Recenzja filmu

Kill Bill (2003)
Quentin Tarantino
Uma Thurman
David Carradine

Billów dwóch

"Kill Bill"... Czym też on jest? Czy mamy do czynienia z kolejnym kiepskim filmem akcji, którego sukces jest oparty na znanym nazwisku twórcy, czy też trafił się kąsek wyjątkowo smaczny dzięki
"Kill Bill"... Czym też on jest? Czy mamy do czynienia z kolejnym kiepskim filmem akcji, którego sukces jest oparty na znanym nazwisku twórcy, czy też trafił się kąsek wyjątkowo smaczny dzięki swej subtelności i dopracowaniu do perfekcji wszystkich szczegółów? Z tym pytaniem mierzyło się już wielu recenzentów i jeszcze wielu się zmierzy - jak widać przyszła pora na mnie. Nie pozostaje mi nic innego, jak przedstawić swoją wersję prawdy absolutnej. W rozwiązaniu tego problemu, ważne jest odpowiednie podejście do sprawy. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że "Kill Bill", mimo iż jest produkcją dwu częściową, w rzeczywistości stanowi spójną całość. Zajmowanie się naraz tylko jedną z nich jest niczym wystawianie opinii na temat "Władcy Pierścieni" po przeczytaniu jedynie "Drużyny Pierścienia". Jest tu jednak jeden haczyk "Vol. 1" oraz "Vol. 2" są, z punktu widzenia klimatu, niebem i ziemią. Cześć pierwsza jest utrzymana w stylu typowego filmu "klasy C" z przełomu lat '70 i '80 i, jak łatwo się domyślić, opiera się głównie na walce (notabene - bardzo efektownej) i... niczym więcej. Natomiast druga odsłona jest już znacznie spokojniejsza i stonowana, a sami bohaterowi lubują się w niemalże filozoficznych dysputach. Wrażenie jest prawdziwie niesamowite, gdyż nikt się nie spodziewa tak znacznego skoku klimatycznego! Znając upodobania twórcy, łatwo było się domyślić, że jedna z głównych ról zostanie obsadzona przez Umę Thurman, która uchodzi za jego ulubioną aktorkę. Tak też się stało i wybór okazał się trafny. Obsadzona przez nią Czarna Mamba jest byłym członkiem organizacji zabójców "Viper Squad" (w jej skład wchodzą m.in. Daryl Hannah oraz Michael Madsen, a sam Bill jest grany przez Davida Carradine'a). Jej decyzja o opuszczeniu zespołu stała się przyczyną tragicznej w skutkach strzelaniny w kościele, w której straciła nie tylko narzeczonego, ale również i nienarodzone dziecko. Jednak sama kobieta, będąca celem zabójców, przeżyła atak i po obudzeniu się kilka lat później ze śpiączki myśli tylko o jednym - zemście, która się staje tematem przewodnim filmu. Całość jest podzielona na rozdziały, które często różnią się w znaczny sposób konwencją. Retrospekcje, dla przykładu są czarno białe, a z kolei większość scen walki odznacza się jaskrawymi kolorami. Do tego dochodzi również jeden epizod, przygotowany w całość jako... anime! Tu wychodzą na światło dzienne zainteresowania Tarantino. Na uwagę zasługuje cała strona techniczna oraz oprawa audio, która w znacznym stopniu podkreśla klimat. Wszystkie choreografie walki zostały dobrze dopracowane i przygotowane w bardzo dynamiczny sposób. W szczególności dobre wrażenie robi walka Czarnej Mamy z obstawą O-Ren Ishi (Lucy Liu) - grupą "Crazy 88". Warto zaznaczyć, że ilości sztucznej krwi, użytej przy kręceniu tej sceny osiągnęły astronomiczne liczby, a samurajskie miecze sypią się gęsto. Cechą charakterystyczną wszystkich filmów Quentina Tarantino jest ich kultowość. Nie inaczej jest w przypadku "Kill Billa". Niektóre dialogi zapadły mi w pamięć nie mniej, niż rozmowa Johna Travolty i Samuela Jacksona o hamburgerach (jedna z pierwszych scen "Pulp Fiction"). Podobny los spotkał również część motywów muzycznych, które teraz bez problemu rozpoznaje większość kinomaniaków. Nadszedł czas odpowiedzieć na zadane we wstępie pytanie? Otóż "Kill Bill" jest dla mnie pastiszem połowy dorobku amerykańskiego kina - i to nie tylko kina akcji. Błyskotliwymi dialogami i przerysowanymi, karykaturalnymi scenami akcji ośmiesza popkulturę USA i nie zostawia na niej suchej nitki! Quentin Tarantino, który w historię kina wpisał się przede wszystkim wspomnianym "Pulp Fiction", znów pokazał, że nie boi się przełamywania schematów i kręcenia filmów nietuzinkowych. Prawdą jest jednak, że dla niektórych "Kill Bill" pozostanie jedynie filmem, który wpierw kompletnie zalewając widzów krwią, zmienia się w finiszu w surrealistyczną pogadankę...
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Krew leje się strumieniami. Flaki walają się między odciętymi członkami. Umierający ludzie wrzeszczą... czytaj więcej
Quentin Tarantino to absolutny geniusz współczesnego kina. Jego nazwisko jest znane w każdym kręgu... czytaj więcej
Produkcja "Kill Bill" ma tyle samo wielbicieli, co i wrogów. Ci pierwsi wychwalają pod niebiosa geniusz... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones