Recenzja filmu

Doktor Strange (2016)
Scott Derrickson
Waldemar Modestowicz
Benedict Cumberbatch
Chiwetel Ejiofor

Abrakadabra, Marvel

Przed podjęciem decyzji o realizacji "Doctora Strange'a" włodarze Marvela musieli rozważyć kilka zasadniczych dylematów. Najważniejszym z nich było, jak i tym razem uniknąć pęknięcia bańki
Być może przyjdzie dzień, gdy tęgim głowom z Marvel Studios skończą się pomysły, gdy pójdą o jeden krok za daleko, gdy zakwestionujemy pasję stojącą za filmami z Marvel Cinematic Universe, rwąc więzi przyjaźni pomiędzy fanami, a producentami najbardziej dochodowej serii w historii kina. Ale to nie jest ten dzień! Dziś dostajemy kolejne świeże spojrzenie na gatunek kina superbohaterskiego, które jeszcze nigdy nie flirtowało tak mocno z czystą fantastyką.


Przed podjęciem decyzji o realizacji "Doctora Strange'a" włodarze Marvela musieli rozważyć kilka zasadniczych dylematów. Najważniejszym z nich było, jak i tym razem uniknąć pęknięcia bańki wtórności, która urosła do znacznych rozmiarów poprzez osadzanie kolejnych produkcji w identycznym kontekście i świecie przedstawionym. Poprzez wprowadzanie postaci takich jak gadający szop pracz czy człowiek wielkości mrówki, udało się co prawda ostudzić trochę temperament widzów łożących na ten olbrzymi projekt, ale na dłuższą metę potrzebny był gamechanger. I tak oto kolejny film Marvela przenosi większą część akcji z Nowego Jorku do lokacji takich jak Katmandu i Hongkong. Przede wszystkim jednak otwiera zupełnie nowy rozdział w historii uniwersum, zapoznając widzów i bohaterów z pojęciem magii i alternatywnej rzeczywistości.

Stephen Strange, taki jakim zostaje przedstawiony na początku filmu, to nikt inny jak Tony Stark świata medycyny – wybitny chirurg odcinający kupony od swojej wiedzy i talentu, a także megaloman obnoszący się swoim sukcesem i bogactwem. Już na samym początku origin story można jednak dostrzec znaczące różnice pomiędzy dwoma postaciami. W odróżnieniu od bohatera przywdziewającego zbroję Iron Mana, Strange traci wszystko – sprawność ruchową, możliwość wykonywania zawodu, a przez to również majątek. W tym kontekście jego podróż do Nepalu jawi się jako desperacki krok człowieka, któremu pozostało jedynie jego wybujałe ego – wartość, której odrzucenie z czasem stanie się warunkiem osiągnięcia celu. W Katmandu potężna istota nazywana Starożytną, a także zastęp drugoplanowych postaci równie luźno przeniesionych z kart komiksów, wprowadza doktora w nieznany mu do tej pory świat.


Do tego momentu Doctor Strange stanowi niemalże kopiuj-wklej wszystkich poprzednich filmów Marvela wprowadzających bohatera do uniwersum – punkt zwrotny w życiu, zmiana statusu postaci, odkrywanie nowej rzeczywistości. Od momentu, kiedy Starożytna odsłania przed Strangem magię determinującą otaczającą go rzeczywistość, nic już nie jest takie jak w innych produkcjach. No może poza jednowymiarowym czarnym charakterem – to kolejny problem, z którym wspomniane tęgie głowy będą musiały się w końcu zmierzyć. Wracając jednak do świata magicznego, jest on czymś, na co zdecydowanie warto było czekać i bez wątpienia zmieni status quo w świecie Kapitana Ameryki i Iron Mana, który do tej pory rządził się relatywnie klarownymi zasadami.


Doctor Strange to strzał w dziesiątkę również pod względem obsadowym. Choć postać grana przez Benedicta Cumberbatcha na początku zdecydowanie przypomina jego Holmesa, daleko mi do stwierdzenia, że aktor jedzie na autopilocie. Bardzo intrygującym zabiegiem okazało się również zaangażowanie Tildy Swinton. Na przekór komentarzom o whitewashingu, uważam, że zaangażowanie jej do roli oryginalnie prezentującej starego Tybetańczyka, zapobiega oklepanemu podejściu do orientalnych aspektów fabuły. Reszta obsady dotrzymuje im zresztą kroku – czy to Rachel McAdams, czy też Chiwetel Ejiofor. W kwestii czarnego charakteru, Mads Mikkelsen zdecydowanie nie miał pola do popisu i nie sposób go obwiniać. Uważam za to, że jego pierwsza konfrontacja słowna z głównym bohaterem to jedna z ozdób tego filmu.


Ostatecznie, zdecydowanie należy docenić zabawę materiałem źródłowym. Scott Derrickson był w stanie nacechować oryginał humorem, unikając tym samym niezamierzonej groteski, a także fenomenalnie wyważył ilość i styl efektów specjalnych, szczególnie w finałowych sekwencjach. To stwierdziwszy, nie można pominąć również głównego zarzutu w stosunku do reżysera i scenarzystów. W wyniku zachwiania proporcjami ekspozycji świata przedstawionego do właściwej fabuły, stawka finalnej potyczki wydaje się nieprzekonywająco olbrzymia. Szczególnie przez pryzmat Civil War i tamtejszego stosunku ilości bohaterów do tego, o co przyszło im walczyć. Z drugiej jednak strony, może to tylko podkreśla jak wyjątkową i znaczącą dla całego uniwersum postacią jest Doctor Strange? 

Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie, po raz kolejny Marvel zaprezentował nam film, który jakimś cudem przesuwa poprzeczkę jeszcze odrobinę w górę. Pozostaje więc zadać pytanie – gdzie leży granica możliwości studia? Miejmy nadzieję, że jeszcze wysoko nad nami.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Doktor Strange to rzekomo jeden z najpotężniejszych herosów w dziejach komiksowego uniwersum. Zdolność do... czytaj więcej
Postać Doktora Strange’a została stworzona przez Steve’a Ditko, jednego z ojców Spider-Mana (drugim jest... czytaj więcej
Nie jestem fanką komiksów i głównie z tego powodu większości filmów ze świata Marvella nie oglądałam (co... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones