Recenzja filmu

Nowy początek (2016)
Denis Villeneuve
Amy Adams
Jeremy Renner

Czemu tu przybyliście?

"Nowy początek" to brudne kino science-fiction. Od razu wyczuwa się w nim napięcie i niepokój. W tym filmie prawie w ogóle nie dostajemy szansy do uśmiechu. A Villeneuve znowu robi to, co mu się
Czemu tu przybyliście? Czego od nas chcecie? Tego ma się dowiedzieć główna bohaterka widowiska Denisa Villeneuve'a, zapracowana pani ekspert od lingwistyki, dr Louise Banks. Właśnie w tym celu zostaje ona wysłana do Montany, gdzie wraz z profesjonalnym zespołem naukowców ma zdobyć informacje, od których zależy przyszłość całej ludzkości. Musi się jednak śpieszyć – z każdą minutą światu grozi kolejna Wojna Światowa. Wystarczy jeden strzał, by uruchomić lawinę, której nie da się już zatrzymać. Ludzie są niespokojni. Wybuchają strajki. Rośnie przestępczość. Słabnie rola rządu. Prezydenci nie wiedzą, co robić. Niepewne stają się wszelkie porozumienia międzynarodowe. Wojsko gotuje broń do zbliżającego się konfliktu. Napięcie rośnie... I wszyscy czekają... kto pierwszy zareaguje. A całe to zamieszanie jest spowodowane przybyciem na Ziemię 12 tajemniczych statków kosmicznych...

Jeśli uważniej spojrzeć w dzieje kinematografii, to można zauważyć, że temat obcych wielokrotnie pojawiał się na ekranach. Trudno dokładnie ustalić, który z filmów zapoczątkował serię o kosmitach. Jednakże człowiek od wieków interesuje się sprawą pozaziemskich istot. Czy w ogóle istnieją? Jak wyglądają? I jakie mają zamiary względem ludzi? Na te pytania szukają odpowiedzi również filmowcy. Pierwsze widowisko, w którym pojawili się pozaziemscy przybysze, to powstała w 1902 roku "Podróż na Księżyc" Georges'a Mélièsa. Film ten nie dotyczył inwazji kosmitów, pomimo tego, do dzisiaj jest z nimi kojarzony. Poza tym warto zauważyć, że dał on początek kinu sci-fi. Na początku lat pięćdziesiątych na ekranach kin swoją premierę miał tymczasem "Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia". Główny jego bohater, Klaatu awaryjnie ląduje na Ziemi, w Waszyngtonie, gdzie na powitanie zostaje postrzelony przez żołnierzy. Cudem unika śmierci, a akcja filmu skupia się na poznawaniu przez niego człowieka. DziełoRoberta Wise'az 1951 roku może i się zestarzało, ale wprowadziło coś nowego. Kolejnym dziełem godnym uwagi była "Inwazja porywaczy ciał". To opowieść o doktorze Bennellu, który pewnego dnia odkrywa, że mieszkańcy jego miasta w rzeczywistości są kosmitami. W 1977 rokuSteven Spielbergnakręcił "Bliskie spotkania trzeciego stopnia" – naiwną, ale optymistyczną i pełną nadziei historię o obcych jako przyjaciołach ludzi. Następnie na ekranach pojawił się niezapomniany "Obcy"RidleyaScotta, czyli horror wszech czasów. Tymczasem kolejna produkcjaSpielberga– "E.T." odniosła sukces. W latach dziewięćdziesiątych filmy o kosmitach stały się już powszechne. Pojawiły się kolejne odsłony "Obcych", dziwaczni "Marsjanie atakują!", a także prześmieszni "Faceci w czerni". Nie można nie wspomnieć o "Dniu Niepodległości" – historii o klasycznym ataku obcych na Ziemię. Fabuła może banalna, ale efekty godne uwagi.

Po 2000 roku kosmici niestety stali się dla kina tym, czym nie mieli być – nieznaną rasą, pragnącą wyłącznie zniszczenia naszej planety. Seria "Transformersów", czy "Battleship" to tylko przykłady, które nie miały nic wartościowego. Rozczarowała ponadto "Wojna światów"Spielberga. Mimo to było także parę wyjątków i w tym temacie. Doskonale to obrazuje choćby "Dystrykt 9" Neilla Blomkampa. Ten film znacznie różnił się od reszty. Nie dość, że jego akcja rozgrywała się w RPA, to jeszcze kosmici byli w nim ofiarami chciwości człowieka. Nie wszyscy mogą zrozumieć sens tego dzieła, ale jest ono ciekawe, a strona techniczna to klasa światowa. Warto ponadto wspomnieć o "Na skraju jutra" i "Niepamięci", ale na tym byłby koniec. Kiedy więc ogłoszono kolejne przybycie kosmitów w "Nowym początku", można było mieć spore wątpliwości. Zdziwiły zatem fantastyczne wyniki na forach krytycznych. Czy jednak Denis Villeneuvezaoferował coś więcej, poza zwykłą rozrywką? I czy tym razem przybycie kosmitów ma jakiś głębszy sens?


Warto zauważyć, że obecne filmy science fiction znacznie różnią się od siebie tematyką. Jedne z nich dotyczą przyszłości Galaktyki, w której człowiek tworzy bardziej skomplikowane przedmioty, podróżuje pojazdami kosmicznymi i odkrywa nowe tereny. Inne natomiast dotyczą akcji, która dzieje się w nieznanej przestrzeni, gdzie ludzie występują wspólnie z innymi rasami. Nie można ponadto zapomnieć o koncepcji, w której historia nie ma wcale miejsca w Galaktyce, a na naszej planecie. Nie jest to jednak ta sama Ziemia, a wysoko rozwinięta pod względem naukowym i technicznym, która nie zawsze stanowi bezpieczny azyl. Jest jeszcze dużo innych tematyk widowisk sci-fi, a do jednych z nich należy także ta, opowiadająca o obcych. Filmy z tego całego gatunku mają jednak to do siebie, że wszystkie pod względem charakteru można podzielić tylko na dwie grupy. Pierwsza z nich to rozrywkowa, która dostarcza emocji przez akcję. Druga natomiast nazywana jest "inteligentną", gdyż porusza takie sprawy jak: przemijanie, śmierć, czy czas. I obie z nich są potrzebne. Problem polega na tym, że widz obecnie ma mniejszą szansę na zobaczenie filmów z tej drugiej kategorii. Mimo to, wciąż mamy okazje do obejrzenia widowisk, które zmuszą nas do myślenia. W 2012 roku takim filmem był "Atlas chmur". Dwa lata później powstał "Interstellar" Christophera Nolana. I w końcu, w 2015 roku "Ex Machina". Również "Nowy początek" może się pochwalić mianem "inteligentnego kina sci-fi". Jest to bowiem dzieło mądre, ukazujące jak ciężko nawiązać kontakt z obcą cywilizacją. Zmusza nas też do zastanowienia się nad sensem własnego życia. I któż by pomyślał, że właśnie ono będzie w stanie do tego doprowadzić. "Nowy początek" nie jest jednak zwykłym filmem, a absolutnie wyjątkowym.

Kontakt. To na nim opiera się historia Louise Banks. Bez kontaktu nie byłoby niczego. Gdyby bowiem nie pojawiał się on w naszym życiu, to nie mielibyśmy szansy na rozwijanie jakiejkolwiek relacji. Obecnie osoby, które nie potrafią się komunikować i pozostają przez to na boku, nazywamy "outsiderami". Ich samotność wynika z różnych powodów. Jedni po prostu boją się ludzi. Drudzy natomiast nie chcą kontaktu, bo uważają, że sami sobie poradzą. A inni zdecydowali się na odłączenie po przeżyciu straszliwej traumy z przeszłości. I właśnie do tej trzeciej grupy należy główna bohaterka "Nowego początku". Osamotniona, po odejściu dwóch najważniejszych osób, nie potrafi cieszyć się z niczego. To one nadawały sens jej życiu i dzięki nim odczuwała radość. W pierwszych scenach filmu ukazane są urywki z dawnego życia Louise, które są pełne odmiennych emocji. Na początku radość w momencie, gdy rodzi się jej córeczka. Następnie spokój, gdy się nią opiekuje i cierpliwość w czasie okresu dojrzewania nastolatki. A na końcu smutek – w chwili, gdy to małe, niewinne dziecko zaczyna chorować i umiera przy matce. Cieszę się, że twórcy nie próbują wciskać nam kitu typu: "nic się nie stało", a zamiast tego stawiają na bolesną prawdę. Na naszych oczach Louise stacza się. Tak jak jej córka chorowała, tak ona również cierpi – ale nie cieleśnie, a duchowo. I jedynym co może ją uratować jest kontakt. Ale to nie zwykła rozmowa z drugą osobą, a próba nawiązania relacji z czymś nieznanym, obcym. Ten kontakt ogląda się naprawdę niezwykle przyjemnie. Szkoda tylko, że scenarzysta Eric Heissererpoświęcił mu trochę za mało czasu, bo to kontakt ma najważniejsze znaczenie w tym widowisku.


Sukces tego filmu nie byłby jednak możliwy bez odpowiedniego kandydata na stanowisko reżysera. A w tym przypadku chodziło o kogoś, kto by zrozumiał sens tej opowieści i potrafił uchwycić sedno książki Teda Chiangapt.: "Historia twojego życia". Ostatecznie wyborem twórców okazał się Denis Villeneuve. Producenci próbowali go przekonać do tego projektu wiele lat temu, kiedy tamten był po premierze "Pogorzeliska" – filmu, który przyniósł mu rozgłos na świecie. Wówczas jednak nie przyjął oferty, gdyż był zajęty kręceniem "Labiryntu". I myślę, że dobrze się stało, bo przez te następne kilka lat zdobył większe doświadczenie. "Nowy początek" nie przedstawia bowiem zwykłej historii, a skomplikowaną, która dzięki temu jest niebanalna. A jednak pomimo tej trudności reżyser poradził sobie doskonale. Przyznam szczerze, że od zawsze lubiłem Denisa Villeneuve'a. Co więcej, on od pierwszego filmu zaczął mi imponować. A czym budzi we mnie podziw? Ano tym, że każde z jego widowisk potrafi zrobić coś niezwykłego – do tematu, który mógłby się wydawać rutynowy, wnosi coś nowego. Przykładem tego było choćby "Sicario". W nim mierzy się z tematyką nielegalnego handlu bronią i dostajemy coś innego – mroczny thriller, w którym wszyscy mają coś na sumieniu. I podobnie sytuacja przedstawia się w "Nowym początku".Villeneuveznowu robi to, co mu się najbardziej podoba – gra na emocjach widza. W jednej chwili dostarcza mu spokoju na twarzy, by zaraz potem pozostawić go w smutku. To dobre wrażenie reżyserii psuje lekko scenariusz Erica Heisserera. Oczywiście nie jest źle, bo jak powiedział reżyser: "Erikowi udało się uchwycić sedno książki Chianga". Mimo to wydaje mi się, że mógł on więcej czasu poświęcić sprawie "spotkań" Louise z obcymi, których w książce było znacznie więcej. Reżyser spisał się jednak tak świetnie, że wcale się nie zdziwię, jeśli kolejne jego dzieło, czyli "Blade Runner 2049" będzie najlepszym filmem sci-fi w tym roku. Oby tylko to wielkie wyzwanie mu się udało, bo jeśli tak, to jeszcze "Diuna" i wówczas będzie można go nazwać godnym następcą Spielberga i Ridleya Scotta.


To co sprawia, że "Nowy początek" można nazwać filmem interesującym, to zasługa klimatu. Od razu bowiem wyczuwa się napięcie i niepokój w tym widowisku. Jednak ta rosnąca niepewność nie jest spowodowana wieloma scenami akcji, a raczej tym, w jaki sposób ta historia została przedstawiona. W tym filmie prawie w ogóle nie dostajemy szansy do uśmiechu. To dzieło jest zestawione bowiem w tajemniczej nostalgii, mroku i milczeniu, pomimo tego, że na ekranie wcale nie dominują ciemne barwy. Właśnie jednak ta biel i jej odcienie mają kluczowe znaczenie dla całości. Zwróćcie uwagę na to, jak kolory zmieniają się podczas filmu. Na początku czysta biel – emanuje od niej spokój. Gdy zaś umiera córka Louise zaczyna dominować szarość – kolor niepokoju. Aż do wejścia na pokład statku obcych – bo wówczas dostajemy tajemniczą sekwencję białego z czarnym, których połączeniem jest barwa obcych – nie jest ona szara, a mglista. A na końcu jaskrawy odcień białego. Co on oznacza? Każdy może to rozumieć na własny sposób. W tym miejscu trzeba pochwalić scenografów, gdyż ich praca przyczyniła się do tego, że nasze emocje zmieniają się w trakcie seansu. Niezaprzeczalnie zdjęcia Bradforda Youngatakże są wyśmienite. Operator doskonale rozumie sens tego filmu. Świat przez niego stworzony jest surowy i nieprzenikniony. Nawet sceny na Ziemi są mroczne – to przez celowe zamglenie powietrza. Warto też zwrócić uwagę na świetny soundtrack Jóhanna Jóhannssona. Kompozytor łączy metaliczną muzykę z graną na pianinie. Efekt tego wydźwięku jest równie niezwykły co pomysł – ścieżka dźwiękowa wbija widza w fotel. A sama muzyka towarzysząca kosmitom aż mrozi krew w żyłach (link do odsłuchania od 1:40: https://www.youtube.com/watch?v=VOygsSjSYvY). A na końcu ten przepiękny motywMaxa Richtera...


Widowisko Denisa Villeneuve'a do pełni sukcesu potrzebowało tylko jednej rzeczy. Tym niezbędnym aspektem musiała być dobrze dobrana obsada. Niepotrzebny był jednak wypasiony zespół gwiazd, bo historia skupia się na emocjach jednej postaci. A jest nią dr Louise Banks, kobieta osamotniona, która pomimo przykrych doświadczeń jako pierwsza nawiązuje kontakt z obcymi. Dlaczego to właśnie jej się ten czyn udaje? Co może dać Louise konwersacja z istotami, których nie zna? Aby odpowiedzieć na te pytania, widz musi skupić uwagę na głównej bohaterce. Nie bez przyczyny cały film jest skupiony na niej, a reszta bohaterów nie odgrywa w nim żadnej istotnej roli. Ale czy na pewno? Wbrew pozorom to nie przedstawia się w ten sposób, że reszta obsady jest odstawiona na bok. Przeciwnie: to po scenach z ich udziałem, można mocniej określić charakter Louise. Reżyser powiedział, że do głównej roli potrzebował: "aktorki wystarczająco silnej, przekonującej, by pozwoliła nam uwierzyć w tą historię, a zarazem aktorki wrażliwej, delikatnej, inteligentnej". Jego wyborem okazała się Amy Adams. I na pewno nie pożałował swojej decyzji, bo to ona jest najjaśniejszym punktem tego widowiska. Aktorka w stu procentach spełniła to, czego od niej oczekiwał.Amy Adamsgra tak naturalnie, że widz zaczyna myśleć, że ta opowieść mogła się naprawdę wydarzyć. Louise w jej wcieleniu to nie aktorka wygłaszająca przydługie kwestie, a prawdziwa kobieta, która cierpi jak matka po stracie dziecka. I robi to w sposób profesjonalny – nie za pomocą licznych słów, a mimiki i wzroku. Tym bardziej zastanawia to, że za tą doskonałą rolę nie otrzymała nominacji do Oscara. Reszta natomiast specjalnie się nie wyróżnia. Warto może jeszcze zwrócić uwagę na Iana Donnelly’ego, fizyka, który od początku towarzyszył Louise w jej odkrywaniu prawdy. Grający go Jeremy Rennerwprowadził przyjemną i niewymuszoną dawkę humoru. Przez długi czas można się zastanawiać, jakie ma on znaczenie dla filmu. Kiedy jednak przechodzimy do końcówki, to wszystko, co dotąd było niewiadome, naraz staje się jasne…


"Nowy początek" to film unikalny. Oprócz tego, że porusza tematykę kosmitów, reprezentuje sobą także coś więcej. Film Denisa Villeneuve'a nie powiela bowiem schematu kosmity: obcy, jako ktoś, kto narusza nasz spokój, przez co jest z założenia zły; nie wiemy, czego od nas oczekuje, a w związku z tym posądzamy go o najgorsze. Czy więc ta "inwazja" obcych ma jakiś sens? I czy w ogóle przybycie obcych można nazwać inwazją? Z całą pewnością ma sens, ale na to, czym jest to przybycie, odpowiedzi można udzielić dopiero po obejrzeniu seansu. "Nowy początek" pełen jest niewiadomych, pytań bez odpowiedzi i niedokończonych równań. Jego powolne tempo, odkrywanie prawdy i osobowości Louise czyni to widowisko oryginalnym. I nieważne jest nawet to, że twórcy w paru miejscach nie ustrzegli się błędów. "Nowy początek" to brudne kino sci-fi. Ale czy to źle? Może potrzeba było filmu, który by zmusił do głębszej refleksji? Ponadto jest to także kino psychologiczne, które w końcowej fazie zadaje decydujące pytanie: "Czy warto cieszyć się życiem, nawet jeśli jest ono pełne cierpienia i śmierci?". Na to pytanie nie da się udzielić jednej prawidłowej odpowiedzi. Każdy musi na nie odpowiedzieć sam. I to jest niezwykłe w tym filmie. Bo zmusza nas do myślenia.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Moje oczekiwania względem kolejnego filmu genialnego reżysera Denisa Villeneuve’a, twórcy szokującego i... czytaj więcej
Kosmiczny epos Denisa Villeneuve’a, reżysera "Sicario" oraz "Labiryntu", już trafił do grona... czytaj więcej
Film Villeneuve'a skłania odbiorców do głębokich przemyśleń. Prawdą jest, że w trakcie seansu raczy się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones