Recenzja filmu

Polskie gówno (2014)
Grzegorz Jankowski
Tymon Tymański
Robert Brylewski

Dymać Orła Białego

Dzieło Tymona i spółki już na etapie powstawania wywołało szereg kontrowersji, które z pewnością nasilą się jeszcze po premierze. Nawet widzowie całkowicie rozmijający się z wrażliwością
"Polskie gówno" to kąpiel w szambie, która przynosi jedyne w swoim rodzaju katharsis. Film Grzegorza Jankowskiego świadomie oscyluje gdzieś pomiędzy poprawinami po "Weselu" Smarzowskiego a remakiem "Wilka z Wall Street" zrealizowanym w strażackiej remizie. Choć wstydliwa przyjemność z seansu może zostać okupiona kacem, za nic w świecie nie wyrzekniemy się poprzedzającej go euforii. Wszystko dlatego, że zataczające się pomiędzy purnonsensowym wdziękiem a populistyczną przaśnością "Polskie gówno" to coś więcej niż zwyczajny ciąg skeczy. Trzeba mieć spostrzegawczość Steviego Wondera, by nie dostrzec, że każdy kadr tego rozkosznego kuriozum pozostaje przepełniony miłością do muzyki i sztuki w ogóle. Inna sprawa, że emocja ukazana w "Polskim gównie" ma niewiele wspólnego z uczuciem opiewanym w pieśniach trubadurów. Znacznie bliżej jej za to do perwersyjnej liebe rodem z filmów Ulricha Seidla.


Obecność Tymona Tymańskiego – pomysłodawcy i gwiazdora projektu – sprawia, że dzieło Jankowskiego można uznać za domknięcie nieformalnej trylogii, na którą składają się jeszcze "Miłość" Filipa Dzierżawskiego i "Totart" Bartosza Paducha. Wszystkie te tytuły na różne sposoby wygrywają napięcia pomiędzy alternatywą a mainstreamem, wiernością artystycznej wizji a chęcią sławy i zysku. "Polskie gówno" wznosi te dyskusje na wyższy poziom, bo samo znajduje się w równej odległości od tych dwóch biegunów. Film Jankowskiego ma w sobie dzikość najbardziej radykalnych happeningów Totartu i reprezentuje humor trafiający do tych, którzy "kumali Kęstowicza", "byli wewnątrz psa" i zasłuchiwali się w piosenkach zespołu Kury. Z drugiej jednak strony, tytułowi towarzyszy szeroko zakrojona akcja promocyjna, a w jednej z głównych ról pojawia się kojarzony z marnymi występami kabaretowymi Grzegorz Halama.


Obecność tych sprzeczności zwiększa tylko wiarygodność filmu. Niezależnie od zawartych przez twórców kompromisów, opowieść o dolach i niedolach muzyków z zespołu Tranzystory w wielu momentach zachowała knajacki wdzięk. Ostrze ironii godzi tu we wszystkich – zarówno w weteranów ze złamanym sercem i zniszczoną wątrobą, jak i w naiwnych idealistów "dymanych" na każdym kroku przez obleśnego menago. Nie przeszkadza, że fabuła jest chaotyczna i niekonsekwentna jak wizja starego deliryka; nie liczy się tu przecież jasność wywodu, lecz emanująca z ekranu energia. Przy odrobinie fantazji można uznać "Polskie gówno" za ekwiwalent przedmeczowych odpraw trenera Janusza Wójcika, który motywował zawodników słowami: "Wślizg, wślizg, wślizg. Golimy frajerów!". Brzmi trywialnie, ale – jak zdążyliśmy się zorientować – działa. Przynajmniej na niektórych.

Dzieło Tymona i spółki już na etapie powstawania wywołało szereg kontrowersji, które z pewnością nasilą się jeszcze po premierze. Nawet widzowie całkowicie rozmijający się z wrażliwością twórców nie będą mogli jednak oskarżyć ich wizji o brak wyrazistości. Trudno chyba o lepszy komplement dla filmu samodefiniującego się jako satyra na pozbawiony polotu rodzimy "szołbiz". Wygląda na to, że doczekaliśmy czasów, w których właśnie "Polskie gówno" przyniosło mu paradoksalny powiew świeżości.
 
1 10
Moja ocena:
9
Krytyk filmowy, dziennikarz. Współgospodarz programu "Weekendowy Magazyn Filmowy" w TVP 1, autor nominowanego do nagrody PISF-u bloga "Cinema Enchante". Od znanej polskiej reżyserki usłyszał o sobie:... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones