Recenzja filmu

Szatańskie tango (1994)
Béla Tarr
Barna Mihók
István Juhász

Czy Ty także usłyszałeś dzwony?

Nie ukrywam, że to film niesłychanie trudny, chyba najtrudniejszy, z jakim miałem do czynienia. Odczytanie obrazu w całości, od A do Z, uwzględniając wszelkie jego metaforyczne sensy, jest
Nie ukrywam, że to film niesłychanie trudny, chyba najtrudniejszy, z jakim miałem do czynienia. Odczytanie obrazu w całości, od A do Z, uwzględniając wszelkie jego metaforyczne sensy, jest zadaniem wręcz karkołomnym. Zbyt mało wiem, zbyt mało widziałem, by móc się czegoś takiego podjąć. Co do jednego nie mam jednak najmniejszych wątpliwości - to kino wybitne.

Fabuła jest jedynie pretekstem do popychania widza do przemyśleń, zaangażowania go w analizę bohaterów i w końcu do zasmakowania w formie "Szatańskiego tanga".

Tarr umiejscawia akcję swojego dzieła w okolicy dla jego twórczości charakterystycznej - w odciętej od świata węgierskiej wiosce, w której czas się zatrzymał, a Bóg, wydaje się, zapomniał o jej istnieniu. Ludzie tam żyjący, choć stanowią pewnego rodzaju społeczność, prowadzą egzystencję samotników, zamykają się w sobie i uciekają od świata, którego nigdy nie byli w stanie zrozumieć swoimi prostymi umysłami. Prostymi jedynie z pozoru - każdy z bohaterów jest kompletnie inny, każdy nabiera w porządku fabularnym coraz więcej cech indywidualnych, stopniowo odkrywamy jego wnętrze. Kwestia oceny osobowości bohaterów może być sporna - wydaje się, że Tarr pozostawił wolną rękę widzowi, pozwolił mu samemu wybrać, kogo i co chce zobaczyć w bohaterach jego filmu. Zaprasza odbiorcę do wędrówki wraz z nimi, idąc wraz z kamerą tuż za ich plecami.

W przypadku "Szatańskiego tanga" trudno jest mówić o fabule. Reżyser serwuje jedynie jej zarys, tworzy ramy dla pełnego piękna obrazu, który przekazuje. "Szatańskie tango" to ośmiogodzinna, niezwykłego kształtu opowieść, sfilmowana w czarno-białych barwach, niemalże całkowicie pozbawiona dialogów, wypełniona niezwykle długimi ujęciami. Jeżeli chce się koniecznie wskazać oś fabularną filmu, byłaby nią ucieczka mieszkańców wioski - najpierw narastająca w ich umysłach, potem w bólach realizowana. To wokół tego tragicznego rozdarcia - pomiędzy chęcią pozostania w świecie takim, jaki się zastało, a wykroczenia poza jego granice, by zobaczyć, czy tam jest lepiej - obraca się to dzieło.

Niesamowite jest to, jak reżyser połączył wrażenie dokumentaryzmu z perfekcją w posługiwaniu się językiem filmowym, przecież tak dla dzisiejszego kina anachronicznym, kompletnie nie przystającym do narzucanych przez mainstream standardów, każących pędzić do przodu filmowi, a wraz z nim - odbiorcy, traktowanego w sposób coraz bardziej budzący wątpliwości, ściąganego do wielkiego kwantyfikatora w postaci mlaszczącego pożeracza popcornu. Tarr idzie pod prąd wszelkim zasadom, jednocześnie dopracowując się absolutnie niepowtarzalnego stylu narracji filmowej. O ile Fellini czy Visconti uczyli widza cierpliwości, Tarr mówi wyraźnie: jeżeli nie jesteś cierpliwy w kontemplowaniu sztuki filmowej, możesz ominąć moje kino szerokim łukiem. I nie wpada jednocześnie w kinowe moralizatorstwo.

Ze swojego zadania znakomicie wywiązują się aktorzy - grają niesłychanie naturalnie, ma się wrażenie, że to po prostu zarejestrowana codzienność. Nie jest to jednak w całości prawda. Można by myśleć, że to ukryta kamera, gdyby nie to, że zdjęcia to arcydzieło, zdecydowanie najlepsza praca kamery, jaką miałem przyjemność oglądać w życiu. Ujęcia są niesamowicie długie, trwają nawet kilkanaście minut, wydają się kontemplować otoczenie jako całość, a także każdy jego element z osobna. Tarr ukazuje nawet najbardziej ponure, brzydkie obrazy w tak piękny sposób, że widz nie jest w stanie się tym nie zachwycać. Zdjęcia w pomieszczeniach to po prostu coś, co nie mieści się w klasycznej skali określeń wartościujących - co do milimetra, perfekcyjnie ustawiona kamera, kapitalnie wyłapująca światło i bawiąca się nim. Scenografia również zaskakuje dokładnością, perfekcjonizmem - wydaje się, iż żaden przedmiot nie jest zbędny, każdy jest ustawiony w na tyle przemyślany sposób, iż przy każdym ujęciu ma się wrażenie, że patrzy się właśnie na jedno z arcydzieł malarstwa.

Tarr dał poprzez "Sátántangó" niezwykły przykład filmowego buntu przeciw jego zasadom - zarówno w kwestiach formy, jak i treści. Cóż ja mogę powiedzieć o tym filmie? Może małe moralizatorstwo - niech każdy widz, zanim użyje mocno zużytego zwrotu "kino niszowe" lub "niezależne" po raz kolejny, niech najpierw obejrzy "Szatańskie tango". To po prostu trzeba zobaczyć na własne oczy.

Ja również usłyszałem dzwony.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones