Recenzja wyd. DVD filmu

Mistrz i Małgorzata (2005)
Vladimir Bortko
Aleksandr Abdulov
Valentin Gaft

Cesarzowi, co cesarskie

W tym serialu nie ma nawet scenarzysty, bo i po co, jeśli nic nie wymaga poprawki? To duża wartość dodana powieści, bo żyjemy w czasach takich, iż do czytania książki większość zasiada dopiero po
UWAGA, SPOILERY! 
TA RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ.

Żeby zmierzyć się ekranizacją powieści muszę najpierw zmierzyć się z samym sobą. Zawsze mam duży problem z tym, czy jest sens oglądać zobrazowane dzieło literackie, bo ewentualna porażka takiego eksperymentu będzie zawsze tkwiła gdzieś z tyłu głowy podczas rozmyślań o powieści. A o porażkę nietrudno. Z jednej strony chciałbym ekranizacji w skali niemalże 1:1, żeby poczuć te emocje, które sprawiły, że nazywam coś arcydziełem literatury. Z drugiej jednak zastanawiam się, czy reżyser bądź scenarzysta nie powinni dodać czegoś od siebie, tak, by dzieło żyło i nadpisywało się na nowo w swoich interpretacjach. Przykładem, który idealnie odzwierciedla moje podejście, są ekranizacje "Procesu" Franza Kafki. Utwór ten jest jednocześnie wciągający jak i... męczący, co ja jednak odczytuję jako perfekcyjne przeniesienie postrzegania świata przez Józefa K. na czytelnika. I mamy trzy ciekawe, a jakże odmienne, interpretacje tego dzieła. W wersji Orsona Wellesa apokaliptyczna nadinterpretacja udanie starła się z aktualną (dla reżysera) sytuacją polityczną na świecie, ale atmosfera nie jest tak odhumanizowana jak w książce. W interpretacji Laco Adamika i Agnieszki Holland "Proces" zamienia się w "kino małej akcji", lecz genialny Roman Wilhelmi zrobił z Józefa K. krzykliwą kreację, która bardziej pasuje do postaci z "Zabić drozda" niż do powieści Kafki. Ostatni przykład - "Proces" autorstwa Davida Hugh Jonesa - jest dosłownym wręcz odwzorowaniem powieści. Tak bardzo dosłownym, że aż razi scena zabójstwa protagonisty, a w zasadzie niepotrzebne wypowiadanie przez niego wiadomej kwestii. Ostatecznie okazuje się, że każda z tych wersji w jakiś sposób mnie rozczarowała. Co więc zrobić w przypadku, gdy mamy do czynienia z niesamowitym, strukturalnie i fabularnie, tworem, jakim jest "Mistrz i Małgorzata" Michaiła Bułhakowa? Do czasu obejrzenia serialu, który recenzuję, sam się zastanawiałem, czy ma to jakikolwiek sens, by przenosić go na ekran i starałem się unikać (jak się później okazało - słusznie) polskiej wersji z 1988 roku, nawet jeśli grał tam ubóstwiany przeze mnie Zbigniew Zapasiewicz. Po seansie "Mistrza i Małgorzaty" w reżyserii Vladimira Bortko nasuwa mi się jedna, szalenie prosta odpowiedź na wszystkie moje obawy - oddajmy cesarzowi, co cesarskie. Nigdy o tym wcześniej nie pomyślałem, lecz "Mistrz i Małgorzata" nie mógł być lepiej zrealizowany przez nikogo innego na świecie prócz Rosjan. To jest ta ekranizacja, która jednocześnie jest prawie w całości wierna oryginałowi, choć podaje go w taki sposób, że nie miałbym pretensji o nadinterpretację i czuję to, co literat mógłby chcieć uściślić.


Vladimir Bortko to postać kontrowersyjna. Członek Rosyjskiej Partii Komunistycznej (w XXI wieku!), a jednocześnie zwolennik Cerkwi. Nakręcił i film wojenny ("Morderczy Afganistan"), i komedię ("Blondinka za uglom"), i nacjonalistyczny obraz "Taras Bulba". Ciężko go rozgryźć jako twórcę, ciężko rozgryźć jako człowieka. Tym bardziej w kontekście jego światopoglądu oliwy do ognia dodaje ekranizacja dzieła Bułhakowa, które zarówno uderza w komunizm, jak i w prawosławie. Wydaje mi się jednak, że finalny efekt, w którym nie pokusił się o własną (a może bardziej: ideologiczną) narrację, pokazuje, że nie można tak łatwo i stanowczo go osądzać. W tym kontekście przypomina mi się "Syberiada" Andrieja Konczałowskiego - dzieło tak gloryfikujące komunizm jak i mocno ten system krytykujące. Wydaje mi się, że w kraju takim, jakim jest Rosja (która jest mniej totalitarną wersją Związku Radzieckiego w stadium średniej makdonaldyzacji) trzeba mieć naprawdę charakter i intelekt, by z przekonaniem nakręcić serial, który uderza w wartości wielbione przez reżysera i głośniejszą część narodu. Nie zakładam bowiem, że Bortko jest człowiekiem o mocno ograniczonej percepcji i nie zrozumiał, co nakręcił. Ostatecznie jednak, jak przy każdym reżyserze, staram się, aby mój osąd jego prywatnych wyborów nie dominował nad jego wyborami artystycznymi. Zwłaszcza jeśli wszystko, co mówi na co dzień, ma się nijak do tego, pod czym się podpisał jako artysta, kręcąc ten serial. I mówię to jako komplement.


Ilekroć piszę recenzję, nie staram się nawet nie zamieszczać spoilerów, bowiem opisuję swoje przemyślenia po seansie. Jeśli jednak mówimy o lekturze szkolnej, to co moglibyśmy więcej dodać niż fakt, że obejrzycie to, co kiedyś czytaliście? W porównaniu do wspomnianego wcześniej "Procesu" nachodzi mnie myśl o wyższości Bułhakowa nad Kafką w tym aspekcie, że jego powieść jest materiałem idealnie skrojonym na potrzeby filmowe. W tym serialu nie ma nawet scenarzysty, bo i po co, jeśli nic nie wymaga poprawki? To duża wartość dodana powieści, bo żyjemy w czasach takich, iż do czytania książki większość zasiada dopiero po obejrzeniu jej ekranizacji. W wersji Bortki tak Patriarsze Prudy, jak Jerozolima są dokładnie takie, jak sobie je wyobrażałem podczas lektury. Jak zawsze podczas zetknięcia się z papierową wersją wytwarzałem sobie w głowie obraz postaci i praktycznie zawsze byłem rozczarowany ich filmowymi interpretatorami. Tu jednak jestem zachwycony. Co tam ja? Królowa jest zachwycona! Fenomenalni weterani radzieckiego kina jak Kiriłł Ławrow w roli Piłata, Oleg Basilashvili (Woland) czy Aleksandr Adabashyan (Berlioz) z jednej strony, a z drugiej choćby objawienie nowej rosyjskiej kinematografii (w momencie premiery serialu) Anna Kovalchuk w roli tytułowej, idealnie ze sobą współgrają. Dość powiedzieć, że zarówno gra, jak i fizyczność aktorów oddają sobą każdą pojedynczą postać z pierwszego i drugiego planu. Za to niektóre postaci epizodyczne odstają od reszty, ale są to nieliczne wyjątki. Jeśli jednak przeciętny widz czyni już wobec serialu jakiś zarzut, to dotyczy to efektów specjalnych. Wydaje mi się jednak, że one zarówno nie rażą amatorskością, jak i nie próbują zdominować fabuły. Kot Behemot jaki jest, każdy (nie) widzi. Być może tylko balowi brakowało rozmachu i dekoracji oraz statystów, lecz... nikt nigdy nie zaprosił mnie na bal u Szatana, więc być może się mylę i było tak jak być powinno. Ostatni aspekt, który dopełnia jakości, to muzyka Igora Korneliuka. Połączenie klasyki z elektroniką jak u Vangelisa, oraz pompatyczności z kameralnością, tak symptomatyczne dla Giorgio Morodera, idealnie wpasowują się w to, co dzieje się na ekranie.


"Mistrz i Małgorzata" Vladimira Bortko jest adaptacją w pełni udaną i zasłużenie spływają na ten serial pochwały ze wszystkich stron. Powieść ta (a przez to i serial) w kompleksowy sposób rozbierają na czynniki pierwsze społeczeństwo i mentalność Rosjan, tak więc reżyser doskonale odnalazł się w tym świecie. Mimo swoich jasnych i nieakceptowalnych (poza Rosją) poglądów nie przemycił w swoim serialu niczego ideologicznego ponad to, co było w materiale źródłowym, a jednocześnie nie próbował ukrywać niewygodnych mu wersów. Należą mu się za to pochwały, bo nie oszukujmy się - ten serial podbił świat w środowiskach miłośników literatury i przysłania cały pozostały dorobek twórcy. Michaił Bułhakow - a to niespodzianka - myślał i pisał w języku rosyjskim. Literatura, nawet jeśli bardziej dotyczy to poezji niż prozy, jest zawsze jedyna w swoim rodzaju i kompletna w języku, w którym powstała. Emocje i wena, jakich doświadczał Bułhakow, nigdy nie będą w pełni zrozumiane przez kogoś, kto całe życie żył w Paryżu, Szanghaju czy Nowym Jorku i słowa "mama" nie wypowiedział gaworząc po rosyjsku, bo przecież w "Mistrzu i Małgorzacie" mnóstwo jest takich smaczków między wersami, do których zrozumienia potrzeba wiedzy politycznej czy kontekstu kulturowego i społecznego, a tych nie przyswoi się tylko z książek. A mimo to jest to dzieło uniwersalne. Tak jak powieść toczy się w kilku pozornie niezależnych wątkach, a ten dotyczący Piłata i Jeszui stanowi o tym, że możemy "Mistrza i Małgorzatę" nazywać powieścią szkatułkową, tak to, co pozostawił po sobie serial Bortki mogłoby być materiałem na kolejną powieść szkatułkową. Przecież Bułhakow opisał w latach 30. XX wieku serial Bortki: wiernie i chłonąc jego atmosferę. Zaraz, a może to Bortko w 2005 roku zekranizował powieść Bułhakowa tak, jak ten by chciał, by wyglądała, bo do końca życia nieustannie ją poprawiał? W tym serialu widzę 100% kunsztu scenopisarskiego jednego oraz 100% kunsztu reżyserskiego drugiego i dlatego nie jest to ekranizacja jakich wiele, lecz arcydzieło. "To fakt. A fakty to najbardziej uparta rzecz pod słońcem".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones