Recenzja filmu

Idol (2015)
Dan Fogelman
Al Pacino
Annette Bening

Idol z piekła rodem

"Idol" to film oparty na utartych schematach kina obyczajowego, który dzięki dobrze poprowadzonej fabule i mistrzowskiemu Pacino wybija się ponad przeciętność (...). Spora część historii dotyka
Słyszeliście kiedyś o przebojowym kawałku "Hey, Baby Doll", który bawił kolejne pokolenia przez wieki? Ja też nie, bowiem wpadający w ucho hicior jest jedynie wymysłem scenarzystów, tak jak i zresztą barwna postać Danny'ego Collinsa, o której opowiada film "Idol". W swym najnowszym filmie Al Pacino odgrywa rolę podstarzałego rockmana, w której zapewne wiele jest punktów stycznych z osobistym życiem gwiazdora. Jak przystało na laureata licznych nagród i wyróżnień, obecność wspomnianego aktora w obsadzie gwarantuje pewien poziom produkcji. Czy jednak udział wiekowego, nie wypominając, artysty wystarczy, by uznać film "Idol" za tytuł wart obejrzenia?



Danny Collins (Al Pacino) to piosenkarz jednego przeboju. Od blisko 40 lat żyje on z koncertów, podczas których zabawia zgromadzoną publiczność piosenką "Hey, Baby Doll", podśpiewując niejako przy okazji inne utwory ze swoich płyt. Collins zdecydowanie wie, jak wykorzystać nadmiar gotówki, w wyniku czego dotychczasowy żywot celebryty pełen był luksusowych aut, pięknych kobiet, alkoholu i narkotyków z wyższej półki. Życie Danny'ego obiera jednak niespodziewany kierunek w momencie, gdy na swoje 74 urodziny najlepszy przyjaciel Frank Grubman (Christopher Plummer) wręcza Collinsowi tajemniczy list. Jak się okazuje, wspomniana notka napisała została odręcznie przez samego Johna Lennona i Yoko Ono parę dekad temu. Po przeczytaniu ciepłych słów Danny postanawia zmienić swój tryb życia. Pełen energii i nadziei piosenkarz wynajmuje pokój w hotelu, zapoznaje się z Mary Sinclair (Annette Bening) będącą menadżerką lokalu oraz próbuje odnowić kontakty z synem. Czy jednak nie jest już za późno na tak radykalne posunięcia?



"Idol" to film oparty na utartych schematach kina obyczajowego. Dzięki dobrze poprowadzonej fabule i mistrzowskiemu Pacino wybija się jednak ponad przeciętność. Co ciekawe, sama historia została lekko zainspirowana faktami, co czyni recenzowany tytuł jeszcze bardziej interesującą pozycją. Za kamerą produkcji stanął Dan Fogelman, który zresztą sam napisał skrypt do "Idola". Dotychczas wspomniany twórca sprawdzał się głównie jako scenarzysta lekkich komedyjek oraz... bajek dla najmłodszych ("Piorun", "Zaplątani"...), w swoim debiucie reżyserskim Fogelman postawił jednak na nieco dojrzalsze tematy, wchodząc w zakulisowe aspekty żywota podupadłego gwiazdora estrady. Wątki obejmujące walkę z nałogami i brakiem weny twórczej stanowią mocną podbudowę fabularną, jednocześnie uwiarygadniając postać Collinsa. Wzorem bożyszczy tłumów Danny nie stroni od alkoholu i mocniejszych używek; nie raz raczy się różnymi specyfikami przed, podczas i po koncertach.



Spora część historii dotyka problemów rodzinnych, w szczególności próby ponownego wkupienia się w łaski dawno utraconej familii. Wnuczka Collinsa rozpoznaje swego dziadka jako "Pana z telewizji", a rodzony syn nie chce mieć z wyrodnym ojcem nic wspólnego. Pomimo odtwórczości opisywanego zagadnienia, widz z rosnącym zaciekawieniem obserwuje coraz bardziej nonszalanckie pomysły uskuteczniane przez Danny'ego celem zaskarbienia sobie sympatii małżeństwa i słodkiej pociechy z równie uroczym ADHD. Droga do odnowienia więzów rodzinnych jest jednak kręta, wyboista i pełna niespodzianek. Wszak nie da się naprawić parudziesięciu lat rozpusty paroma gestami... czyż nie?



"Idol" nie ma ambicji na zostanie klasycznym wyciskaczem łez, tym niemniej film w paru momentach autentycznie wzrusza i gra na emocjach widza. Jedna z najbardziej życiowych scen ukazuje Collinsa biorącego udział w kameralnym występie pozbawionym blichtru koncertów na ogromnych halach. Podczas "recitalu", jak to ujął tłumacz, Danny ma zamiar przedstawić widzom pierwszą odautorską piosenkę od czasów kultowego "Hey, Baby Doll". Pomimo obyczajowego wydźwięku, lwia część fabuły pełna jest lekkiego humoru opartego na gadkach wyluzowanego gwiazdora. Dzięki wspomnianemu zabiegowi podczas seansu "Idola" kinoman doświadczy nie tylko chwili poruszeń, ale również i zdrowej dawki śmiechu.



Z całym szacunkiem dla obsady filmu, "Idol" to typowy film jednego aktora. Dzięki swym wybitnym umiejętnościom, Al Pacino idealnie balansuje na granicy komizmu i przerysowania, udanie oddając podwójną naturę wypalonego gwiazdora. Collins ma bowiem dwa oblicza: pełnego pasji showmana, będącego produktem wytwórni muzycznych, oraz zmęczonego życiem i karierą emeryta pragnącego poczuć ciepło domowego ogniska z kochającą rodziną u boku. Pomimo 75 lat na karku, Pacino bynajmniej nie zatracił warsztatu aktorskiego, podchodząc do roli Danny'ego z niewymuszonym luzem. Nawet w obliczu sprzecznej natury i momentami cynicznego usposobienia, postać piosenkarza momentalnie budzi sympatię widza, czy to w scenach niezobowiązującego flirtu z Sinclair czy w dialogach z hotelową obsługą. Szczytem beztroski jest reakcja Collinsa na niecny występek jego dwudziestoparoletniej drugiej połówki – mistrzostwo świata i okolic. Lekko dyskusyjną sprawą są natomiast wyczyny wokalne Pacino, który w prawdziwym życiu raczej nie może pochwalić się melodyjnym brzmieniem. Mimo wszystko niski głos świetnie pasuje do styranego życiem rockmana, który w latach świetności zobaczył z bliska dno niejednej butelki.



Fogelman nie odkrył swym dziełem Ameryki, opierając debiutancki obraz głównie na sprawdzonych patentach i podążając ścieżkami wydeptanymi przez wielu innych filmowców. Pomimo przewidywalnej całości, "Idol" zapewnia widzowi godziwy kawałek ciepłego i sentymentalnego kina z koronną rolą Pacino. Gdyby nie liczne przekleństwa padające podczas seansu i podejrzany biały proszek wciągany miarowo nosem przez bohatera, opowieść o fikcyjnym Dannym Collinsie można by zaliczyć niemalże do kina familijnego z ciepłym przekazem dla całych rodzin. Jak ukazuje "Idol", nigdy jest jest za późno, by zmienić coś w swoim życiu i odzyskać zaufanie bliskich. A piosenka "Hey, Baby Doll" przewijająca się w ciągu całego filmu faktycznie zostaje z widzem na dłużej... jak przystało na przebój łączący generacje.

Ogółem: 7/10

W telegraficznym skrócie: wzruszająca opowieść o starym rockmanie pragnącym odzyskać muzyczną pasję i zaniedbaną rodzinę; nic nowego w gatunku, niemniej film spełnia swe zadanie; "Idol" jest pełen luźnego humoru opartego na komizmie głównego bohatera; można zaryzykować stwierdzenie, iż bez Pacino produkcja Fogelmana pozbawiona zostałaby pazura, w konsekwencji przechodząc przez sale kinowe bez echa.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jego dotychczasowy sposób myślenia i patrzenia na świat zostaje poddany próbie przez jeden list, który... czytaj więcej
Al Pacino, podobnie jak grana przez niego postać, jest coraz bardziej zmęczony. Chociaż tylko w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones