Recenzja filmu

Osobliwy dom Pani Peregrine (2016)
Tim Burton
Leszek Zduń
Asa Butterfield
Eva Green

Gdy film nie broni się sam

Mimo upływu lat odbiorcy tekstów kultury nadal nie potrafią dostrzec wyraźnie naznaczonej granicy między różnymi środkami opowiadania historii. Wynikać to może z nieznajomości odpowiednich pojęć
Mimo upływu lat odbiorcy tekstów kultury nadal nie potrafią dostrzec wyraźnie naznaczonej granicy między różnymi środkami opowiadania historii. Wynikać to może z nieznajomości odpowiednich pojęć czy wygórowanych oczekiwań, jednak co jeżeli sam twórca próbuje wykorzystać tę omylność by zwrócić uwagę na swoje kolejne poczynania?


Najnowszy film Tima Burtona nosi tytuł "Osobliwy dom Pani Peregrine" i opowiada o chłopcu imieniem Jake (Asa Butterfield), który w celu odkrycia prawdy kryjącej się za pewnym rodzinnym wydarzeniem przybywa na tajemniczą wyspę skrywającą intrygujący sekret. Mieszkają tam bowiem dzieci z nadprzyrodzonymi zdolnościami, nad którymi pieczę sprawuje tytułowa Pani Peregrine (Eva Green). Jak się okazuje, Jake jest jedyną osobą mającą w sobie siłę i umiejętności by pomóc nowym przyjaciołom w nadciągających niebezpiecznych wydarzeniach. Scenariusz oparty jest o debiutancką powieści amerykańskiego pisarza Ransoma Riggsa o tym samym tytule. Tak też patrząc na okładkę książki nie trudno o wniosek, iż Burton byłby idealnym fachowcem do wyreżyserowania filmu o grupie dzieci z umiejętnościami rodem z Cyrku Dziwadeł. Nie oszukujmy się - stylistyka o jaką możemy podejrzewać ten literacki twór wydaje się być tożsamą z wyczuciem smaku reżysera - na tym bazuje jego popularność! Tim jednak najwyraźniej zatracił swoją smykałkę do osobliwości i nakręcił film narażając się i wielbicielom swojej twórczości, i wielbicielom pierwowzoru.

Moim głównym zarzutem przeciwko adaptacji "Osobliwego domu..." jest jej nierówność w konstrukcji i stylu. Ponieważ do przestarzałego świata wprowadzani jesteśmy zbyt długo i powolnie, do satysfakcjonującego rozwinięcia nie do chodzi, a kiedy domyślamy się, że nadeszła już długo wyczekiwana sekwencja zwieńczająca cały seans - jest już po wszystkim! Czuć przedsmak rarytasów jak w Fabryce Willy'ego Wonki, ale nie jest nam dane zanurzyć się po uszy w słodkości. Której, jak na taką tematykę, jest za dużo - i kuje to w oczy! Obrazy Tima Burtona to przede wszystkim wyblakłe kolory, finezyjne kostiumy, cienie, dziwne kształty, groteska, mrok i melancholia - wszystko wyważone tak, aby było ze sobą spójne i uzupełniało się wzajemnie. Tutaj niestety jest tego brak. Tematyka historii sugeruje niepokojący gotycki horror, ciekawych bohaterów i wciągającą akcję, w zamian za to otrzymujemy wypranego z charyzmy "Charliego i Fabrykę Czekolady". Nie jest to jedyny przypadek, gdy Burton próbuje się bawić sobą (na przykład dla "Mrocznych Cieni" zwiększając swoją tolerancję na nasycenie kolorów czy w "Wielkich oczach" łagodząc swoje estetyczne zapędy), ale zwykle kiedy do tego dochodziło, zgrywało się to z historią, postaciami, przesłaniem... Tym razem mamy do czynienia z nieudanym pomnikiem dla samego siebie, z elementami nostalgii i odrobiny mroku oraz przesłodzonym, niemrawym banałem.


Postaci bowiem wypadają w tym przedstawieniu bardzo blado. I jest to wina nie tylko aktorów, którzy mimo starań nie potrafili wydobyć z siebie ducha by ożywić bohaterów, ale także (a może i przede wszystkim) scenarzysty i reżysera. Asa jest wzorowym protagonistą Burtona - cichym dziwakiem z problemem z asocjacją społeczną. Brakuje mu jednak pewnej wyrazistości, ponieważ swoją grą sprawiał wrażenie jakby mogłoby go w ogóle w opowieści nie być. Ukazanie swojej bezwartościowości jako człowieka byłoby w tym przypadku godne pochwały, ale nie ceną zainteresowania postacią w ogóle! Ella Purnell w roli Emmy natomiast stara się o pozycję przewodniczki po świecie: jest poinformowana, zawsze gotowa do pomocy, waleczna, a także z przeszłością i osobistą historią, którą walczy o uwagę widza. Jest w tej walce jednak pewna powściągliwość niepozwalająca jej wyjść z cienia Evy Green. Ponieważ ta aktorka nie pozostawia żadnych wątpliwości, kto jest w całej obsadzie najważniejszy. Od Pani Peregrine bije determinacja i zdecydowanie. Ale przy tym brak życzliwości, którą próbuje się ją nacechować. Postać ta nie wzbudza żadnego zaufania, co więcej, z tak wyczuwalną fałszywością nie trudno posądzić o bycie czarnym charakterem. Jak na tytułową postać jest jej także zdecydowanie za mało na ekranie, a i jej poczynania pozostawiają wiele do życzenia: inne postaci wytwarzają wokół niej aurę legendarności i wspaniałości, ich słowa jednak moim zdaniem nie znajdują pokrycia w rzeczywistości. Obsadę urozmaicają jeszcze inne znane nazwiska, a mianowicie: Judi Dench, która sprowadzona jest niemalże do roli statystki oraz Samuel L. Jackson, który próbuje wydobyć jak najwięcej zabawy z brania udziału w całej tej farsie. Efekty pracy tych aktorów są jednak odwrotnie proporcjonalne do stanowisk, które obrali, bowiem Judy w swojej trzeciorzędnej roli wychodzi bardzo wiarygodnie i korzystnie, Samuel natomiast w roli niebezpiecznego i strasznego potwora nie może być traktowany poważnie. Rodzaj humoru jaki zastosowano przy tej postaci aż nie wypada przy takiej fabule. Przez to film ostatecznie wydaje się być jakimś żartem. A charakteryzacja i rekwizyty nie pozwalają obronić się przed takim wrażeniem, ponieważ są wykonane zbyt niestarannie. Wszystko co sztuczne - wygląda jak sztuczne, a już szczególnie elementy scenografii, które miały wzbudzić w widzu poczucie grozy i niepokoju. Wspaniała (zazwyczaj) Colleen Atwood zręcznie wpasowała się do tego całego obrazka i stworzyła kolekcję nudnych, niemrawych strojów, które - poza płaszczem i garsonką tytułowej bohaterki - oddają wrażenie pójścia w odtwórczość. Myślałem, że dla kogoś z takim dorobkiem jak Colleen, kostiumy w stylu vintage będą łatwo-odniesionym sukcesem, a nie tylko łatwo-zarobionymi pieniędzmi. Na scenografię jednak niewolno by mi było tak beztrosko narzekać, ponieważ ta wymaga już większej wyrozumiałości. Film nieubogi jest w nieszczególnie piękne lokalizacje, ale nadrabia to ich osobliwością. Klimatyczny dom wypełniony jest interesującymi meblami i upiększony światłem z kolorowych witraży (wyjątkowo ładne są sceny w oranżerii), las niepokoi dzięki miękkiemu, niebieskiemu oświetleniu, a wnętrze zatopionego statku okazuje się być bardzo romantycznym miejscem. Również podbitym niebieskim światłem.


Sam niebieski kolor nie występuje w filmie rzadko - jest on kolorem dominującym i bardzo istotnym. Czy to w kostiumach, czy oświetleniu, a nawet scenografii pojawia się w formie oczywistego symbolu, zmieniającego nieco znaczenie odpowiednio do sceny czy postaci.

Gdybym chciał pobawić się w interpretowanie, pokusiłbym się o utożsamienie całego filmu z nostalgią Burtona, jego pragnieniem wrócenia do łask, ponownego poczucia niebiańskiej przychylności. I możliwe, że miałbym wtedy rację, ponieważ niewątpliwie reżyser mógłby po części kierować się taką intencją, ale byłoby to prawdopodobnie oskarżenie go o zastosowanie największego banału w całym tym przedsięwzięciu, a takie potwarze z kolei nie są intencją moją.


W ostatecznym rozrachunku film nie okazuje się być wcale taki zły. Nie poleciłbym go nikomu, kto chciałby obejrzeć coś ambitnego czy wzorowego, a już na pewno nikomu, kto chciałby rozpocząć przygodę z kinem Tima Burtona. Niemniej jednak seans bardzo umilił mi czas, a to może świadczyć jedynie o tym, że kto raz okaże się porywającym bajarzem - zostaje nim. Mimo popełnionych błędów Burton stworzył przyjazny widzom klimat, który potrafi zrekompensować ten kryzys twórczy reżysera. Niemałą gratką jest satysfakcjonujące i spektakularne wykorzystanie animacji poklatkowej nieobcej filmografii twórcy, a nawet ogólnie pojęte efekty specjalne wykorzystane w całym filmie. To jedne z tych aspektów całej produkcji, które próbują bronić filmu choćby nie wiadomo co.


"Osobliwy dom Pani Peregrine" wbrew oczekiwaniom czytelników Riggsa jest adaptacjąa nie ekranizacją. Niektórzy fani literackiego pierwowzoru narzekają, iż film nie oddaje atmosfery powieści, przekręca fakty i przekształca fabułę. Moim zdaniem problem polega na tym, że Tim Burton (jak wielu innych twórców korzystających z potencjału powieści dla młodzieży) pozwolił takim widzom na wygórowane oczekiwania. Dlatego też czytelnikom oryginału radzę zapoznać się z wizją Tima Burton z przymrużeniem oka.

Reżyser może z filmem zrobić co chce - to jego prawo jako indywidualnego twórcy, jako że dzieło filmowe odpowiada samo za siebie i powinno bronić się samo. Ale niestety - to się nie broni.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Osobliwy dom Pani Peregrine" to jedna z najgorętszych premier tegorocznej jesieni. Adaptacja zwariowanej... czytaj więcej
I oto powraca nasz ukochany Burton, po raz kolejny nietknięty wpływom o powtarzalności. Jego uczucie... czytaj więcej
Tim Burton, nie chcąc tworzyć niepokojącej przerwy w swojej filmografii, serwuje nam kolejny kolorowy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones