Recenzja filmu

Minionki (2015)
Kyle Balda
Pierre Coffin
Sandra Bullock
Jon Hamm

Banana!

Bo przecież to żadne krwiożercze bestie. To małe, sympatyczne, zwariowane, aczkolwiek  nieprzewidywalne i dokuczliwe stworki. Nowy, kolejny film z ich udziałem jest nadal zabawny, ale niestety
Dawno, dawno temu, kiedy na Ziemi rodziło się życie, światło słoneczne ujrzały również Minionki. Miały jedno, no może dwa pragnienia: służyć komuś złemu do szpiku kości i pożreć… banana. Bo przecież to żadne krwiożercze bestie. To małe, sympatyczne, zwariowane, aczkolwiek  nieprzewidywalne i dokuczliwe stworki. Nowy, kolejny film z ich udziałem jest nadal zabawny, ale niestety można odczuć, że co za dużo żółtego to nie zdrowo. 



"Minionki" to kinowy prequel i tzw. spin-off. Pierwszy raz poznaliśmy je, gdy wspólnie z nikczemnym Gru kombinowały "Jak ukraść księżyc", a później rozrabiały w kontynuacji. Teraz reżyser Pierre Coffin pozwala im wyjść na pierwszy plan. Co to może oznaczać? Na pewno mnóstwo czarnego humoru i absurdu spod znaku brytyjskiego Benny'ego Hilla oraz osobliwej komputerowej animacji (te wszystkie chude rączki, nóżki i ostre, wydłużone nosy lub ich brak) i jak zwykle udanego polskiego dubbingu.

Początek filmu jest świetny. Na szybko ukazano genezę Minionków (pewnik, że stworzył je Gru, zostaje obrócony w gruzy), które w następnych sekwencjach dążą do zrealizowania celu. Niestarzejące się, mówiące w dziwnym języku (połączenie angielskiego, hiszpańskiego, włoskiego i kto wie, czego jeszcze) żyjątka szukają swego mistrza, kogoś, przy kim nigdy nie zapadną w depresję. Od tyranozaura po Draculę, przez ery i epoki są pomocnikami kolejnych superłotrów, póki przez przypadek i swoją niezdarność ich nie… uśmiercą. Obecnie mamy lata 60. XX wieku. Kiedy wydaje się, że nie będzie już nadziei dla samopoczucia i sensu istnienia naszej niesfornej, hałaśliwej gromadki "bananowych tic-taców", trójka – Kevin, Bob i Stuart – nie poddaje się i wyrusza na poszukiwania. I tak trafiają do Stanów Zjednoczonych, do miasta Orlando na "Targi Zła", gdzie poznają matkę chrzestną przestępców – Scarlett O’Haracz.  



Mam problem. Jako fan Minionków, choć dzieckiem już nie jestem od wielu lat, liczyłem, że ten film, poza wywołaniem niewymuszonego uśmiechu lub nawet szczerego, głośnego rechotu, podaruje coś jeszcze: równie ciekawą, co we wcześniejszych produkcjach fabułę; równie charakterystycznych, mało schematycznych ludzkich bohaterów (tutaj taka jest jedynie angielska królowa) plus jakieś pozytywne wartości (przyjaźń, siostrzana i ojcowska miłość, przemiana wewnętrzna). Tymczasem z tej składającej się z podobnych do siebie scenek animowanej komedii maluchy wyniosą głównie przekaz, że zło jest fajne. Dlatego lepiej, by bajkę obejrzały nieco starsze dzieci razem z rodzicami, na których w domu czeka nie lada wyzwanie. Wytłumaczyć, że trzeba być zawsze dobrym człowiekiem oraz odpowiadać na pytania na temat pikantnych żartów i ironii wyraźnie skierowanych do dorosłego widza. 

Ogólnie, będąc wielbicielami tych żółtych postaci, powinniście być zadowoleni. Jednak jeśli chcecie, aby Wasze pociechy czegoś się nauczyły, to zabierzcie je np. na wchodzące do kin "W głowie się nie mieści" – animowane dzieło Pixara, które zachwyciło krytyków na całym świecie. 
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jak nie zakochać się w Minionkach? To takie urocze stworzenia, które "wiecznie zła pragnąc, wiecznie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones