Recenzja filmu

Dzień szarańczy (1975)
John Schlesinger
Karen Black
Burgess Meredith

Hollywood Babylon

Historia zna niezliczoną liczbę przypadków ludzkich żyć złamanych w konfrontacji z brutalną rzeczywistością showbiznesu. Patronem zagubionych dusz żyjących w nadziei na zdobycie sławy i fortuny
Historia zna niezliczoną liczbę przypadków ludzkich żyć złamanych w konfrontacji z brutalną rzeczywistością showbiznesu. Patronem zagubionych dusz żyjących w nadziei na zdobycie sławy i fortuny (i ich mekką zarazem) pozostaje hollywoodzka Fabryka Snów. Tak było u zarania dziejów X muzy, tak pozostało do dziś, nawet jeśli obecnie pozycja Hollywood wydawać może się nieco zachwiana. Nakręcony na podstawie powieści Nathanaela Westa "Dzień szarańczy", jak rzadko która pozycja, w sposób cierpki i dobitny portretuje światową stolicę kina, z jej skłonnością do przepychu, zepsucia i łatwością, z jaką tratuje marzenia i losy naiwnych.

Tod (William Atherton) przybywa do Kalifornii z myślą o zrobieniu kariery w przemyśle filmowym jako scenograf. Na miejscu poznaje Faye Greener (Karen Black), która marzy o zostaniu aktorką. Dziewczyna mieszka wspólnie ze swym schorowanym ojcem-akwizytorem (Burgess Meredith) i póki co zadowala się statystowaniem w wielkich superprodukcjach. Tod z miejsca zakochuje się w urodziwej, ale próżnej i niezdecydowanej Faye, ta zaś wytrwale odrzuca jego awanse wobec niej. Kiedy umiera jej ojciec, wprowadza się do posiadłości niejakiego Homera (Donald Sutherland), znacznie starszego od niej mężczyzny o surowych, konserwatywnych przekonaniach...

Dzieło Johna Schlesingera nosi jeszcze wyraźne znamiona buntowniczej postawy brytyjskich "młodych gniewnych", spośród których reżyser sam się wywodzi. Krytyka establishmentu i egzystencjalny niepokój zestawione zostały tu z barwną, przebogatą wizją Hollywood lat 30. Jest więc zarazem "Dzień szarańczy" jednym z najwspanialszych przykładów modnego w latach 70. kina retro, który spokojnie postawić można w jednym rzędzie z takimi tytułami jak "Chinatown" czy "Wielki Gatsby". Ten blichtr pozostaje tu jednak w ścisłej zależności z duchową pustką i moralną zgnilizną. Robiące piorunujące wrażenie sceny finałowe to już czyste wizualne szaleństwo, przypominające swym ogromem zsyłane przez Stwórcę na rodzaj ludzki biblijne klęski.

O tym, że w przypadku obcowania z filmem twórcy "Maratończyka" mamy do czynienia z prawdziwą kinową ucztą, decydują praktycznie wszystkie składowe tej produkcji: intensywne, nasycone barwy w zdjęciach Conrada L. Halla, czerpiące ze skarbnicy epoki scenografia i kostiumy oraz pierwszorzędne aktorstwo. Poszczególne postaci pozostającego w centrum trójkąta uczuciowego zostały koncertowo zagrane przez Athertona, Black i Sutherlanda, a drugi plan bynajmniej w niczym im nie ustępuje (za rolę ojca Faye Burgess Meredith był nominowany do Oscara).

Pożądane i zdradzieckie - Hollywood to miejsce równie często wynoszone pod niebiosa, jak i krytykowane. W nostalgicznym ujęciu Schlesingera nic nie traci ze swojego niezwykłego powabu, jest jednak jak piękna kobieta z czarnych kryminałów: nie sposób jej się oprzeć, nawet jeśli od początku wiadomo, ze zawiedzie nas na szafot.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones