Recenzja filmu

Mr. Nobody (2009)
Jaco Van Dormael
Jared Leto
Sarah Polley

Give Way

Nemo Nobody, bohater pierwszego od ponad dekady filmu Van Dormaela, twierdzi, że każdy wie, jakie będzie jego życie, zanim jeszcze się urodzi – jednak na chwilę przed przyjściem na świat
Nemo Nobody, bohater pierwszego od ponad dekady filmu Van Dormaela, twierdzi, że każdy wie, jakie będzie jego życie, zanim jeszcze się urodzi – jednak na chwilę przed przyjściem na świat przychodzi Anioł i wymazuje tę wiedzę. Ta zasada obowiązuje wszystkich – z wyjątkiem Nemo, który został... pominięty, więc urodził się wiedząc, co go czeka. Wykorzystuje tę wiedzę po raz pierwszy, kiedy jego rodzice się rozwodzą i pozostawiają mu wybór, z kim zostać: z ojcem, czy pobiec za pociągiem i dołączyć do mamy?

Reżyser przedstawia przyszłe życie Nemo na wiele różnych sposobów, w zależności od przypadkowych zdarzeń oraz świadomie podjętych decyzji... Ale tylko w teorii. W praktyce, przyszłość zależy głównie od wyboru swojej miłości – co w świecie filmu polega na zakochaniu się w tej, która jest akurat pod ręką. Bohater nie podejmuje decyzji, z którym z rodziców pozostać, na podstawie sympatii, do któregoś, czy czegoś w tym rodzaju – on jej po prostu podejmuje. W filmie decyzje nie zmieniają człowieka – zmienić go mogą najwyżej warunki, w których żyje. Sam Nemo jednak pozostaje w każdej możliwej rzeczywistości taki sam: nijaki, bez charakteru, bez cech osobowościowych. 

Temat podejmowanych w życiu decyzji oraz ich wpływ na przyszłość, został niebywale spłycony także przez inne czynniki – również dlatego, że spośród dziesiątek możliwych momentów wybrano tylko kilka, które zostały uznane przez reżysera za ważne i decydujące. Wybór niekoniecznie zły, ale na pewno pozostawiający pewien niedosyt.

Wiele wątków jest niedopowiedzianych – zachowanie postaci jest nielogiczne lub niewyjaśnione (dorosła Elise i jej paranoja, tajemnicza niepełnosprawność ojca Nemo). Nie wiadomo, jakie są motywacje większości postaci, kilka pełni rolę uzupełniającą – choćby dziennikarz, prowadzący wywiad z Nemo czy Jeana, jedna z możliwych żon Nemo, która nawet nie doczekała się własnej historii, a pojawia się tylko w pojedynczych migawkach.

W efekcie żadna z historii nie nadawałaby się na samodzielną opowieść (może tylko z historii Nemo i Anny dałoby się sklecić jakąś krótkometrażówkę), co daje powody, by myśleć, że cała ta otoczka, z teorią strun (w jednej z możliwych dróg Nemo zostaje profesorem i wykłada właśnie o niej) i wieloma możliwościami, została dodana tylko po to, by nie zanudzić widza i podnieść, choćby minimalnie, poziom filmu. Tak jednak nie jest, bo strona wizualna i techniczna filmu są doskonałe, i podczas seansu nie miałem wrażenia, by jakikolwiek element filmu był przypadkowy. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że zarówno cała wizja filmu, jak i jej realizacja, była niesłychanie dokładna.

I mam tu na myśli montaż, zdjęcia, muzykę oraz efekty specjalne – dwa ostatnie elementy są jednymi z najlepszych, jakie widziałem w kinie w ciągu ostatniej dekady, a może nawet i dłużej. Niewielka część akcji filmu rozgrywa się w przyszłości, kiedy podróże na Marsa są możliwe, a miasta wyglądają futurystycznie – o ile to ostatnie wygląda jak typowy schemat wycięty z komiksów SF, o tyle lewitujące w kosmosie rowery czy układanie morza z "puzzli", należą do najniezwyklejszych widoków, jakie w życiu (w kinie) widziałem. A jest ich w tym filmie całe mnóstwo!

Odnoszą się nie tylko do wyobraźni i przyszłości, ale też – a raczej w szczególności! – do teraźniejszości i momentów, które wiele osób może skojarzyć z własnym życiem (dwoje zakochanych ukrytych pod kołdrą, szepczących sobie wzajemnie miłe słowa). Mnóstwo jest też ujęć przyrody – lasów, liści, łąk – i efektów pogodowych, w tym "pierwszej kropki deszczu".

Na koniec dodam, że spośród ostatnio nakręconych filmów, tylko "Social Network" może się równać z "Mr Nobody" pod względem soundtracku, ale i tak bez większych szans na zwycięstwo – to, co zrobił Jaco Van Dormael (niestety, zmarły już brat reżysera) jest absolutnie fenomenalne. O ile w innych produkcjach muzyka może tylko podkreślać emocje pojawiające się w filmie, o tyle muzyka w "Mr Nobody" tworzy jakby oddzielną historię, niezależną od fabuły samego filmu, jednocześnie świetnie z nią współgrając.

Taki właśnie jest "Mr Nobody" – jeśli chodzi o treść, jest spłycony i mało interesujący, jednak nadrabia fenomenalną stroną wizualną, dla której warto film obejrzeć, bo dzięki temu ogląda się go z wysokim zainteresowaniem oraz przyjemnością. A jeśli ktoś chce poznać historię o ludzkich decyzjach i ich wpływie na życie... Lepiej zrobi, sięgając po "Źrodło" Ayn Rand, a film Van Dormaela niech sobie daruje.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jeśli szukacie odpowiedzi na pytanie, o czym jest "Mr. Nobody", to ostrzegam – nie dowiecie się, póki go... czytaj więcej
Przytłaczająca większość z Was zapewne oglądała kiedyś "Efekt motyla". Historia młodego Evana, który... czytaj więcej
Jaco Van Dormael i jego "Mr.Nobody" udowadniają, że aby zrobić głośny film, wystarczy mieć pieniądze i... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones