Recenzja filmu

Papierowe miasta (2015)
Jake Schreier
Nat Wolff
Cara Delevingne

Cuda się zdarzają

Ludzi z papieru spotykamy w swoim życiu na każdym kroku. Sami żyjemy w papierowych miastach i domach. Dlatego film Schreiera szczególnie zwraca uwagę na to, abyśmy potrafili zauważyć różnicę.
Autor literackiego pierwowzoru John Green przeżywa aktualnie bardzo owocny czas w swojej karierze. Przed rokiem ukazała się pierwsza ekranizacja jego książki "Gwiazd naszych wina", teraz na wielkim ekranie możemy zobaczyć kolejną, a za jakiś czas na pewno pojawią się następne. Amerykański pisarz obrał sobie za grupę docelową młodzież i różnego rodzaju problemy związane z tym wiekiem. Jak wiadomo, każdy przechodził bądź przejdzie przez ten burzliwy okres w swoim życiu. Green podsuwa nam różne historie. Jedną z nich są "Papierowe miasta".

Mówi się: "cuda się zdarzają". Quentin (Nat Wolff) sądzi, że każdemu przypisany jest co najmniej jeden. Już jako młody chłopiec dochodzi do wniosku, że właśnie znalazł swój, a nazywa się ona Margo Roth Spiegelman (Cara Delevingne). Z racji, iż oboje są w tym samym wieku, w okolicy raczej brakuje rówieśników, nic nie stoi na przeszkodzie, aby zaprzyjaźnili się jeszcze jako dzieciaki.

Życie pisze jednak różne scenariusze, czas nie oszczędza nawet najtrwalszych więzi. Ktoś przychodzi, ktoś odchodzi. Q i Margo stopniowo oddalają się od siebie, aż będąc w tym samym liceum, nawet ze sobą nie rozmawiają. Zakochany Quentin nijak nie może zapomnieć o dziewczynie, choć powoli godzi się z ich definitywnym rozstaniem. Całą pozorną harmonię niszczy jednak Margo, która niespodziewanie znów pojawia się w życiu Q na jedną noc, prosząc, aby ten pomógł jej załatwić kilka spraw. Nieprzewidywalna dziewczyna znika następnego ranka, a Q pragnie zrobić wszystko by ją odnaleźć i wyrusza w podróż, którą zapamięta do końca życia.



Na film czekałem długo i z wielką niecierpliwością, dlatego tym bardziej ucieszyłem się, kiedy ogłoszono, że Michael H. Weber i Scott Neustadter napiszą do niego scenariusz. Autorzy genialnych "500 dni miłości" jak mało kto obecnie potrafią bardzo oryginalnie spojrzeć na historie miłosne, rzadko popadając w banał. Bałem się tylko, że może to być kino będące stereotypami gatunku mając na uwadze "Gwiazd naszych wina". Moje obawy okazały się jednak zbędne. Całkowicie potrafili przenieść lekkość, z jaką czyta się książkę na scenariusz filmowy, dzięki czemu sam film minął mi bardzo szybko. Nie można odmówić także pochwał Jake'owi Schreier'owi, który dobrze zapanował nad obrazem, nie tworząc z niego kolejnej, pseudopoważnej i ckliwej historyjki.

Jednak największa siła "Papierowych miast" to bohaterowie i ich relacje względem siebie. Nat Wolff idealnie sprawdzający się w roli trochę nieśmiałego i bardzo zachowawczego Quentina Jacobsena; piątkowego ucznia, przyszłego lekarza. Z drugiej strony mamy do czynienia z kompletnym kontrastem. Cara Delevingne jako szalona, lubiąca zagadki i tajemnice Margo Roth Spiegelman, za którą trudno nadążyć. Reszta obsady to pozornie marginalne role, ale są świetnym dopełnieniem do relacji całej paczki znajomych.



Film traktuje problemy młodych ludzi bardzo poważnie, jednak w żaden sposób nie jest nadęty. Lepszym określeniem byłoby prawdziwy, bo prawie każdy z nas w okresie szkoły przeżywał swoje pierwsze miłości, traktowane śmiertelnie poważnie. Mimo iż może już dzisiaj niewiele z tego pamiętamy, to swego czasu bylibyśmy w stanie przewartościować swoje życie dla ów ukochanej osoby. Takim bohaterem jest właśnie Quentin. Idealizując Margo wpędza się w coraz większe kompleksy. Dziewczyna przynajmniej w jego mniemaniu podaje mu rękę, zachęcając do porzucenia ciepłego i sielankowego trybu życia. Tylko od niego zależy czy wyrywając się ze szponów codzienności, a tym bardziej planów na spokojną przyszłość będzie w stanie dosięgnąć dłoń ukochanej mu osoby.

Dużym plusem tej historii jest jej nieprzewidywalność. Charakter Margo wpływa na cały film. Z jednej strony mamy tu klasyczne "love story", które na szczęście nie popada w schemat, z innej mini kino drogi, a z jeszcze innej opowieść o dorastaniu trochę w stylu "Boyhood" czy "Królowie lata". Dzięki całej tej mieszance autentycznie nie byłem ani trochę pewien zakończenia.



Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony produkcją Schreiera. To film dla wszystkich sentymentalistów, którzy tak jak ja często wracają myślami do zdecydowanie najbardziej beztroskich lat życia. Buzujące hormony, młodzieńcze bunty, poszukiwania własnej życiowej drogi wcale nie muszą tłamsić naszej osobowości i tego, jacy naprawdę jesteśmy. Tak jak Q możemy to wykorzystać. Poznać siebie w innych okolicznościach. Spojrzeć trochę z boku na otoczenie, a przede wszystkim na chwilę zapomnieć i dać się ponieść chwili. Wyruszyć do "Papierowych miast".
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Twórca filmowy nie może popełnić większego wykroczenia niż sprawienie, by z założenia ekscentryczna i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones