Recenzja filmu

Gdzie mieszkają dzikie stwory (2009)
Spike Jonze
Max Records
James Gandolfini

Familijne kino masochistyczne

Kinematografia ogólnoświatowa ma tendencje do szufladkowania swoich filmowych tworów określonymi ramami gatunkowymi, co jest oczywiście normalne. Jest to z pewnością jeden z wielu czynników,
Kinematografia ogólnoświatowa ma tendencje do szufladkowania swoich filmowych tworów określonymi ramami gatunkowymi, co jest oczywiście normalne. Jest to z pewnością jeden z wielu czynników, który albo przekonuje nas do sięgnięcia po daną produkcję, albo nie. To tak, jak z określaniem smaków. Albo coś jest słodkie, albo kwaśne. Zdarza się też, że słodko-kwaśne. Jeśli jednak ukryje się prawdziwy "smak" filmu, lub po prostu mylnie go oceni, zadowolenie widza obróci się w coś na rodzaj frustracji, którą najlepiej opisuje młodzieżowo-internetowy zwrot wtf?.

Fabuła filmu jest tak samo prosta jak niejasna. Otóż Max (Max Records) jest typowym, niesfornym chłopcem. Niereformowalnym i nieletnim egocentrykiem. Pewnego wieczora dochodzi do kłótni pomiędzy nim a jego matką (Catherine Keener). Max ucieka z domu i w bardzo dziwnych okolicznościach trafia na wyspę, którą zamieszkują tytułowe dzikie stwory.

Mimo iż bardzo chciałem, nie potrafiłem doszukać się w owym filmie żadnych znamion kina familijnego. Rzeczony gatunek pozornie ma za zadanie celować w gusta całej rodziny,  z dużym naciskiem na dzieci. Cóż, trzeba być naprawdę okrutnym rodzicem, żeby pokazać "Gdzie mieszkają dzikie stwory" swoim pociechom. Żadna bajka nie udaje, że jest horrorem. W tym wypadku horror udaje, że jest bajką.

Być może nazwanie filmu Spike Jonze'a horrorem jest lekką przesadą. Faktycznie, klimatem raczej dorównuje dramatom psychologicznym. Cóż w takim wypadku to najgorszy film tego typu jaki w życiu widziałem. Nie ma puenty, nie wiadomo co tak naprawdę oglądamy na ekranie. Główny bohater jest postacią ze wszech miar  negatywną z chwilowymi przejawami altruistycznymi (eufemizm). Osią filmu są powykręcane fizycznie i psychicznie potwory, które nie potrzebują króla, jak to nam film sugeruje a pomocy psychologa (i to dobrego). Na seansie nie nacieszymy oczu ładnymi krajobrazami. Zobaczymy szare lasy (sukcesywnie niszczone przez skrzywione psychicznie stwory), pustynię oraz coś na wzór kamieniołomu. Nie wsłuchamy się także w piękną muzykę, bo po prostu jej nie ma. Słyszymy jakieś gitary, może pianino, ale po skończonym seansie nie pamiętamy ani jednej aranżacji. Muzyka jest, mówiąc wprost, bezpłciowa.

"Gdzie mieszkają dzikie stwory" nie jest filmem czarno-białym, gdzie wiadomo co jest złe a co dobre (jak to w kinie familijnym na ogół bywa). Film nie jest nawet szary. Wszystko pływa tu rozmyte w męczącym, fabularnym chaosie. Skłamię, jeśli powiem, że nie próbowałem doszukiwać się alegorii, odniesień czy porównań kreowanego świata fantastycznego do świata realnego. Być może kilka znalazłem. Były jednak tak słabo zrysowane, że szybko o nich zapomniałem.

 "Gdzie mieszkają dzikie stwory" wypada bardzo słabo. Rozwydrzony chłopak zamiast do programu "Superniania" trafia na wyspę pełną powykrzywianych potworów, które lubują się we wszelkiego rodzaju grach i zabawach, które mogę określić jednym przymiotnikiem - masochistyczne. Nie ma żadnego morału, puenty czy alegorii. Z całego serca nie polecam dzieciom. Starszych widzów zachęcam do seansu tylko po to, by zobaczyć na przykładzie, jak gatunek "familijny" może odbiegać od kina familijnego. Wszelkie nominacje dla tej produkcji, a szczególnie nominacja do Kryształowej Statuetki za "ulubiony film familijny" jest, podobnie jak sam film, niesmacznym żartem.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Szukasz ciepłego, rodzinnego filmu, który możesz spokojnie obejrzeć z dziećmi, przy okazji świetnie się... czytaj więcej
Nie jest to film dla osób, które wychowały się na bajkach Disneya ostatnich dwudziestu lat i które brak... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones