał dotąd za storyboardy i nadzorował efekty specjalnie u Petera Jacksona). Problem natomiast stanowi scenariusz sprawnego jak dotąd tercetu Jackson-Boyens-Walsh mającego na koncie chociażby dwie trylogie: "Władcę Pierścieni" (2001-2003) i "Hobbita" (2012-2014) oraz "King Konga" (2005). Wątek dużych miast wchłaniających małe w celu zdobycia dostępu do ich cennych surowców oraz wykorzystania ich mieszkańców jako taniej siły roboczej, jawiący się jako czytelna metafora późnego kapitalizmu, stosunkowo wcześnie ustępuje do bólu konwencjonalnej fabule.



Spośród nijakich bohaterów wyróżnia się być może najciekawsza, choć wcale nie oryginalna Hester Shaw (Hera Hilmar), córka archeolożki, która zginęła, broniąc dostępu do niebezpiecznej broni. Dziewczyną z tajemniczą blizną na policzku kieruje więc chęć zemsty na mordercy rodzicielki, prowodyrze ataków na inne miasta, jednowymiarowym czarnym charakterze Thaddeusie Valentinie (Hugo Weaving). Przypadkowo jej towarzyszem staje się z kolei pracujący w muzeum badacz przeszłości, Tom Natsworthy, którego rola ogranicza się jedynie do nieudanego "rozluźniania atmosfery", a później do odhaczenia koniecznego wątku miłosnego. Trudno również jakkolwiek angażować się w losy karykaturalnego pół-robota Shrike'a ze święcącymi na zielono ślepiami. Raz bohater w absurdalnie podniosły sposób wynurza się z głębin morskich przy akompaniamencie grzmotów. Innym razem dramatycznie wyjawia, że nie ma serca, zupełnie jak kolekcjonowane przez niego przedmioty – a wszystko przy akompaniamencie ckliwego pianinka. Ukazany w retrospekcji jako surowy, acz kochający opiekun Hester, za sprawą podobnych klisz budzi tylko politowanie.

Śmiercionośna broń wygląda tutaj jak zabawkowa kula plazmowa z trzaskającymi wokół iskrami (choć trzeba przyznać, że pole rażenia ma spore), atakowi próbuje zapobiec bezpłciowa grupa rebeliantów, a finałowy pojedynek przypomina uboższą wersję "Gwiezdnych wojen". Zanim jednak dojdzie do jakże przewidywalnej kulminacji, "Zabójcze maszyny" zdążą już zmęczyć usilnym popychaniem akcji do przodu i kreowaniem zupełnie nieangażujących konfliktów. Zamiast zanurzyć się w intrygującym świecie, przyjrzeć temu, jak funkcjonują miasta czy zastanowić się, jak wpływa na nie nowa topografia, twórcy śledzą tylko niezajmujące losy sztampowych postaci. Choć punkt wyjścia fabuły jest w takim samym stopniu kuriozalny, co intrygujący, całość pozostawia spory niedosyt. Uniwersum jest kiepsko nakreślone, klisza goni kliszę, a bardziej zabójcza od tytułowych maszyn okazuje się ekranowa nuda. 
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Od kilkunastu lat na półki księgarni, a zaraz później na ekranach pojawiają się dzieła ukazujące... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones