Recenzja filmu

Pięćdziesiąt twarzy Blacka (2016)
Michael Tiddes
Marlon Wayans
Kali Hawk

Hannah i jej chłopak

Pisząc scenariusz "Pięćdziesięciu twarzy Blacka", Marlon Wayans i Rick Alvarez ograniczyli się do skopiowania scena po scenie najistotniejszych wątków z "50 twarzy Greya". Ich osobisty wkład
"50 twarzy Greya" to łatwy materiał do parodiowania; już sam film – podobnie jak książkowy pierwowzór – ociera się niezamierzenie o parodię kina romantycznego. Twórcy "Pięćdziesięciu twarzy Blacka", planujący wyśmiać niedorzeczności w adaptacji Sam Taylor-Johnson, nie mieli więc trudnego zadania, a i tak poszli po linii najmniejszego oporu. W efekcie, ich film jest niewiele zabawniejszy niż oryginał. 



Christian Black (Marlon Wayans) to młody, atrakcyjny biznesmen, z wielką fantazją, ale małymi możliwościami. Hannah (Kali Hawk) to nieśmiała i niedoświadczona życiowo studentka literatury. Kiedy ich drogi – za sprawą niewinnego wywiadu do szkolnej gazety – się połączą, oboje odkryją, że nie mogą bez siebie żyć. Ale z innych powodów niż w książce E.L. James

Pisząc scenariusz "Pięćdziesięciu twarzy Blacka", Marlon Wayans (król hollywoodzkich parodii, autor m.in. dwóch części "Domu bardzo nawiedzonego", "Agentów bardzo specjalnych" czy trzech pierwszych "Strasznych filmów") i Rick Alvarez ograniczyli się do skopiowania scena po scenie najistotniejszych wątków z "50 twarzy Greya". Ich osobisty wkład polega na przejaskrawieniu tych najbardziej absurdalnych i dodaniu do nich seksistowskich lub/i rasistowskich żartów. W ich pomysłach brakuje błyskotliwości i przewrotności, które sprawiły, że seria "Straszny film" bawi – nawet jeśli nie dostrzega się związku z parodiowanymi produkcjami. Żeby w ogóle zrozumieć, z czego się w "Pięćdziesięciu twarzach Blacka" śmiać, trzeba znać oryginał, a i tak nie zagwarantuje to dobrej zabawy. Żarty Wayansa i Alvareza są zbyt oczywiste i wygrane w oczywisty sposób. 



Wayans – jak to zwykle bywa – błaznuje, by uatrakcyjnić swoje gagi, ale jego starania bez dobrego scenariusza na niewiele się tym razem zdają (muszę jednak przyznać, że jego wyrzeźbione ciało robi wrażenie; pod tym względem spokojnie mógłby konkurować z Jamiem Dornanem). Lepsza jest Hawk w roli lamuski Hannah, ale jej postać nie czyni "50 twarzy Blacka" wartym obejrzenia. Bardziej wyrozumiałych widzów rozbawi być może otwarta seksualnie i bezkompromisowa współlokatorka Hannah grana przez Jenny Zigrino, choć uczciwie uprzedzam, że daleko jej do podobnej charakterologicznie bohaterki Rebel Wilson w filmie "Jak to robią single". Mimo szczerych starań, więcej plusów w filmie Michaela Tiddesa nie znajduję. 

Nie zaprzeczam, że fanom poczucia humoru Marlona Wayansa i osobom, które bawił już sam oryginał, film Tiddesa może się spodobać; niewykluczone, że się nawet parę razy zaśmieją. Ale daję głowę, że nawet ci entuzjaści nie odkryją w "Pięćdziesięciu twarzach Blacka" niczego, na co sami by nie wpadli, oglądając oryginał Taylor-Johnson. Ale jeśli ktoś ma ochotę na powtórkę z rozrywki i jest gotowy na podobne katusze, nic nie stoi na przeszkodzie, by wybrać się do kina.  
1 10
Moja ocena:
3
Absolwentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończyła specjalizację edytorsko-wydawniczą. Redaktorka Filmwebu z długoletnim stażem. Aktualnie także doktorantka w Instytucie... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones