Recenzja filmu

Narzeczona diabła (1968)
Terence Fisher
Russell Waters
Rosalyn Landor

Apage Satana!

Druga połowa lat sześćdziesiątych przyniosła światowemu kinu koniunkturę na tematy związane z okultyzmem oraz czarną magią. W 1968 roku premierę swą miało "Dziecko Rosemary" Romana Polańskiego,
Druga połowa lat sześćdziesiątych przyniosła światowemu kinu koniunkturę na tematy związane z okultyzmem oraz czarną magią. W 1968 roku premierę swą miało "Dziecko Rosemary" Romana Polańskiego, stanowiące dziś już klasyk gatunku. Wytwórnia Hammer, zawsze bacznie śledząca gusta publiczności, nie pozostawała w tyle; kojarzące się głównie z filmami o wampirach i mostrach z piekła rodem studio tym razem wzięło na warsztat powieść Dennisa Wheatley'a "The Devil Rides Out", eksplorującą tematykę satanistyczną i okultystyczną. Reżyserii filmu na jej podstawie podjął się hammerowski weteran, Terence Fisher. Historia przedstawiona w owym filmie jest dość prosta. Dwóch przyjaciół, książe de Richleau oraz niejaki Rex van Ryn, przypadkowo dowiaduje się, że ich trzeci kompan dostał się w szpony sekty czcicieli Diabła. Obaj robią wszystko co w ich mocy, by wydobyć nieszczęsnego Simona spod zgubnego wpływu demonicznego Mocaty, przywódcy sekty. Sytuacja dodatkowo komplikuje się, gdy Rex zakochuje się w tajemniczej Tanith, również członkini wyznawców Złego. Film Fishera jest więc klasyczną historią walki Dobra ze Złem, dodatkowo podszytą wątkiem melodramatycznym. Wszystko to podane zostaje w okultystycznym sosie - co rusz na ekranie pojawiają się nowe symbole magiczne, tajemnicze hasła, starożytne wersety czy posępne satanistyczne rytuały. Mamy nawet okazję zobaczyć Szatana we własnej osobie - tu przedstawionego pod postacią szyderczego Kozła z Mendez (personifikacja bardzo udana i przekonująca). Bezapelacyjnie największą siłą tego obrazu jest rola Christophera Lee jako księcia de Richleau. Rola dość nietypowa jak na tego aktora, brytyjski geniusz ekranu tym razem wcielił się bowiem w postać pozytywną. Lee jest znakomity: dystyngowany i surowy, wyniosły i poważny. Jego kreacja w dużej mierze odpowiada za nastrój całego filmu i przykuwa oko widza do ekranu. Niestety, Christopher Lee jest aż za dobry; na jego tle reszta aktorów wypada dość blado i przeciętnie. Większość z nich zwyczajnie nie nadąża za tempem i dramaturgią, jakie na ekranie kreuje angielski mistrz grozy. Szczególnie raził mnie Leon Greene w roli Rexa - jest niesamowicie wprost drewniany i sztuczny, największe i najbardziej dramatyczne zwroty akcji kwituje egzaltowanym marszczeniem brwi (vide I.Scorupco:P). Z aktorów wyróżniłbym jeszcze Charlesa Gray'a, obsadzonego w roli Mocaty (przeszywające spojrzenie kapłana sekty - znakomite), oraz Nike Arrighi odtwarzającą postać Tanith - bardzo atrakcyjną (jak to zwykle u Hammera bywa..), tajemniczą i zmysłową zarazem, o intrygująco brzmiącym obcym akcencie, ofiarę kultu Szatana. Prócz wymienionych, większość aktorów jest niestety dość sztuczna i niewiarygodna, powiedziałbym - zbyt brytyjska (ach, ta angielska flegma..;P) "The Devil Rides Out" jest filmem dość nietypowym jak na tę wytwórnię również z innego względu: w większości hammerowskich produkcji całkowicie (lub niemal całkowicie) rezygnowano z efektów specjalnych, stawiając miast tego na nastrój i atmosferę grozy. Tymczasem w filmie Fishera pojawia się kilka efektownych sztuczek. Oczywiście, z perspektywy czasu wydają się one bardzo naiwne i amatorskie, pamiętać należy jednak, że film ten pochodzi sprzed blisko czterdziestu lat! A mimo to niektóre z nich potrafią zrobić wrażenie nawet dziś - choćby gigantyczna tarantula atakująca bohaterów prezentuje się nader udanie. O ile historia przedstawiona w "The Devil Rides Out" jest ciekawa i wciągająca, zaś aktorstwo Christophera Lee rekompensuje rozmaite niedociągnięcia filmu, wspomnieć jednak należy o elemencie, który mimo wszystko pozostawia do życzenia. W moim odczuciu jest nim scenariusz, co dziwi o tyle, że scenarzystą jest nie byle kto, bo Richard Matheson, znany ze znakomitych dzieł stworzonych wraz z Rogerem Cormanem (np. House Of Usher, Pit and The Pendulum, The Raven) czy "Pojedynku na Szosie" Spielberga. Opowieść jest miejscami niespójna a zwroty akcji są nielogiczne. Nie miałem nigdy w rękach książki Wheatley'a, ale odnosiłem wrażenie, że Matheson miał problemy ze skrojeniem jej na potrzeby półtoragodzinnego obrazu. Zwłaszcza początek filmu jest chaotyczny - zwroty akcji są błyskawiczne i niepoprzedzane żadnym wyjaśnieniem: przyjaciele spotykają się (nie wiemy dlaczego), po chwili są już na przyjęciu wyprawianym przez trzeciego z nich, momentalnie dochodzą do wniosku, że ów przystał do satanistycznej sekty (w jaki sposób przyszło im to na myśl?), bezbłędnie odkrywają rozmaite symbole oraz okultystyczne rekwizyty (skąd wiedzą, gdzie szukać?), zaś Książe okazuje się być ekspertem w dziedzinie ezoteryki i okultyzmu (jego wieloletni, najlepsi przyjaciele nic o tym dotąd nie wiedzieli). Brak logicznego uzasadnienia poniektórych wydarzeń niestety razi dość mocno i jest poważnym uchybieniem pod względem prawdopodobieństwa historii. Podobnych przykładów w filmie można znaleźć kilka i stanowią one największy chyba minus obrazu Fishera. Oczywiście, patrząc przez pryzmat całości są to elementy o drugorzędnym znaczeniu dla atmosfery filmu i przy odrobinie dobrej woli można je od biedy uzasadnić. A jednak scenariusza do "The Devil Riedes Out" nie zaliczyłbym do największych osiągnięć Richarda Mathesona. Mimo kilku wpadek i niedociągnięć film Terence'a Fishera jest godzien polecenia - głównie przez wzgląd na znakomitą kreację, jaką stworzył Chritopher Lee. Opowieść jest interesująca, bardzo nietypowa, jak na Hammera. Nie jest to może najwybitniejsze dzieło wytwórni, ale z pewnością mocny punkt na mapie brytyjskiego horroru lat sześćdziesiątych.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones