Recenzja filmu

Król Lew (2019)
Jon Favreau
Waldemar Modestowicz
Donald Glover
Seth Rogen

Animal Planet

Mając świadomość monumentalnej rangi dzieła Roba Minkoffa i Rogera Allersa, twórcy obierają bezpieczny kurs i nie ulegają żadnym rewizjonistycznym pokusom. Powiedzieć, że z pierwowzoru czerpie
W myśl powiedzenia, że najbardziej lubimy te piosenki, które dobrze znamy, studio Myszki Miki nieprzerwanie poddaje swój skarbiec finansowemu recyklingowi. Odkąd puszczony w 2015 roku na podbój kinowych ekranów "KopciuszekKennetha Branagha okazał się kasowym sukcesem, a młodsza o rok "Księga dżungliJona Favreau pobiła ten zarobek niemal dwukrotnie, tryby owej machiny ruszyły na dobre. Trudno łypać z wyrzutem na podejście globalnej korporacji – choć z kreatywnego punktu widzenia zabieg ten jest bardziej niż wątpliwy, w istocie niewiele inwestycji jest gwarantem równie stałej, wysokiej stopy zwrotu co merkantylna eksploatacja nostalgii. Argumentacja decyzji o niemal taśmowej realizacji aktorskich (czy – jak w tym przypadku – fotorealistycznych) adaptacji klasycznych animacji Disneya ostatecznie sprowadza się do nieubłaganych liczb. I tak jak pierwszorzędną funkcją w przypadku kultowego oryginału, będącego dla znacznej części dorosłych jednym z formatywnych doświadczeń dzieciństwa, było opowiedzenie oddziałującej emocjonalnie historii o ponadpokoleniowym statusie, odświeżony "Król Lew" sprawia wrażenie powstałego wyłącznie ku sytości pieniężnych algorytmów.


Mając świadomość monumentalnej rangi dzieła Roba Minkoffa i Rogera Allersa, twórcy obierają bezpieczny kurs i nie ulegają żadnym rewizjonistycznym pokusom. Powiedzieć, że z pierwowzoru czerpie się tu garściami, to jakby nie powiedzieć nic – bezpośredniemu odtworzeniu poddane zostają nie tylko charaktery postaci wraz z przewodnią osią fabularną, ale nawet zdecydowana większość kadrów, dialogów i piosenek. Ktoś odpowie: prawo remake’u. Sęk w tym, że poza kilkoma dodatkowymi linijkami czy scenami o redundantnej wartości, Jon Favreau wraz ze scenarzystą Jeffem Nathansonem zaprzepaszczają możliwość wzbogacenia któregokolwiek z wątków, choćby przez jego tematyczną aktualizację na bazie współczesnych niepokojów. Zamiast tego niepotrzebnie rozwadniają tempo i gubią zwięzłość narracyjnych parametrów w potoku dłużyzn, których celem jest jedynie rozciągnięcie metrażu do czasu lepiej przystającego hollywoodzkim standardom. Na szczęście to, co w historii działało, działa nadal: bezpretensjonalna mikstura szekspirowskich motywów podana w pełen namaszczenia sposób porusza tematy szukania swej drogi ku dorosłości, mierzenia się z dziedzictwem przodków czy walki z poczuciem winy. Naiwnością byłoby jednak zaprzeczyć, iż wszystkie elementy wpływające tu na korzyść są jedynie lichą kalką oryginału.


Paradoksalny wymiar filmu przypieczętowuje równie problematyczna warstwa wizualna, w której wprost proporcjonalnie z zachwytem nad cyfrowo wygenerowanym światem fauny i flory rośnie niepewność co do słuszności obranej konwencji. Na rzecz możliwie realistycznego sportretowania zwierzęcych zachowań konieczna była absolutna rezygnacja z typowej dla animacji umowności i kreskówkowego przerysowania. Uśmiechy od ucha do ucha i grymasy wzruszenia na pyszczkach wszelkiej maści ssaków ustąpiły miejsca obrazom rodem z National Geographic, co wskutek braku możliwości wyrażania uczuć mimiką (nie)naturalnie obdarło sylwetki bohaterów z podstawowych środków ekspresji. Cały ten popis zero-jedynkowych speców od efektów komputerowych przez pewien czas funkcjonuje znakomicie: dzięki niemal namacalnej fakturze sierści, widocznej pracy każdego mięśnia i głębokości planów, autorom skutecznie udaje się stworzyć prowizoryczne złudzenie autentyczności świata przedstawionego. Dysonans następuje w momencie, gdy wiernie odwzorowane względem rzeczywistości lwy zaczynają kłapać paszczami w łańcuchu radosnych śmiechów-chichów, odpychająco bezbarwny guziec rzuca one-linerami na lewo i prawo, a ptasi informator na przekór anatomicznym przeszkodom wypluwa pamiętne teksty z prędkością karabinu. Przez to właśnie całość zaczyna traktować się onieśmielająco dosłownie: konwencyjna baśniowość zamienia powab na powagę, zwalniając przy tym wyobraźnię z bezwarunkowej akceptacji wszelkich wynaturzeń. Kuleje przy tym system identyfikacji z czworonożnymi bohaterami – kino sprawiło bowiem, że łatwiej uwierzyć nam w konwersację zwierzaków stworzonych z kilku kresek i pasteli, aniżeli wirtualnej krwi i kości. Pustota wielomilionowego przedsięwzięcia szybko zostaje obnażona. Może właśnie dlatego nowy "Król Lew" nie bawi ani nie porusza jak dawniej, zamieniając się w lepszą lub gorszą rozrywkę jedynie na czas seansu?


Bo nawet ściągając okulary ciepłych wspomnień, nietrudno zauważyć, że realizowana przez studio taktyka ma w zanadrzu co najwyżej podmienianie oferowanych przez pierwowzór emocji na ich – z pozoru – atrakcyjniejszy substytut. Uliczka cokolwiek ślepa, choć chwyt formalnie efektowny i biznesowo efektywny. Pozostaje jedynie czekać na moment, w którym ktoś zdemaskuje, jakoby pod tkaniną obiecującą pistolet schowany był w rzeczywistości nadgniły banan. Prawda pozostaje nienaruszalna: pomysłu, świeżości i serca, na których zbudowany został klasyk, nie odtworzy nawet najznamienitsza technologia.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Każdy kinoman ma listę filmów, które są dla niego wyjątkowo ważne i mimo upływu lat wciąż chętnie do nich... czytaj więcej
Na ten film czekali chyba wszyscy, którzy z nostalgią wspominają animację z 1994 roku. Historia raczej... czytaj więcej
Maraton fabularyzowania klasycznych filmów Disneya trwa. W tym roku mieliśmy już kilka takich... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones