Recenzja serialu

Star Trek: Discovery (2017)
David Semel
Lee Rose

Śmiało podążać... ku upadkowi

Śmiało podążać tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek – tak w istocie się stało –Discovery faktycznie podąża śmiało tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł – w blasku komputerowo wygenerowanych
Drobna uwaga: na samym wstępie chciałbym zaznaczyć, że recenzja była pisana prawie 2 lata temu i dotyczy wyłącznie 1. sezonu serialu, z sezonem drugim do tej pory nie zapoznałem się i nie zamierzam tego robić. Jeżeli ktoś chce zatem dowiedzieć się czegoś na temat sezonu 2. i kolejnych, które po nim się ukażą, musi obejrzeć je samodzielnie i na tej podstawie wyrobić sobie opinię. Mając to na uwadze, zapraszam do przeczytania.

Minęło ponad 12 lat, odkąd ukazał się ostatni odcinek "Star Trek: Enterprise", który zdecydowanie nie był sukcesem. Widzowie zakładali więc, że nikt raczej nie podejmie się ryzyka stworzenia kolejnego serialu w tym dość znanym uniwersum. Dlatego w momencie, kiedy po tych 12 latach świat obiegła informacja, że nowy serial jednak powstanie, wszyscy przecieraliśmy oczy ze zdumienia. To była wiadomość, na jaką czekaliśmy – oto król seriali science-fiction, na którym wychowały się dwa pokolenia, w końcu wróci. Czekałem na ten powrót. Ale niestety nie takiego powrotu się spodziewałem.

Głosy sceptycyzmu i obawy względem nowego serialu słychać było już w momencie ukazania się pierwszych zdjęć z planu i zwiastunów. Było widać, że nowy serial będzie wyglądał, cóż... inaczej. Częściowo podzielałem te obawy, ale twardo czekałem na premierę, żeby zobaczyć dokładnie, co Discovery ma mi do zaoferowania.


"Discovery" zawiódł mnie niemal na każdym polu, z każdą kolejną sceną i każdym ujęciem brutalnie przekazując mi bardzo bolesną prawdę: "Star Trek" dzisiejszych czasów nie jest już tym samym "Star Trekiem", którego znałem i kochałem. Za ten stan rzeczy możemy śmiało podziękować panu Abramsowi, który wziął Star Treka na warsztat w ubiegłej dekadzie i stworzył nowe filmy, w społeczności fanów pogardliwie określane jako "Abramstrek" lub "JJverse" (chodzi tu o Star Trek, W ciemność. Star Trek, orazStar Trek: W nieznane). Filmy te, będące rebootami serii, stworzyły w głowach ludzi, którzy o "Star Treku" nie mieli wcześniej zielonego pojęcia, skrzywiony obraz tej marki jako napakowanej akcją i najeżonej specjalnymi efektami space opery i do takich właśnie ludzi skierowany jest "Discovery". Przeciętnego odbiorcę tego serialu nie obchodzi, o czym to właściwie jest, spodobały mu się rebooty i chce więcej, liczy się dla niego, żeby było na co popatrzeć (takie opinie czytałem na samym Filmwebie). Twórcy mają w tym momencie problem, bo takich ludzi trzeba jakoś w to uniwersum wprowadzić, a są jeszcze fani, którzy je znają nie od dziś i ich też trzeba zadowolić. "Discovery"mimo wyraźnego nacisku położonego na pierwszą grupę próbował robić te dwie rzeczy na raz i niestety wyłożył się na całej linii.



Oprócz dwóch powyższych "Discovery"próbuje zrobić jeszcze trzecią rzecz –desperacko wpasować się w dzisiejsze standardy produkcji serialu, do których, nie oszukujmy się, stary, teatralny Star Trek zupełnie nie pasuje. Dzisiejszy widz szuka mocnych wrażeń, dlatego na przykład historia tajemniczej substancji wprawiającej członków załogi w lubieżne uniesienie albo dramat wymierającej na skutek epidemii rasy, która desperacko szukając remedium, porywa ludzi dla narządów, czyli wątki pojawiające się w starych seriach raczej go nie zainteresuje, a co za tym idzie – nie zarobi. Dzisiaj serial, który ma przebić się do ogółu, musi, wzorem szalenie popularnej "Gry o tron", spełniać trzy warunki: epatować wulgaryzmami, kontrowersją i przemocą. "Discovery"wprowadza do uniwersum "Star Treka" wszystkie trzy. Jego fabuła, przeciętna i bardzo chaotyczna stawia sobie za cel jedno – szokować widza –i co gorsza robi to w sposób bardzo dosłowny, z wdziękiem buldożera. Od pierwszych odcinków jesteśmy bombardowani widokiem członków załogi wysysanych w próżnię, zmasakrowanych ciał ofiar jakiegoś przerośniętego niesporczaka, wolkańskich dzieci bijących ludzkie dzieci, czy oficerów gwiezdnej floty puszczających wiązanki w kierunku kolegów. Twórcy, celem jeszcze większego podkreślenia jak bardzo "brudne i niejednoznaczne" ma być teraz to uniwersum, serwują nam do tego rozwiązania fabularne, które mogę nazwać jedynie nielogicznymi i wyjątkowo naiwnymi – jak na przykład kuriozalny wątek magicznych grzybków umożliwiających natychmiastową teleportację (uważny widz bardzo łatwo zauważy, że ten wątek jest w oczywisty sposób zgapiony z "The Expanse" i występującej tam protomolekuły), współrzędne schowane w głowie wspomnianego niesporczaka czy scena, w której główna bohaterka (którą chyba mamy lubić) po 10 minutach od momentu, kiedy ją poznajemy, z bardzo naciąganych i głupich powodów rzuca się na swoją kapitan, bo chce "zapobiec wojnie". Cała ta "brudność i niejednoznaczność" mająca przetransformować "Discovery"w "Grę o tron" w kosmosie jest jednak tak nieporadnie obmyślona, że odbija mu się czkawką i sprawia, że niektóre momenty ocierają się wręcz o groteskę.



Skoro już wspomniałem o głównej bohaterce, sposób, w jaki w tym serialu poprowadzona jest narracja, również zasługuje na uwagę. W odróżnieniu od wcześniejszych "Treków", gdzie wydarzenia opisywane były z perspektywy całej załogi, tutaj mamy wyraźnie zaznaczoną centralną postać, wokół której wszystko się kręci. Efekt tego jest taki, że z całej załogi poznajemy dobrze może dwie, trzy osoby, o całej reszcie wiemy bardzo niewiele lub nic. Są to w większości po prostu losowe postacie siedzące sobie na mostku i raz na jakiś czas wykrzykujące jakąś komendę o zbliżających się torpedach (jeśli ktoś nie zada sobie trudu szperania w internecie, nie pozna nawet ich nazwisk). O śmieszność zakrawa również fakt, w jaki sposób przedstawione zostały działania bohaterów – jedni podejmują absurdalnie wręcz głupie decyzje, inni zachowują się jak dzieci w przedszkolu i dąsają się na resztę. Aż sam się zastanawiam, czy to błąd scenarzysty, reżysera czy po prostu takie są założenia, żeby zrobić z tych postaci idiotów w nadziei, że tego nie zauważymy. Relacje między bohaterami są do bólu spłycone. Abramstrekowe filmy szły w tej kwestii w kierunku humoru – połowa postaci była sprowadzona do roli błaznów strzelających nieśmiesznymi żartami lub mówiących z ciężkim akcentem. "Discovery" poszło tu jeszcze dalej, próbując uczynić wszystko na siłę "poważnym" i ciężkim – dzięki temu świat pokazany w serialu jest zaskakująco wręcz nieprzyjazny i zimny. Aż ciężko jest patrzeć na te puste twarze patrzących spode łba i odpychających oficerów przechadzających się po zaciemnionych korytarzach. Zupełnie brakuje tutaj tego pierwiastka przyjaźni między bohaterami, tak istotnego w każdej poprzedniej odsłonie cyklu, załoga Enterprise zawsze trzymała się razem, niezależnie od tego czy dowodził Kirk czy Picard. A tu chłód wręcz bije od tego bezpłciowego, pozbawionego emocji obrazu, na którego tle nawet Abramstrek wypadał lepiej.



Tym, co zawsze wyróżniało Star Treka spośród innych produkcji science-fiction był fakt, że jego fabuła przeważnie miała drugie dno, mimo woli skłaniała człowieka do refleksji i zastanowienia się nad pewnymi aspektami rzeczywistości. Jest to element, który w poabramsowskim Star Treku jest praktycznie nieobecny. Nie inaczej jest z "Discovery" - serial owszem, próbuje coś nam przekazać, sili się na wprowadzenie tego brakującego elementu, co widać już od pierwszego odcinka, niestety jednak to nie wychodzi. Przedstawione problemy są wybitnie płytkie - przypuszczam, że osoby oglądające Star Treka są zaznajomione z pojęciem tzw. "Pierwszej dyrektywy". Tym, które nie wiedzą, czym ona jest, wyjaśniam - jest to regulacja zabraniająca członkom Gwiezdnej Floty ingerencji w rozwój jakiejkolwiek obcej cywilizacji, wymuszania zmian sposobu życia, zwyczajów itp. W "Discovery" element ten, podobnie jak w filmach jest ograniczony wyłącznie do stwierdzenia "oni są prymitywni, my jesteśmy superzaawansowaną cywilizacją, w związku z tym oni nie mogą zobaczyć nas, gdy robimy coś na ich planecie". Wielka szkoda, gdyż Pierwsza dyrektywa często była podłożem do obrazowania złożonych problemów natury moralnej i społecznej, stare serie korzystały z tego wielokrotnie, pokazując nam, przed jak trudnymi wyborami musi niekiedy stawać kapitan statku - złamać dyrektywę i uratować życie członka załogi, który w myśl lokalnego prawa ma zostać stracony, czy pozwolić mu umrzeć, ale pozostać w zgodzie z regulacjami? A może szukać alternatywy na drodze dyplomacji? Takich rozterek w "Discovery" nie uświadczymy. Tutaj sprawa jest prosta: dopóki prymitywy cię nie widzą, wszystko jest ok, Pierwsza dyrektywa odhaczona, można przejść dalej. Z tym, że dalej wcale nie jest lepiej. W innych miejscach przesłanie, które serial próbuje nam przekazywać, jest mocno wątpliwe, zwłaszcza w świetle tego, jak do pewnych zagadnień podchodziły starsze serie. Wspominałem tu chwilę wcześniej o głównej bohaterce, która atakuje swoją przełożoną, aby rozpocząć atak na Klingonów - zadanie pierwszego ciosu według scenarzystów serialu miałoby rzekomo sprawić, że wielokrotnie silniejszy przeciwnik nabierze szacunku i się wycofa. Komuś, kto obejrzał ten odcinek i wziął sobie "wolkańskie powitanie" do serca, polecam zapoznanie się z pierwszym odcinkiem "Star Treka TNG". Już oglądając jeden odcinek, widzimy różnicę między dawnym a dzisiejszym podejściem twórców - "Następne Pokolenie" mówiło nam "wstrzymaj się, nie atakuj bez potrzeby, zastanów się nad tym, z czym masz do czynienia", "Discovery" natomiast mówi nam "nie czekaj, wal pierwszy, wtedy nic ci nie zrobią" (pomijam już, że nikt, od kogo decyzji zależy życie ludzi nie myśli w ten sposób i nie będzie podejmował tak dużego ryzyka, w dodatku bez konsultacji z kimkolwiek poza jakimś swoim kolegą - jest to kolejny przykład braku logiki i oderwania scenarzystów od rzeczywistości, o czym pisałem już wcześniej). Czy to są wnioski, których oczekujemy po serialu, który ma kształtować opinię młodych osób i uczyć ich właściwych postaw życiowych? Nie wydaje mi się. Nie wydaje mi się też, żeby świętej pamięci Gene Roddenberry był szczęśliwy, gdyby zobaczył, że uniwersum, które stworzył, jest dzisiaj wykorzystywane do usprawiedliwiania siłowych rozwiązań i braku myślenia. To tylko dwa przykłady, a jest ich więcej.



Parę słów o obsadzie – cóż, twórcy jakoś specjalnie nie kryją się z faktem, że wszystko opiera się na czterech osobach, konkretnie są to:Michelle Yeoh,Jason Isaacs,Sonequa Martin-GreeniAnthony Rapp. Co do wymienionej czwórki zadaję sobie ciągle pytanie- jak tym ludziom udało się stworzyć w Star Treku postacie, których po prostu zwyczajnie nie cierpię? Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się w jakimkolwiek osadzonym w tej franczyzie serialu znaleźć postaci, która wzbudzała we mnie czystą antypatię, a tutaj tak jest. Nie jestem w stanie strawić Rappa, jego charakteryzacji, wiecznej kpiny w głosie gdy się odzywa, męczy mnie nadęty Isaacs jako Lorca, natomiast postać grana przez Martin-Green jest mi całkowicie obojętna. Reszta obsady jest tak naprawdę zepchnięta na nieco dalszy plan i sporej części z tych aktorów nie dano za bardzo okazji, żeby się wykazać, a są wśród nich nazwiska warte wspomnienia, jak choćbyRekha Sharma, której przypuszczam osobom zaznajomionym z serialemBattlestar Galacticanie muszę przedstawiać. To samo się tyczy aktorów bez imponującego dorobku, których znaczenie jest tutaj marginalne, a ich role często źle umiejscowione- np.Emily Coutts, która ze swoją aparycją znacznie lepiej sprawdziłaby się w roli dobrodusznego pokładowego lekarza, a zamiast tego z wygoloną głową i soczewkami kontaktowymi mechanicznie wykrzykuje "Yes sir", siedząc u boku Isaacsa. Z całej tej "plejady" obronną ręką wychodzi tylkoDoug Jonesi jest to chyba jedyna rola w tym serialu, którą z czystym sumieniem mogę pochwalić. Facet wiedział, że będąc nowym w obsadzie "Star Treka", może łatwo zdenerwować nadwrażliwych fanów gdyby źle zagrał przedstawiciela jakiejś ikonicznej rasy, więc zamiast tego postanowił stworzyć własną, a że gość jest specem od wcielania się w dziwne stwory, to decyzja ta okazała się być trafioną i grany przez niego komandor Saru okazuje się być najciekawszą postacią serii (i niestety kolejną, której poświęcono stanowczo za mało miejsca). Panie Jones, szacunek.



Śmiało podążać tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek –tak brzmiały słynne słowa wypowiadane w czołówkach pierwszych serii Star Treka. I tak w istocie się stało – Discovery faktycznie podąża śmiało tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł – w blasku komputerowo wygenerowanych wybuchów i przy akompaniamencie przekleństw podąża ku upadkowi – swojemu i całego uniwersum. Ci, którzy chcą "miłego dla oka widowiska", mają na co popatrzeć, bo upadek ten jest iście spektakularny, inni przyglądają się temu ze smutkiem. Nikt nie słucha już dzisiaj wkurzonych Trekkies, którzy próbują przeciwstawiać się na różne sposoby wandalizacji "Star Treka", zagłuszeni przez głos tych, którzy uważają, że "trzeba eksperymentować". Dla wszystkich, którzy z pasją bronią tego serialu, mam złą wiadomość – siłą "Star Treka" nigdy nie były jego efekty i komputerowo wygenerowane bitwy, te przy odpowiednim nakładzie środków nie są dzisiaj żadną sztuką, a filmów czy seriali, w których statki strzelają do siebie kolorowymi promieniami jest dzisiaj na pęczki. O sile "Star Treka" stanowiła jego wyjątkowość – opowiadane historie, ciekawe postacie, aktualność poruszanych problemów i przekazywane wartości – coś, co sprawia, że stare filmy i seriale przetrwały próbę czasu i dzisiaj mimo upływu lat wciąż są w stanie przykuć widza do ekranu i ogląda się je z zainteresowaniem, mimo niskiego budżetu i wszechobecnej kartonowej scenografii. Te same komputerowe efekty za 10 lat nie będą już robić takiego wrażenia i dzieło na nich oparte, jak robi to Discovery, szybko się zdezaktualizuje i zostanie zapomniane. Taki los czeka ten serial za kilka dziesięcioleci – gdy opadną emocje znajdzie się w miejscu, w którym powinien być od samego początku – zimnej, czarnej czeluści niepamięci, pośród dziesiątek innych, jednostrzałowych produkcji Netflixa...
1 10
Moja ocena serialu:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W serialu tym pokładałam duże nadzieje. Oczywiście nie liczyłam na kolejnego TOS'a, bo taki format snucia... czytaj więcej
Nigdy nie byłem fanem "Star Treka", a zwłaszcza uniwersum serialowego. W latach 90., kiedy wiele osób z... czytaj więcej
[center]UWAGA, RECENZJA ZAWIERA SPOILERY PIERWSZEGO SEZONU![/center] Pierwszy sezon serialu "Star Trek:... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones