Recenzja gry

Diablo III (2012)
Jay Wilson
Maciej Kowalski
Grzegorz Pawlak
Małgorzata Gudejko-Masalska

Diabelskie dobro

Trzecia odsłona definiującego standardy gatunku action RPG "Diablo III" powraca z podtytułem "Ultimate Evil Edition", który mówi o niej całą prawdę. Jest tu sporo zła, zaś sama gra – jak na
Recenzja powstała w oparciu o grę "Diablo III: Ultimate Evil Edition" w wersji na konsolę PlayStation 4. Na płycie znajduje się zarówno podstawowe "Diablo III", jak i dodatek "Reaper of Souls".

Trzecia odsłona definiującego standardy gatunku action RPG "Diablo III" powraca z podtytułem "Ultimate Evil Edition", który mówi o niej całą prawdę. Jest tu sporo zła, zaś sama gra – jak na konsolową przeróbkę – jest diabolicznie dobra.



"Diablo III" ma dość smutną historię na konsolach. Niestety, choć studio Blizzard przygotowało grę z myślą o użytkownikach padów PlayStation 3, nie przemyślało kwestii wizualnych. Mówiąc wprost: pierwsza wersja "Diablo III" wyglądała równie paskudnie jak mordy pojawiających się w niej demonów. Mało tego, po premierze gry trudno było o aktualizacje dorównujące tym z rynku pecetowego. W "Ultimate Evil Edition", które składa się z podstawowej gry oraz dodatku "Reaper of Souls", widać, że Blizzard poprawiło się, przynajmniej w pierwszej kwestii. Gra prezentuje się prześlicznie. Dotyczy to zarówno dopracowanych detali naszej postaci i wrogów, jak i efektów specjalnych. Nie trzeba już siedzieć przy samym ekranie, żeby zobaczyć, kto swój, a kto wróg. Jeśli chodzi o aktualizacje, na razie możemy liczyć tylko na obietnice Blizzard. Oby nie skończyło się to tak jak w przypadku wcześniejszej konsolowej wersji, o której zapomniano zaraz po jej wydaniu.



Na szczęście brak informacji o dodatkowej treści nie przeszkadza w dobrej zabawie. "Diablo III: Ultimate Evil Edition" to podstawka plus dodatek zgrabnie wpięty w grę w postaci piątego aktu. Ten toczy się w Westmarch i naszym celem jest dorwanie anioła Malthaela, który uznał, że czas oczyścić świat ze wszystkiego, co posiada demoniczny pierwiastek. Poza naszym bohaterem jest to także reszta ludzkości...

Przejście samotnie bądź w trybie kooperacji (także na jednym ekranie) tych pięciu aktów to bez mała trzydzieści godzin grania. Jedną z wielu zmian, jakie dotknęły "Diablo III", jest przemodelowanie poziomów trudności. Teraz jest ich dziesięć – począwszy od "normal", na sześciu poziomach "torment" skończywszy. Ukończenie pięcioaktowej kampanii to dla wielu graczy dopiero początek zabawy. Po skończeniu gry uzyskujemy bowiem dostęp do kilku rzeczy, które mogą znacząco przedłużyć rozgrywkę. 



Pierwsza to "adventure mode". W tym dodatkowym trybie gry mamy dostęp do całej mapy świata i wszystkich punktów kontrolnych. W każdym akcie mamy do wykonania pięć zadań, które – co nikogo nie powinno dziwić – sprowadzają się do wyrżnięcia w pień konkretnych potworów lub bossów. Gdy wypełnimy wszystkie zlecenia w danym akcie, Tyrael obdarowuje nas skrytką Horadrimów. Z niej, poza stertą rzadkich przedmiotów, wypadają także tzw. "rift fragments". Służą one do otwarcia specjalnych wyrw w świecie, czyli dodatkowych poziomów podziemi wypełnionych po brzegi monstrami. Te musimy zabijać, dopóki nie pojawi się strażnik danej wyrwy. On z kolei jest źródłem kolejnych unikatów. I tak kręci się świat Sanctuary.

Poza fragmentami wyrw dostajemy także tzw. "blood shards", które pełnią rolę waluty hazardowej. Tak jak w poprzednich częściach, w "Diablo III" możemy kupować w ciemno różne przedmioty w nadziei, że wypadnie nam np. legendarny miecz albo czapka. Jeśli ktoś jest ciekawy, jak często się to dzieje, polecam fora poświęcone grze, pełne tematów, w których użytkownicy marudzą bardziej niż pan Janusz na wakacjach w Darłówku.



Ale samo przechodzenie dodatkowych etapów to nie wszystko. Gdy ukończymy grę i odpalimy kampanię jeszcze raz (możemy wybrać konkretny moment), być może uda nam się znaleźć krainę pełną jednorożców bądź stworów nazwanych personaliami deweloperów gry. Do tego dochodzą także klucznicy. Są to wyjątkowo paskudne potwory, z których czasem wypadają klucze do tzw. piekielnej machiny. Ta z kolei pozwala nam się dostać do innego wymiaru, w którym walczymy z potężniejszymi wersjami niektórych bossów. Jeśli ktoś czuje się na siłach, wpada w wymiar rozpaczy i musi załatwić jednocześnie Leorica oraz demoniczną Maghdę. Wszystko po to, by zdobyć fragmenty ich ciał, dzięki którym można stworzyć legendarny Hellfire Ring.

Poza tym, żebyśmy się zbytnio nie nudzili, gra posiada także system tzw. "paragon points". Po przekroczeniu 70. poziomu doświadczenia dostajemy do rąk niejako drugi sposób podnoszenia wydolności naszej postaci. Stukamy poziomy jak dawniej, tyle tylko że teraz rozdzielamy rzeczone punkty na jedną z szesnastu pasywnych zdolności. Możemy zwiększyć ilość many (bądź jej odpowiednika), zdrowia, wypadającego z potworów złota czy punktów odporności. Jest w czym wybierać.



To najważniejsze przykłady, ale w grze drzemie o wiele więcej mocy. Tzw. "drop rate", czyli procentowa szansa na wypadnięcie konkretnego typu przedmiotów (legendarnych, zestawów itp.) wzrasta wraz z poziomem trudności. Jeśli więc zaczynamy kampanię na poziomie normal, a kończym na expert czy master, to tak naprawdę początek drogi. Przed nami sześć poziomów "Torment", w których im dalej w knieję, tym więcej strachów, ale i przy okazji szans na zdobycie wymarzonego przedmiotu (na przykład konkretnego zestawu).

W "Diablo III: Ultimate Evil Edition" poza standardowym zestawem postaci, czyli Barbarzyńcą, Szamanem, Czarownicą, Łowczynią Demonów oraz Mnichem możemy zagrać także Krzyżowcem. To postać, która może przypaść do gustu zwolennikom bliskiego kontaktu, wspomagania drużyny i tzw. tankowania. Ale nie jest tak, że grając np. Czarownicą, nie poradzimy sobie w walce. W trybie solo da się tak manewrować, by spokojnie poradzić sobie na wyższych poziomach typu "torment".



I tu pojawia się najważniejsza kwestia "Diablo III". O Blizzard można mówić wiele, ale jedno jest pewne: potrafią opracować sterowanie na innym kontrolerze niż klawiatura i myszka. Sterowanie w "Diablo III" jest obłędnie dobre, intuicyjne i ergonomiczne. Pad z racji ograniczonej liczby przycisków jest przyrządem, który determinuje zupełnie inny styl gry niż klasyczny układ gracza pecetowego. W "Diablo III" obłożenie pada zrealizowane jest doskonale. Lewym analogiem poruszamy postacią, prawym – niczym w serii "God of War" – wykonujemy uniki. Cała prawa strona pada, tj. cztery przyciski, prawy button oraz prawy trigger, odpowiada za rzucanie czarów i innych zdolności. Lewa strona to poza sterowaniem postacią otwieranie mapy czy czar portalu miejskiego. Nawet najbardziej niezgrabny gracz konsolowy po pięciu minutach złapie w lot wszystkie niuanse rozgrywki.


Trundo znaleźć argument przeciwko zagraniu w "Diablo III: Ultimate Evil Edition". To świetnie zrealizowana, konsolowa wersja znanej wszystkim rąbanki. Sterowanie przekona nawet największego marudę, a oceany treści w grze przytrzymają go przy ekranie przez dobre kilkadziesiąt godzin... potrzebnych do przejścia kampanii. Kolejne zadania, w których liczy się rzut kostką i szczęście w "wydropieniu" przedmiotów, to już zabawa na dziesiątki wieczorów. O ile Blizzard nie zapomni o "Ultimate Evil Edition" i podda ją aktualizacjom tak intensywnie jak wersję pecetową, będziemy mieli do czynienia z produktem praktycznie bez konkurencji. Oby tak się stało.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones