Recenzja filmu

Pod ostrzałem (1994)
Kurt Anderson
Lee de Broux
Jeff Wincott

Die softer

"Pod ostrzałem" nie jest dziełem zasłużonym lub nawet szczególnie udanym – w żadnym ujęciu.
"Pod ostrzałem", znany też nieoficjalnie jako "Prawo otwartego ognia", to film, który widzieliście już wielokrotnie, pod licznymi innymi tytułami. Jednym z lepszych i bardziej rozpowszechnionych jest "Szklana pułapka". Odtwórca głównej roli, były atleta i ekspert w sztukach walki Jeff Wincott, wciela się tu w postać zhańbionego byłego agenta FBI, któremu w najmniej oczekiwanym momencie przychodzi przejąć obowiązki superbohatera.

Zwolniony ze służb specjalnych Alec McNeil pracuje jako robotnik na terenie kalifornijskich pustyń. Mężczyzna gnębiony jest poczuciem winy, spowodowanym śmiercią jego partnera z agencji; wątpi, że kiedykolwiek powróci w szeregi FBI. Niespodziewanie otrzymuje jednak telefon od ojca, pracownika fabryki produkującej chemikalia. Okazuje się, że budynek został opanowany przez szalonych najemników, grożących rozprzestrzenieniem bojowych środków trujących w Los Angeles w razie niespełnienia ich oczekiwań. Wbrew zakazom niedawnego szefostwa, McNeil postanawia wziąć sprawę w swoje ręce. Rusza do fabryki, by powstrzymać bandytów.

Wincott godnie przejmuje archetypiczną rolę Johna McClane'a. W jednej scenie wykrzywia twarz popalając fajkę, w innej jurnie pręży muskuły. Jak na ironię, gdy nastaje czas mordobicia i sprawiania oprychom łomotu, Kanadyjczyk postanawia zdjąć przyduże buty po Bruce'ie Willisie i walczyć boso. Niektórzy powiedzą w tym wypadku, że McNeil to wykapany Van Damme, inni porównają go do postaci kreowanych przez młodego Gary'ego Danielsa. Tymczasem Wincott podołał odnalezieniu w Alecu McNeilu siebie. Aktor udźwignął wysoce generyczną rolę i uczynił z niej oryginalną kreację w czasach, w których kino akcji z niższej półki było jednym z najczęściej realizowanych gatunków filmowych, a Caseyów Rybacków czy detektywów Chrisów Kennerów było na pęczki.

"Pod ostrzałem", jak możecie się spodziewać, nie jest, niestety, dziełem idyllicznym. Reżyser Kurt Anderson nie karmi widza permanentną akcją, zbyt często odkłada wątek bohaterskiego agenta FBI na bok i przynudza. Przynudza a to suchymi dialogami mniej istotnych postaci, a to absurdalną paplaniną na temat zbrodniczego planu najemników. Sytuację ratować powinien w tym wypadku Jürgen Baum, operator filmowy, znany z pracy przy takich perłach klasy "B" jak "Oddział poza prawem" czy "Slumber Party Massacre III". Tak się jednak nie dzieje, a dynamiczne inaczej kadry Bauma nakręcają aurę senności bardziej niż jej zapobiegają.

Film Andersona warto obejrzeć jako rip-off serii "Die Hard". Można ujrzeć w nim także kultową pozycję w filmografii Jeffa Wincotta lub relikt czasów znacznie bardziej przyjaznych niszowemu kinu akcji. Powodów do zaliczenia seansu "Prawa otwartego ognia" jest sporo, sam obraz nie jest jednak dziełem zasłużonym lub nawet szczególnie udanym – w żadnym ujęciu.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones