Nemo Nobody, bohater pierwszego od ponad dekady filmu Van Dormaela, twierdzi, że każdy wie, jakie będzie jego życie, zanim jeszcze się urodzi – jednak na chwilę przed przyjściem na świat
Nemo Nobody, bohater pierwszego od ponad dekady filmu Van Dormaela, twierdzi, że każdy wie, jakie będzie jego życie, zanim jeszcze się urodzi – jednak na chwilę przed przyjściem na świat przychodzi Anioł i wymazuje tę wiedzę. Ta zasada obowiązuje wszystkich – z wyjątkiem Nemo, który został... pominięty, więc urodził się wiedząc, co go czeka. Wykorzystuje tę wiedzę po raz pierwszy, kiedy jego rodzice się rozwodzą i pozostawiają mu wybór, z kim zostać: z ojcem, czy pobiec za pociągiem i dołączyć do mamy?
Reżyser przedstawia przyszłe życie Nemo na wiele różnych sposobów, w zależności od przypadkowych zdarzeń oraz świadomie podjętych decyzji... Ale tylko w teorii. W praktyce, przyszłość zależy głównie od wyboru swojej miłości – co w świecie filmu polega na zakochaniu się w tej, która jest akurat pod ręką. Bohater nie podejmuje decyzji, z którym z rodziców pozostać, na podstawie sympatii, do któregoś, czy czegoś w tym rodzaju – on jej po prostu podejmuje. W filmie decyzje nie zmieniają człowieka – zmienić go mogą najwyżej warunki, w których żyje. Sam Nemo jednak pozostaje w każdej możliwej rzeczywistości taki sam: nijaki, bez charakteru, bez cech osobowościowych.
Temat podejmowanych w życiu decyzji oraz ich wpływ na przyszłość, został niebywale spłycony także przez inne czynniki – również dlatego, że spośród dziesiątek możliwych momentów wybrano tylko kilka, które zostały uznane przez reżysera za ważne i decydujące. Wybór niekoniecznie zły, ale na pewno pozostawiający pewien niedosyt.
Wiele wątków jest niedopowiedzianych – zachowanie postaci jest nielogiczne lub niewyjaśnione (dorosła Elise i jej paranoja, tajemnicza niepełnosprawność ojca Nemo). Nie wiadomo, jakie są motywacje większości postaci, kilka pełni rolę uzupełniającą – choćby dziennikarz, prowadzący wywiad z Nemo czy Jeana, jedna z możliwych żon Nemo, która nawet nie doczekała się własnej historii, a pojawia się tylko w pojedynczych migawkach.
W efekcie żadna z historii nie nadawałaby się na samodzielną opowieść (może tylko z historii Nemo i Anny dałoby się sklecić jakąś krótkometrażówkę), co daje powody, by myśleć, że cała ta otoczka, z teorią strun (w jednej z możliwych dróg Nemo zostaje profesorem i wykłada właśnie o niej) i wieloma możliwościami, została dodana tylko po to, by nie zanudzić widza i podnieść, choćby minimalnie, poziom filmu. Tak jednak nie jest, bo strona wizualna i techniczna filmu są doskonałe, i podczas seansu nie miałem wrażenia, by jakikolwiek element filmu był przypadkowy. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że zarówno cała wizja filmu, jak i jej realizacja, była niesłychanie dokładna.
I mam tu na myśli montaż, zdjęcia, muzykę oraz efekty specjalne – dwa ostatnie elementy są jednymi z najlepszych, jakie widziałem w kinie w ciągu ostatniej dekady, a może nawet i dłużej. Niewielka część akcji filmu rozgrywa się w przyszłości, kiedy podróże na Marsa są możliwe, a miasta wyglądają futurystycznie – o ile to ostatnie wygląda jak typowy schemat wycięty z komiksów SF, o tyle lewitujące w kosmosie rowery czy układanie morza z "puzzli", należą do najniezwyklejszych widoków, jakie w życiu (w kinie) widziałem. A jest ich w tym filmie całe mnóstwo!
Odnoszą się nie tylko do wyobraźni i przyszłości, ale też – a raczej w szczególności! – do teraźniejszości i momentów, które wiele osób może skojarzyć z własnym życiem (dwoje zakochanych ukrytych pod kołdrą, szepczących sobie wzajemnie miłe słowa). Mnóstwo jest też ujęć przyrody – lasów, liści, łąk – i efektów pogodowych, w tym "pierwszej kropki deszczu".
Na koniec dodam, że spośród ostatnio nakręconych filmów, tylko "Social Network" może się równać z "Mr Nobody" pod względem soundtracku, ale i tak bez większych szans na zwycięstwo – to, co zrobił Jaco Van Dormael (niestety, zmarły już brat reżysera) jest absolutnie fenomenalne. O ile w innych produkcjach muzyka może tylko podkreślać emocje pojawiające się w filmie, o tyle muzyka w "Mr Nobody" tworzy jakby oddzielną historię, niezależną od fabuły samego filmu, jednocześnie świetnie z nią współgrając.
Taki właśnie jest "Mr Nobody" – jeśli chodzi o treść, jest spłycony i mało interesujący, jednak nadrabia fenomenalną stroną wizualną, dla której warto film obejrzeć, bo dzięki temu ogląda się go z wysokim zainteresowaniem oraz przyjemnością. A jeśli ktoś chce poznać historię o ludzkich decyzjach i ich wpływie na życie... Lepiej zrobi, sięgając po "Źrodło" Ayn Rand, a film Van Dormaela niech sobie daruje.