Recenzja filmu

Rolling Stones w blasku świateł (2008)
Martin Scorsese
Mick Jagger
Keith Richards

Światło w mroku

Nie ukrywam, że ostatnie, wyjątkowo mizerne, dokonania reżyserskie Martina Scorsesego budzą we mnie poczucie, że twórca odpowiedzialny swego czasu za powstanie tak wyjątkowych obrazów jak
Nie ukrywam, że ostatnie, wyjątkowo mizerne, dokonania reżyserskie Martina Scorsesego budzą we mnie poczucie, że twórca odpowiedzialny swego czasu za powstanie tak wyjątkowych obrazów jak "Taksówkarz" czy "Chłopcy z ferajny" powinien pomyśleć o przejściu na emeryturę. Ewentualnie przestawić się na produkcję dokumentalną, bo akurat w tej materii radzi sobie wciąż niezgorzej, zwłaszcza, kiedy przychodzi do portretowania najważniejszych zjawisk z rejonów popkultury ubiegłego stulecia. Po wyjątkowo ciekawym i nad wyraz obszernym dokumencie odnośnie osoby Boba Dylana ("Bez stałego adresu", 2005), jeden z najbardziej zasłużonych dla amerykańskiego kina reżyserów podjął się misji zarejestrowania na taśmie występu najdłużej grającego zespołu rockowego w historii. Stonesi myśleli o jednym z koncertów stadionowych, Scorsese zdecydował się jednak wybrać kameralny show w nowojorskim Beacon Theater, na którym na widowni zasiadła śmietanka towarzyska show biznesu i świata polityki (występ zapowiadał nie kto inny, jak sam Bill Clinton).

Tym, co w "W blasku świateł" uderza w stopniu największym, jest, legendarna już, dawka scenicznej energii, jaką prezentują Jagger i spółka. Żadnej taryfy ulgowej, żadnego oszczędzania się. W tym przypadku, z reguły nacechowane pejoratywnie określenie "dinozaury" nabiera całkiem nowego wymiaru. Bo Rolling Stones dinozaurami są jedynie w tym rozumieniu, że to prawdziwi giganci rocka, swych młodszych kolegów zjadający na śniadanie, by potem wyjść na scenę krokiem młodzieniaszków i dać pokaz, który porwie każdego prawdziwego entuzjastę muzyki. Przez bite dwie godziny obserwujemy wokalistę, który skacze, jakby przyjmował regularne zastrzyki z adrenaliny zdolne przyprawić o zawał konia, widzimy Richardsa i Ronniego Wooda, jak ze swadą wycinają najlepsze solówki pod Słońcem. No i Charlie Watts - zawsze jakby na uboczu, w cieniu, będący jednak niezastąpioną podporą rytmiczną bandu. Razem tworzą ekipę niepokonanych, która sunie naprzód niczym czołg.

Scorsesemu udało się oddać na ekranie to szaleństwo w sposób bez wątpienia dynamiczny i porywający - taki właśnie, jaki winien być filmowy koncert z prawdziwego zdarzenia. Jedyne, nad czym można ubolewać, to że tu i ówdzie przy montażu "zabrakło smaku" - kiedy widzę na publiczności ordynarne komórki i cyfrowe aparaty fotograficzne, skręca mnie wprost ze złości - na brak wychowania, na brak szacunku dla artystów, którzy powyżej dają z siebie wszystko. Cóż, w takich czasach przyszło żyć, co nie zmienia faktu, że ze względów estetycznych pan Scorsese mógł pominąć te drobne, ale jakże rażące dowody schamienia współczesnego społeczeństwa. Jakby nie patrzeć, mamy już XXI wiek, a jednak występujący na deskach sceny panowie są żywymi świadectwami innej, szlachetniejszej epoki, kiedy nie było jeszcze miejsca dla plastikowych gwiazdek pop (takich jak choćby pojawiająca się tutaj gościnnie Christina Aguilera), ważniejsza była sama muzyka, a nie gadżety do jej odtwarzania pokroju wszystkich iPhone'ów i innych padów. Żadnego prawdziwego fana Stonesów do sięgnięcia po ten dokument nakłaniać nie ma potrzeby, reszcie polecam, by zobaczyli, jak dinozaury przeżuwają i wypluwają, miażdżą i jak dają stuprocentową satysfakcję.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Rolling Stones na ekranach kin w 2008 roku - rock'n'roll wiecznie żywy i jak pokazuje dzieło... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones