Encyklopedia dowcipów koszarowych

Volition obrało przy "Saints Row: The Third" mocny kurs w kierunku absurdu i wulgarnych dowcipów. Czwarta odsłona dzielnie kontynuuje ten trend. Spodoba się na pewno osobom, które lubią miks
W "Saints Row IV" znów wskakujemy w spodnie Szefa gangu Świętych. Czeka nas prawdziwy rollercoaster łamanych konwencji, klozetowego humoru i spektakularnych walk w groteskowej wersji Steelport.

Akcja "Saints Row IV" rozgrywa się pięć lat po zakończeniu wydarzeń z części trzeciej. Po udanej egzekucji szefa STAG, Cyrusa Temple i powstrzymaniu pocisku nuklearnego Święci przejmują Biały Dom, a Szef zostaje prezydentem Stanów Zjednoczonych. Sielanka nie trwa jednak długo. Oto na Ziemię przybywa niejaki Zinyak, władca galaktycznego imperium Zin. Nasza planeta zostaje zniszczona, a Szef wraz z innymi postaciami... umieszczony w czymś na kształt Martiksa.



Powyższy opis przedstawia zaledwie pierwszy kwadrans gry, ale doskonale oddaje atmosferę całej produkcji. Jeśli określić "Saints Row: The Third" jako absurdalne, czwarta odsłona wspina się na Parnas w zakresie zabawy konwencjami, odnośników kulturowych czy koszarowego dowcipu. Podczas gry weźmiemy udział w szalonej jeździe po stereotypach kulturowych, grach komputerowych; nie zabraknie też ciętych dialogów i wulgarnej stylistyki. Jeśli ktoś tęsknił za biciem ludzi gumowym penisem, "Saints Row IV" dostarcza w tym temacie niezwykle dużo radości.

Wraz z operującą na poziomie meta komedią, jaką jest "Saints Row IV", pojawia się nieuchronnie garść problemów. Nie każdemu spodoba się bardzo luźne podejście twórców do kwestii rasy, religii, ekskrementów oraz muzyki popularnej. Kto jednak nie wstydzi się chichrania z klozetowego humoru, ten będzie wniebowzięty. Drugim problemem gry jest niestety wymagany poziom kompetencji kulturowej. Podobnie jak w "Far Cry 3: Blood Dragon" i tu niejednokrotnie napotkamy mniej lub bardziej zawoalowane odniesienia do gier komputerowych. Począwszy od całych misji przez krótkie wstawki w stylu obowiązkowego seksu ("romansowania") na pokładzie statku kosmicznego.

A jak wygląda mięsko? Styl gry nie uległ zmianie. To wciąż sandboks, którego esencją są nieliczne misje główne, tona zadań pobocznych oraz mniej lub bardziej idiotyczne wyzwania. Ukończenie głównego wątku fabularnego zajmie nam niespełna 20 godzin, ale przecież nie tym stoi zabawa w otwartym świecie. Podobnie jak w części trzeciej będziemy mogli wyłudzać kasę z ubezpieczenia, wpadając pod samochody i brać udział w wyścigach. Przy tych ostatnich pojawia się jednak pewna różnica. Otóż nasz Szef wzorem postaci z "Prototype" czy xboksowego "Crackdown" uzyskuje podczas gry kilka supermocy.



Na początku będziemy mogli poruszać się sprintem jak Flash albo skakać niczym mnisi z klasztoru Shaolin. Po ukończeniu stosownych misji zdobędziemy także moc telekinezy i ciskanie kuli ognistej (bądź – po ulepszeniu – esencji innego żywiołu). Poznawanie Steelport w roli superbohatera jest niezłym pomysłem, zwłaszcza że wszystkie moce przydają się w ten czy inny sposób. Do niektórych rzeczy dostaniemy się tylko za pomocą spektakularnych skoków, zaś przed wrogami zwiejemy za pomocą superprędkości.

W zakresie walki czeka nas niewielki zawód. W odpowiednich sklepach możemy wykupić, modyfikować i ulepszać bronie, ale szczerze mówiąc, skorzystałem z takiej możliwości tylko na początku gry. Po co bowiem pistolet maszynowy produkowany przez ludzi, skoro niemal od razu możemy położyć łapy na różnych pukawkach żołnierzy imperium Zin? "Saints Row IV" stoi przede wszystkim różnym laserowym ustrojstwem. Ale i w tym zakresie nie zabrakło absurdów. Do naszych rąk trafi bowiem choćby słynny już przed premierą Dubstep Gun czy... Abduct-o-matic. To drugie działo co prawda regeneruje się dość długo, ale działa obszarowo, porywając wszystkich obcych, których obejmie jego zasięg.

Niestety, gdyby obedrzeć "Saints Row IV" z wulgarnej otoczki, zostanie niewiele. Czwórka nie różni się zbytnio od trzeciej części, a potok żartów zmęczy przy dłuższych maratonach z grą. Zadań pobocznych jest od groma, jednakże wszystkie są do siebie podobne, a śrubowanie wyników to rozrywka dla najwytrwalszych.



Oprawa "Saints Row IV" to też podróż sentymentalna. Dlaczego? Gra zrealizowana jest na silniku trzeciej części, co po dwóch latach jest dość przykre. Choć wielu osobom nie będzie to przeszkadzać, wszak liczy się rozwałka, część graczy będzie nieco zawiedziona brakiem usprawnień w tym temacie. Nie można za to nic zarzucić ścieżce dźwiękowej. "Saints Row IV" to ponad setka licencjonowanych utworów. Co ucieszy każdego mentalnego zgreda, znalazło się miejsce dla "What is love" Haddawaya. Utwór ten pojawia się zresztą przy okazji jednej z zabawniejszych scen w grze.

Volition obrało przy "Saints Row: The Third" mocny kurs w kierunku absurdu i wulgarnych dowcipów. Czwarta odsłona dzielnie kontynuuje ten trend. Spodoba się na pewno osobom, które lubią miks błyskotliwego, ale i prostackiego humoru. Dodajmy do tego masę odniesień kulturowych i każdy miłośnik podróży sentymentalnych będzie w raju. Problemem jest nużąca po czasie powtarzalność zadań i niezbyt porażająca grafika. Jeśli jednak nie przeszkadza wam trącąca myszką  oprawa, będziecie zachwyceni. To po prostu "więcej i z przytupem". Aż żal nie zobaczyć.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Czy kiedykolwiek myśleliście, co by było, gdybyście zostali prezydentem? "Saints Row IV" daje taką... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones