Recenzja filmu

Katyń (2007)
Andrzej Wajda
Andrzej Chyra
Maja Ostaszewska

Apel poległych

Andrzej Wajda stanął przed najważniejszym zadaniem swojego życia – jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało. Zdecydował się opowiedzieć o mordzie katyńskim, przekazać prawdę, którą z
Andrzej Wajda stanął przed najważniejszym zadaniem swojego życia – jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało. Zdecydował się opowiedzieć o mordzie katyńskim, przekazać prawdę, którą z premedytacją skrywano kilkadziesiąt lat i której na dobrą sprawę do dziś nie do końca wyjaśniono. "Katyń" jest pierwszym filmem, który po tylu latach korzysta z wolności, jakiej nie mieliśmy od II Wojny Światowej. To ogromna odpowiedzialność i presja. Wiadomo było, że zanim jeszcze padnie pierwszy klaps na planie, reżyser mierzyć się będzie z masą oskarżeń. O poddanie się koniunkturze, o upolitycznienie i próbę osobistego rozrachunku z wątkiem historycznym, który dotyczy całej Polski, wreszcie o zapatrywanie się w przeszłość, gdy powinno się myśleć o przyszłości. Bez baczenia na zarzuty, te byłe i te, które nastąpią, "Katyń" musi obejrzeć każdy Polak. Nie chodzi tu o patriotyzm, o rzucenie się na kolana z różańcem w ręku i "zdrowaśkami" na ustach, ale o rodzaj świadomości i szacunek do ofiar i ich pozostawionych samym sobie rodzin. Do naszej wspólnej historii, przelanej krwią i cierpieniem.

Należy na wstępie uświadomić sobie dwojakość wartości tego obrazu. Z jednej strony Wajda nakręcił film historyczny, i jako taki niestety dał się przygnieść narzuconej sobie misji. Z drugiej przemówił odważnym głosem, którego brakowało od 17 lat niepodległości. "Katyń" nie jest więc wydarzeniem artystycznym, ale z pewnością historycznym – dopiero zdając sobie z tego sprawę, można podejść do jakiejkolwiek krytyki. A tej nie zabraknie, bo nawet tak wielki reżyser jak Wajda nie jest wstanie przeskoczyć niemożliwego. Ograniczenia i narzucone twórcy zasady, które musiał spełnić, sprowadzają się do jednego celu tego filmu. On musiał powstać. To zaistnienie jest jego najważniejszą rolą, i z niej wywiązał się znakomicie. Filmowy "Katyń" jest i długo będzie, nie tylko w kinach, ale także w naszej świadomości. Bo to obraz z góry skazany na wywoływanie uczuć i rozlewanie łez, jeśli nie głośnych szlochów w wyciszonej sali kinowej podczas napisów końcowych, to w duszy – myśląc o nie tyle Polsce skrzywdzonej, ale o człowieku, jakim potworem potrafi być i jakim bohaterem. Reżyser mówi swoim filmem o rzeczach prostych, ale nie łatwych, o podwójnej tragedii, stracie bliskich i zakazie mówienia o tym.

Ten zakaz trwał przez niemal 50 lat. 17 września 1939, na mocy ustaleń paktu Ribbentrop-Mołotow podpisanego przez Niemców i Rosjan, Armia Czerwona, wbrew ustaleniom o wzajemnej nieagresji, przekroczyła polską granicę, by zająć całą jej wschodnią część. Do końca września Rosjanie wzięli do niewoli 18 tysięcy oficerów, 230 tysięcy zwykłych żołnierzy i blisko 12 tysięcy funkcjonariuszy policji. Większość oficerów przewieziono w październiku do obozów w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie, gdzie mieli spędzić ostatnie swoje dni. Wiosną 1940 roku zostali zamordowani pojedynczym strzałem w głowę w lesie katyńskim, Twerze i Charkowie. Mord najpierw wykorzystywali do propagandy Niemcy, później Sowieci wszystkiemu zaprzeczyli, zrzucając winę na hitlerowców, a kto odważył się głośno mówić inaczej, tego czekały surowe konsekwencje. Dopiero rok 1990 przyniósł prawdę, władze ZSRR przyznały, że za zbrodnię odpowiadało rosyjskie NKWD, a dwa lata później prezydent Rosji oświadczył, że rozkaz rozstrzelania polskich oficerów wydał osobiście Józef Stalin.

Długoletnie milczenie zebrało swoje żniwo, fakty dla wielu są albo kompletnie nieznane, albo poddane zafałszowaniu. Dla większości świata, w tym Polaków, Katyń jest tylko kolejnym epizodem na kartach europejskiej historii wojen. Wajda uświadamia, że takie myślenie jest błędem, udowadnia, że tragedia katyńska wpłynęła na wygląd dzisiejszej Polski prawdopodobnie bardziej niż sama II Wojna Światowa. Większość z zamordowanych oficerów pochodziła z najwybitniejszej polskiej inteligencji – to byli ludzie, którzy nawet nie walczyli, służyli jedynie w rezerwie. Reżyser dobitnie zwraca na to uwagę, mówiąc, że to był właśnie sposób Rosjan na oplątanie sobie Polski wokół palca. Jak podnieść kraj z ruiny, gdy elity nie wróciły do domów, a profesorowie wyższych uczelni poginęli w niemieckich obozach? Wajda równoważy bestialstwo Niemców i Rosjan, zestawiając wywózki z Uniwersytetu Jagiellońskiego z Katyniem – a żeby porównanie było do końca jasne, profesor ginący w Sachsenhausen jest ojcem rotmistrza zastrzelonego w lesie katyńskim. Takich uproszczeń jest u Wajdy więcej, czemu trudno jest się dziwić. Po latach ciszy tyle słów musi zostać wypowiedziane, tyle faktów trzeba nagłośnić, tylu bohaterom oddać cześć. Te wszystkie powinności nadają "Katyniowi" niewdzięczny w kinie charakter misyjny. Trudno zaakceptować "szkolną metkę", ale łatwo ją zrozumieć. Twórca "Popiołu i diamentu" zdecydował się zawrzeć w swoim filmie wszystkie aspekty zbrodni katyńskiej z jej ofiarami, oprawcami oraz wieloletnimi konsekwencjami w pigułce. Fabuła pęka więc w szwach od naporu wątków, epizodów i niezliczonych postaci. Opowiada o wielkiej tragedii najszerzej jak to tylko możliwe, zgodnie z udokumentowanymi przez historyków faktami – tymi znaczącymi i bardziej epizodycznymi. Jest tu więc reakcja Krakowa na wieść o zbrodni, są problemy w szkole, gdy chłopak podaje w rubryce o ojcu "zabity w Katyniu", są oba filmy propagandowe, sowiecki i hitlerowski, znalazło się nawet miejsce dla losów dowodów znalezionych w masowych grobach. Bohaterowie filmu są zlepkiem postaw i charakterów podanych z niemal jubilerską dokładnością. I to się tyczy zarówno internowanych, jak i ich rodzin walczących o informacje podczas niemieckiej okupacji, a dalej o prawdę po wkroczeniu Rosjan.

Wypełniona serialowymi gwiazdami obsada wciela się w role nie tyle historyczne, co reprezentujące historię. Oficerowie są dumni i godni munduru, ale nie są doskonali ani tacy sami – jeden wierzy do końca, drugi popada w histerię, trzeci jest pesymistą, a czwarty chowa emocje przed pozostałymi, by jako żołnierz wysokiej rangi świecić przykładem. Ale w głębi serca cierpi i boi się jak każdy. Nie inaczej jest w Krakowie, gdzie przewija się heroizm, heroizm zmieszany z młodzieńczą głupotą, znieczulenie, opłakiwanie, duma i poniżenie. Sceny z nimi wszystkimi podzielono na dwie części (rodzin i ofiar), które krzyżują się często bez zachowania chronologii – i tu brawa dla Wajdy, że pomimo olbrzymiego materiału wątków, cała opowieść jest bardzo klarowna. Choć pozbawiona spójności. Mamy momenty, gdy można odnieść wrażenie, że "Katyń" jest kolejnym z projektów typu "Solidarność, Solidarność", składającym się z nowel ukazujących zbrodnię ze wszystkich aspektów. Brak filmowej płynności odbiera bohaterom możliwość zaistnienia, a i często warstwa emocjonalna staje się ofiarą przeładowania. Więcej tu symboli niż prawdziwych ludzi. Chcąc przekazać rzecz tak tragiczną i to pierwszy raz w historii, nie sposób było opowiedzieć zbyt mało. A zbyt dużo znaczy niestety niedokładnie.

Na polu fabularnym Wajda nie poniósł całkowitej klęski, jak mogłoby się wydawać. Scenariusz niesie za sobą kilka zbędnych pomysłów, zbyt teatralne dialogi i nieuniknioną dawkę kiczu, ale równocześnie znalazły się w nim wybitne sceny przypominające nam, kto jest reżyserem tego obrazu. Ważny jest też sposób w jaki ukazano tą historię – zamiast skupiać się na ofiarach, twórcy zdecydowali się przenieść ciężar filmu z mężczyzn zamkniętych w obozach na kobiety, które na nich czekały. Na żony, matki i siostry, zmagające się z okupacją i stratą na swój, niezwykle osobisty sposób. Wajda skrupulatnie odtwarza wszystkie przeciwności jakim musiały stawiać czoła. Anna zmaga się z biurokracją najeźdźców, potem jest przekonana że mąż żyje, choć nie znalazł się na liście bo miał sweter przyjaciela i podwładnego. Generałowa wie, że jej ukochany nie przeżył, walczy więc o prawdę z systemem, który czy to niemiecki, czy rosyjski, pragnie wykorzystać ją w swojej propagandzie. Agnieszka, siostra zabitego pilota, przeżyła powstanie warszawskie, w którym walczyła i decyduje się stanąć do walki o prawdę – kończy w więzieniu, lub ginie, tego nie wiemy. Druga siostra postanawia przeżyć, nawet jeśli oznacza to zapomnieć. Agnieszka ją potępia, ale to właśnie ona przyczyni się do odbudowy państwa.

Tych portretów jest więcej, gmatwają opowieść, ale przyczyniają się do nadania tragedii wymiaru ludzkiego, a nie narodowego, co z korzyścią wpływa na przekaz filmu. "Katyniowi" udało się obok opowiedzenia udręki rodzin katyńskich i ich zamordowanych bliskich, przekazać także dramat totalitaryzmu jako morderczego systemu, który przynosi tylko śmierć i zniszczenie. Rozbudowane wątki nazistowskie poświęcone ich machinie gwałtu i morderstwa oraz dalsze przyjrzenie się kłamstwu, jakie przemawiało przez politykę sowietów, ich walkę z opornymi na propagandę, sprawiają że obraz Wajdy jednocześnie traci na artystycznej wartości i zyskuje na edukacyjnej sile. Pamiętając o szkolnej etykietce, trudno jednak nie zastanowić się nad klęską "Katynia" jako dzieła sztuki. Obraz Wajdy pozbawiony jest wszelkich cech dzieła, brak w nim finezji i oryginalnego twórczego języka, aktorstwo podyktowane szacunkiem do tematu i sztucznymi dialogami przybrało cechy teatralności – bronią się tylko nieliczne z wielu, wielu istotnych ról. Gdyby nie Maja Ostaszewska, przebłyski Chyry i Żmijewskiego, aktorsko "Katyń" by poległ pod naporem swojego znaczenia i nazwiska reżysera. Ale pomijając stronę obsadową, "Katyń" jako kolejny przedstawiciel nurtu dydaktycznego stoi na zaskakująco wysokim poziomie realizatorskim. Zgromadzony budżet pozwolił na inscenizacyjny rozmach, dbałość o szczegóły w odwzorowywaniu realiów czasu akcji. Stroje wyglądają naturalnie, podjeżdżający na stację w tumanach pary pociąg przeraża czerwoną gwiazdą na czole, a przerobiona na więzienie zabytkowa cerkiew autentycznie chwyta za gardło. Do zdjęć Wajda sprowadził stałego współpracownika Romana Polańskiego, Pawła Edelmana, a stworzenie oprawy muzycznej powierzył samemu maestro Krzysztofowi Pendereckiemu. Mamy wielkich kompozytorów i uznanych operatorów, ale "Katyń" pod tym względem wyróżnia się na tle rodzimej twórczości w sposób nieopisany – a Penderecki nawet nie napisał jednego utworu specjalnie na potrzeby obrazu, decydując się jedynie wykorzystać kilka swoich kompozycji. Chóry żałobne następujące po sekwencjach rozstrzelania oficerów w finale, razem z okrutnymi zdjęciami i dalej wygasającym ekranem, odbierają mowę każdemu.

Cenna chwila ciszy rekompensuje wiele mankamentów filmu. Po seansie potrzeba czasu, by na chłodno ocenić obraz, tak wielkie pozostają szacunek, smutek i zaduma. I to jest wielkie zwycięstwo Wajdy.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Te słowa padają w Kozielsku w obozie jenieckim z ust Jerzego, porucznika ósmego Pułku Ułanów w Krakowie w... czytaj więcej
5 marca 1940 roku w Rosji zapadła decyzja o wymordowaniu przez NKWD kilkunastu tysięcy jeńców wojennych -... czytaj więcej
Pamiętam, jak Wajda kręcił "Katyń" w Krakowie - czasem jakąś boczną uliczką przejechał czołg, a czasem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones