Recenzja filmu

Czerwona linia (1964)
Sidney Lumet
Fritz Weaver
Walter Matthau

Atomowa korrida

Film po filmie, scena po scenie, ujęcie po ujęciu przekonuję się o wielkości reżysera, jakim był Sidney Lumet. Był tym, który forsował kandydaturę Andrzeja Wajdy przy przyznawaniu honorowego
Film po filmie, scena po scenie, ujęcie po ujęciu przekonuję się o wielkości reżysera, jakim był Sidney Lumet. Był tym, który forsował kandydaturę Andrzeja Wajdy przy przyznawaniu honorowego Oscara, pomimo iż sam miał szansę na jego otrzymanie. Brał również czynny udział w promowaniu "Ran" Kurosawy przy udzielaniu nominacji do tych samych nagród. Wygląda to trochę jak tworzenie laurki, jednak jest to najzwyklejsze docenianie człowieka, który na podziw zapracował całą swoją twórczością, a w jego przypadku produkty owej twórczości to w przytłaczającej większości nietuzinkowe perły kinematografii.

Dzieła Lumeta cechuje ponadczasowość. Wystarczy wspomnieć takie tytuły, jak "Serpico" czy też "Werdykt". Tu przewrotnie mamy do czynienia z wyjątkiem potwierdzającym regułę, ponieważ zimna wojna jest przeszłością zaś obecny stan rzeczy, w którym miejsce ZSRR zajęły państwa Bliskiego Wschodu, napędzane fundamentalizmem, dla których dialog i porozumienie mogłyby nie istnieć. Ciężko więc o dokładne przełożenie. Skupić należy się na czym innym. Tu główną rolę odgrywa branie odpowiedzialności na siebie, a także za skutki, do których te działania doprowadzają. Wszystko zaczyna się od sekwencji snu jednego z bohaterów. Widzimy korridę i byka zabijanego przez matadora, którego twarz pozostaje nieznana. Widownia szaleje, zaś na twarzy śniącego, który również obserwuje wszystko z wysokości trybun widok ten przysparza niebywałych cierpień. Jest to metafora łącząca się bezpośrednio z zakończeniem, więc jej wyjaśnienie pozostawię jako zwieńczenie. Akcja podzielona jest pomiędzy pięć miejsc komunikujących się ze sobą drogą telefoniczną. Poznajemy prezydenta USA (Henry Fonda), dowódców wojskowych, pilotów. Dla wszystkich to początek dnia pracy i każdy podchodzi do niego popychany przez rutynę zawodową. Kogoś dotykają problemy rodzinne, ktoś inny ma dość swojej pracy.

Rutynowy patrol wymyka się spod kontroli gdy jeden z oddziałów powietrznych uzbrojonych w głowice jądrowe w wyniku błędu systemu otrzymuje rozkaz ataku na Moskwę. Od samego początku twórca daje do zrozumienia, że wszystko co zobaczymy ma czysto hipotetyczny wydźwięk rodzaju "co by było gdyby". Dowodzą tego początkowe sceny z profesorem Groeteschele (Walter Matthau) bawiącym się swoimi teoriami dotyczącymi wojny atomowej i jej możliwych skutków. Sam przedstawia się słowami "Nie jestem poetą tylko naukowcem politycznym". Zaznacza również, że liczba ofiar nie ma znaczenia, liczy się tylko zwycięzca i przetrwanie jego kultury. Jest gotów na pyrrusowe zwycięstwo. Cel uświęca środki.

Dwaj starsi piloci uskarżają się na ciągłą rotację przy ustalaniu składów na patrole. Nie podoba im się również sposób w jaki szkoli się nowych. Tęsknią za różnorodnością pod względem charakteru i pochodzenia. Zauważają, że obecnie, czyli w 1964 roku, nowi piloci są dobierani i szkoleni schematycznie. Nie różnią się praktycznie niczym. Cytując jednego z nich, "...są jak na baterie." Widzą to i czują, że stają się zbędni gdyż maszyny wykonują coraz więcej za nich. Przewidują zbędność swojej profesji i wprowadzenie maszyn bezzałogowych by wyeliminować "czynnik ludzki".

Pod wątpliwość poddawany jest cały system wojskowy. Okazuje się, że nie do końca wiadomo kto sprawuje kontrolę i w razie problemów ponosi odpowiedzialność. Pada bez przekonania słowo "prezydent", wygląda jednak, że nie jest to do końca prawda. W tym przypadku postać prezydenta wykreowana przez Fondę jest osobą charyzmatyczną i nie boi się prowadzić i koordynować wszelkich działań mających na celu zawrócenie lub nawet zestrzelenie własnych bombowców. Nie ma skrupułów, nie boi się odpowiedzialności nawet jeśli jego decyzje nie są najlepsze. Stara się porozumieć ze stroną sowiecką. Negocjuje i jest przygotowany na każdy wariant, nawet najgorszy...

Zawrócenie błędnie wysłanych do ataku bombowców jest niemożliwe z powodów proceduralnych. Do wszystkich uczestników wydarzeń powoli dociera jaki będzie koniec. Radziecki premier, w przeciwieństwie do prezydenta Stanów, jawi się jako osoba działająca tylko w oparciu o zdanie licznych doradców, bojąca się podejmować decyzji samodzielnie. Występuje atmosfera ciągłego napięcia, czuć że oglądamy wydarzenia mogące zaważyć na losie całego świata. Wszyscy walczą z silnymi emocjami i nerwami. Działają pod niewyobrażalnym stresem. Pułkownik Cascio (Fritz Weaver) jest tym, który go nie wytrzymuje. Przechodzi załamanie nerwowe spowodowane również problemami w życiu osobistym i niskim pochodzeniem. Okazuje się najsłabszym ogniwem. Rosjanie zaś ciągle podejrzewają Amerykanów o spisek. Działa to równocześnie w drugą stronę. Prezydent USA by przekonać do swej uczciwości obiecuje w razie zniszczenia Moskwy, że zrobi to samo z Nowym Jorkiem. Obietnica wydaje się idiotyczna jednak jest śmiertelnie poważna. Później dowiadujemy się o obecności w tym mieście pierwszej damy. Jest on gotów poświęcić wszystko byle nie doszło do wojny i walki wet za wet. Największe wrażenie robi rozmowa generałów, amerykańskiego i radzieckiego w sytuacji gdy wszystko wydaje się już jasne. Nawiązują w tych dramatycznych okolicznościach błahą rozmowę o Londynie w czasie II Wojny Światowej. Starają się zdystansować choć na chwilę od stresu jaki przyniósł im dzień i o tym co ich czeka w przyszłości. Żegnają się, określając się nawzajem mianem przyjaciół. Czują, że w danym momencie więcej ich łączy niż dzieli. Kolejną sceną zapadającą w pamięci jest rozmowa telefoniczna prezydenta z ambasadorem w Moskwie w chwili wybuchu. Pisk w słuchawce wywoła dreszcze u każdego. Oznacza bowiem śmierć milionów.

Zauważalny w całym filmie jest brak elementów muzycznych. Okazują się one zbędne, mogłyby tylko niszczyć uczucie narastającego stresu zarówno u bohaterów, jak i u widza. Wszystko dzieje się w bazach wojskowych i budynkach administracji rządowej więc pomieszczenia są ascetyczne umeblowane tylko w stoły, biurka, krzesła i ogromne monitory pokazujące rozmieszczenie sił powietrznych. Nie ma miejsca na przepych. Wszystko ma sprzyjać pracy i podejmowaniu decyzji, wszak mamy do czynienia z ludźmi w garniturach lub mundurach. Pomimo kilkukrotnemu zaznaczaniu różnic między żołnierzem a politykiem nie podlega dyskusji, że jeden bez drugiego funkcjonować i pełnić obecnej roli społecznej nie jest najzwyklej w świecie w stanie.

Zakończenie nie jest happy endem. Lumet przedstawia Amerykanów jako ludzi gotowych umierać za swój kraj. Nie chcę tego negować. Widać tu po prostu bardzo dobrze, że z niektórych sytuacji nie ma nawet jednego dobrego wyjścia, a wybrane rozwiązanie może zależeć od jednego człowieka. Jest to jawna krytyka zimnej wojny i dominacji dwu państw nad resztą. Wracając do snu z początku filmu, który śnił się generałowi Blackowi (Dan O'Herlihy). Jest on tym, który z rozkazu prezydenta ma zrównać z ziemią Nowy Jork i pozbawić życia kolejne tego dnia miliony istnień. Trudno jednoznacznie określić znaczenie nawiedzającego go koszmaru, wydaje się iż pojawiający się w nim byk oznacza ludzkość, cywili, którzy stanowią tylko element rozrywki dla polityków. Politycy decydują o losie ludzi dla siebie anonimowych. Generał Black w momencie zrzucenia bomby na Nowy Jork pojął, że w tym spektaklu przypadła mu rola matadora. Wiedząc że nie poradzi sobie z zabiciem bezbronnych ludzi sam też odebrał sobie życie. Jeden z najlepszych filmów typu political fiction jaki powstał.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones