Recenzja filmu

Ostatni Mohikanin (1992)
Michael Mann
Daniel Day-Lewis
Madeleine Stowe

Brzemię białego człowieka

Michael Mann to typ reżysera wszechstronnego. Może nie w takim stopniu jak Alan Parker w okresie świetności, ale to podobny kierunek. Nie można go nazwać twórcą kina autorskiego, ale z drugiej
Michael Mann to typ reżysera wszechstronnego. Może nie w takim stopniu jak Alan Parker w okresie świetności, ale to podobny kierunek. Nie można go nazwać twórcą kina autorskiego, ale z drugiej strony określenie "rzemieślnik" byłoby dla niego zwyczajną obelgą. Bo to, co oferuje w ramach swojego dorobku, zawsze jest z "górnej półki", nawet jeśli zdarzają mu się drobne wpadki. Mówiąc krótko: ten typ odznacza się nade wszystko wysoką jakością swoich "wyrobów", a zarazem ciężko odnaleźć w nich jakiś jednoznaczny wspólny mianownik. Przykładem pozycji, która wyjątkowo wyraźnie odstaje od reszty filmografii Manna, jest "Ostatni Mohikanin", adaptacja powieści przygodowej Jamesa Fenimore Coopera.

Akcja zarówno literackiego pierwowzoru, jak i filmu rozgrywa się w XVIII wieku na terenie brytyjskiej kolonii w Ameryce Północnej. Trwa właśnie wojna francusko-angielska. Osadnicy masowo zaciągają się, aby walczyć u boku brytyjskiej armii. W konflikt starają się nie angażować Sokole Oko (Daniel Day-Lewis), przygarnięty jako dziecko przez plemię Mohikan biały, oraz jego przybrani ojciec i brat. Uratowanie przez nich z opresji dwóch córek pułkownika Edmunda Munro (Maurice Roëves) sprawi jednak, że trafią w samo serce zawieruchy.

"Ostatni Mohikanin" posiada wszelkie zalety epickiego widowiska, jednocześnie unika najbardziej nieznośnych wad tego typu przedsięwzięć. Z jednej strony jest tu porządnie zarysowane tło historyczne, z drugiej - subtelnie - nie ckliwie! - poprowadzony wątek miłosny. Dochodzi do tego tragizm losów Indian, rdzennych mieszkańców Ameryki, których biały człowiek wciągnął w swój świat chciwości i chrześcijańskiej podwójnej moralności. Wszystkie elementy podane zostały w rozsądnych proporcjach, żadnych dłużyzn, ani fałszywych tonów. Nie ma zbędnego moralizatorstwa, zamiast tego jest delikatna melancholia, którą przesiąknięta jest cała opowieść.

W tym miejscu muszę poświęcić drobną chwilę niezwykle ważnemu elementowi całej tej filmowej uczty, a mianowicie - muzyce. Bez niej, co nie ulega wątpliwości, obraz Manna nie byłby tym samym. Praca, jaką wykonali Trevor Jones i Randy Edelman, to temat na oddzielną recenzję. Dość powiedzieć, że jest to prawdopodobnie jedna z najpiękniejszych i najbardziej poruszających ścieżek dźwiękowych w ogóle. Jest w niej miejsce na smutek, dyskretny patos, są napięcie i wielkie emocje. Finałową scenę rozprawy z ogarniętym żądzą zemsty Maguą (Wes Studi) ogląda się na trwającym kilka minut bezdechu przede wszystkim ze względu na towarzyszący jej niezwykły podkład muzyczny.

"Ostatnim Mohikaninem" reżyser "Gorączki" udowodnił, że bez problemu odnajdzie się także w kinie przygodowym, gatunku z reguły traktowanym nieco protekcjonalnie i lekceważąco. Tyle że tego filmu nie da się ot tak zlekceważyć. Zrobić z młodzieżowej literatury elektryzujący epos - to się dopiero nazywa sztuka.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W 1992 Michael Mann ("Gorączka", "Informator", "Zakładnik") nie był jeszcze uznanym reżyserem. Miał już... czytaj więcej
Filmy w reżyserii Michaela Manna zawsze mnie zaskakiwały, lecz mówiąc szczerze to nigdy nie widziałem... czytaj więcej
Do westernów zaliczamy nie tylko opowieści o kowbojach, ale też o Indianach. Choć oczywiście tych... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones