Recenzja filmu

Mowa ptaków (2019)
Xawery Żuławski
Piotr Kielar
Sebastian Fabijański
Eryk Kulm jr

Świergot

Żuławski sparował różne zjawiska, paradygmaty, słowa i obrazy, które razem układają się w wielki, pstrokaty neon z napisem "Polska". Każdy może sobie ten neon czytać po swojemu, ale jedno
Gusła, czarna msza, hiphopowy koncert w peerelowskiej fabryce rajstop, opera mydlana w kwiaciarni. Wrzuć se monetę, a wyleci, co tam chcesz. Wypłynie, co ma wylecieć. Lata 90. są tu takie jak 60., a rok 2016 to tak naprawdę 1975. Bajzel, nieporządek, cyrk i grafomania. Rozwrzeszczane ptactwo świergocze o wszystkim i o niczym. Trochę ojca, trochę syna, trochę literatury, trochę sztuki, dużo Polski – podzielonej, snobowatej, wulgarnej, rzygającej historią, przepuszczonej przez smartfony i internety. Ktoś już zdążył napisać, że "Mowa ptaków" to "Dziady" epoki nihilizmu. Eschatologiczna baśń o nowoczesnej Polsce. A niech będzie, nawet pasuje. Zresztą tak jak wszystko inne.
 

Wiadomo, że nowy film Xawerego Żuławskiego zbierze potężne cięgi: za niechlujność, pretensjonalność, słabość intelektualną, pożyczanie z estetyki Ż. seniora. Wszyscy ci, którzy ten film znienawidzą od pierwszego wejrzenia, będą mieli rację. "Mowa ptaków" to właściwie, jak powiedzieliby antropolodzy kultury wizualnej, luźny montaż "słabych obrazów": są tu wyimki z romantyzmu, szeleszczące nagrania z ukrytych kamerek, nakładające się na siebie kadry, psychodeliczne wizyty w głowie głównego bohatera, rekonstrukcje historyczne, a nawet sucharowata wersja teledysku "Thriller" Jacksona. Mieszkańcy współczesnej Warszawy mówią i zachowują się tak, jakby ktoś ich żywcem wyciągnął z młodopolskiej powieści albo nowofalowego pudła ze strychu Godarda. Sebastian Fabijański gra nauczyciela polskiego i początkującego pisarza, który cytuje całe ustępy z "Pana Tadeusza", a za chwilę bryka jak naspidowany kangur. Sebastianowi Pawlakowi patriotycznie zradykalizowana młodzież nakłada śmietnik na głowę (pamiętacie tę starą telewizyjną historię?). Eryk Kulm ma boki zapadnięte jak chorujący na suchoty kompozytor z filharmonii, ale w ursynowskim bloku kleci elektroniczne plumkania na syntezatory. W tle idzie parada świeżych i dziarskich chłopiąt i dziewcząt z transparentami ONR-u, instagramami w łapach, zacięciem do burzenia i oglądania powstałych ruin. Gombrowicz wrócił do macierzy. 


Ten bulgot z wnętrza polskich jelit może odstręczać, szczególnie że "Mowa ptaków" jest zestawem umownie powiązanych scen oraz dialogów, które prowadzą donikąd. Tonacje zmieniają się co sekundę: komedia, dramat, narkotyczny galop. Raz wysłuchujemy tyrad dwóch intelektualistów przy wietnamskim żarciu na Rondzie Wiatraczna, a już za chwilę strzelamy z Danielem Olbrychskim do kaczek. Marta Żmuda Trzebiatowska jako nowobogacka pańcia prawie unosi się na wielkim ciążowym brzuchu, a bracia Mroczek – robotyczne klony ze szpitalnej izby przyjęć – grają najlepszą rolę od czasów "M jak Miłość". Przy wszystkich zastrzeżeniach – bo Żuławski naprawdę potrafi przeszarżować z bełkotem i kiczem – jest to ten rodzaj chaotycznego, piekielnego języka, który w moim odczuciu świetnie nadaje się do opisywania polskiej nowoczesności. Nadaje się wciąż, bo oczywiście reżyser nie wymyślił żadnej nowej formuły, raczej zaczerpnął ze starej wazy i nadał surrealistycznej brei pewne miękkie kontury związane z własną wrażliwością oraz sposobem pojmowania bieżącej rzeczywistości społeczno-politycznej. Sparował różne zjawiska, paradygmaty, słowa i obrazy, które razem układają się w wielki, pstrokaty neon z napisem "Polska". Każdy może sobie ten neon czytać po swojemu, ale jedno pozostaje niezmienne – międzypokoleniowa mania historyzowania wszystkich i wszystkiego, mania cytowania i życia wyobrażeniami, a w końcu – mania wielkości napędzana nikłym poczuciem własnej wartości. Czyli stare ptasie śpiewki. 
 

Żuławski sparował się także z własnym ojcem i to chyba tutaj ma swoje źródła filmowy dysonans między tym, co anachroniczne i nowoczesne. "Mowa ptaków" jest stosunkowo luźną adaptacją ostatniego scenariusza Andrzeja Żuławskiego – senior zostawił po sobie tekst, podobno same dialogi ze szczątkowymi didaskaliami. Młody natomiast przyoblekł goły szkielet w obrazy. Trzeba być jednak trochę wariatem, żeby włazić do głowy własnego nieżyjącego ojca w poszukiwaniu pomysłu na film o polskości. I choćby za tę próbę rodzinnego sparingu należą się Xaweremu Żuławskiem wyrazy uznania. "Mowa ptaków" – mimo że uwierająca i pozornie pretensjonalna – na tle tegorocznych dokonań polskiego kina pozostaje jednak czymś inspirującym i osobnym. Nawet jeśli świergot "żuławszczyzny" to dla nas tylko przebrzydłe krakanie na puszczy.
1 10
Moja ocena:
7
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Kto z was mowę ptaków zna? / Nikt – i tylko jeden ja (…)" – pisał Julian Tuwim. Polak, Żyd, poeta,... czytaj więcej
Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni miałam przyjemność obejrzeć "Mowę ptaków" w reżyserii... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones