Recenzja wyd. DVD filmu

Bezpieczna jazda po utartym szlaku

Na całe szczęście kino przeznaczone dla czarnoskórej publiczności nie kończy się na Tylerze Perrym. Po drugiej stronie jego skromnych i specyficznych powieści obyczajowych stoi filmografia Tima
Na całe szczęście kino przeznaczone dla czarnoskórej publiczności nie kończy się na Tylerze Perrym. Po drugiej stronie jego skromnych i specyficznych powieści obyczajowych stoi filmografia Tima Story, którego dzieła są tak mainstreamowe, jak to tylko możliwe. W ten trend idealnie wpisuje się "Ride Along".

Jako że kinu głównego nurtu obce są oryginalne pomysły, na warsztat wzięta została stara dobra policyjna komedia kumpelska, którą połączono z kultowym już "Dniem próby". Dwóch głównych bohaterów zbudowano na zasadzie maksymalnego kontrastu. Wpierw widzowie dostają Jamesa (Ice Cube), chłodnego, małomównego i poważnego policjanta. Aby było zabawnie, jego partnerem zostaje Ben (Kevin Hart), wygadany ciapa, który ledwo co dostał się do akademii policyjnej, ale już jedzie na ten jeden dzień pracy w terenie. Nie po to, by awansować, lecz udowodnić Jamesowi, że jest dość męski, aby ożenić się z jego siostrą (gorąca Tika Sumpter).



Dwóch skrajnie różnych Murzynów walczy z bezprawiem, może być zabawnie? Wolne żarty. Postać żółtodzioba została skonstruowana tak prymitywnie, że już w latach dziewięćdziesiątych można by ją uznać za stereotypową. Współcześnie słowo obraźliwe, to nawet za mało. Jeśli wydaje wam się, że Chris Tucker w "Piątym elemencie" był irytujący, to nic jeszcze nie widzieliście i w sumie zobaczyć nie chcecie.

Partnerujący Hartowi Ice Cube dobrze się odnajduje w swojej postaci, nie będąc zmuszonym do okazywania wachlarza emocji. Jednak taka postawa na dłuższą metę staje się nudna. Zwłaszcza w sytuacji, gdy bohaterowie są ograniczeni konwencjami komedii dla całej rodziny. Nie ma co liczyć na pazur niegrzeczności, który znamy z zabawnych filmów z białymi ludźmi, takich jak "Millerowie", "Ted" czy "Red 2". Fabuła narzuca nam groźne wątki, czyli handel bronią i wielkiego złego przeciwnika, ale wszyscy jedynie straszą się słownie nawzajem, a nikt nie pokazuje "cohones" - w przenośni lub dosłownie.

"Ride along" można tak naprawdę zredukować do całej masy, niekończących się dialogów. W dodatku rzadko kiedy śmiesznych. Twórcy nie dają ani minuty wytchnienia i rzucają żartami słownymi w każdej sekundzie, tyle że bezczelnie idą na ilość, a nie jakość i po kilkunastu minutach ta werbalna niby-zabawa zmienia się w torturę dla uszu, a niektóre sceny trwają w nieskończoność. Co gorsza reżyser łamie nawet kanony budowy dramaturgii filmu i zamiast zakończyć swoje dzieło tuż po momencie kulminacyjnym, dopina wątki jeszcze przez kilkanaście minut.



Jednak nawet dodatkowy czas ekranowy nie zamienia starych klisz w prawdziwe postacie, a oklepanych gagów w zabawne żarty. "Ride Along" nawet nigdy nie stało obok takich klasyków, jak "Bad Boys" czy "Godziny szczytu". Brak natchnienia oraz ambicji u twórców czuć dosadnie i nie jest to ładny zapach.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones