Recenzja filmu

Siedzący słoń (2018)
Hu Bo
Yuchang Peng

Inny wymiar codzienności

Slow ciemna to taka gałąź kinematografii, która rzadko jest w stanie wyjść poza swoje gatunkowe ograniczenia i płynnie łączyć powolną narrację z intrygującą, wielowarstwową fabułą. Ta sztuka
Slow ciemna to taka gałąź kinematografii, która rzadko jest w stanie wyjść poza swoje gatunkowe ograniczenia i płynnie łączyć powolną narrację z intrygującą, wielowarstwową fabułą. Ta sztuka doskonale udała się Hu Bo, który w swoim jedynym, blisko czterogodzinnym filmie, zawarł niezwykle lepki ekstrakt ludzkiego upodlenia i smutku egzystencji.

Film został skonstruowany jako mozaika kilku konsolidujących się u finału historii. Akcja snuje się na przestrzeni jednego dnia, gdzieś nieopodal Manzhouli. To właśnie w tej miejscowości znajduje się źródło lokalnych plotek i dociekań – zoo z siedzącym słoniem w roli atrakcji. Losy czwórki bohaterów splatają się w tu w jeden węzeł. Każdy z nich jest na swój sposób wykluczony, a chęć ujrzenia tajemniczego zwierzęcia wynika z możliwości oderwania się chociaż na chwilę od przytłaczającej rzeczywistości.

Wei Bu (Peng Yu-chang) to pogardzany przez bezrobotnego ojca i szykanowany przez kolegów ze szkoły niezwykle wrażliwy młodzieniec, którego główną rozrywką jest przesiadywanie w parku i oglądanie małpiego ekosystemu. Jego monotonny żywot zakłóca kłótnia, w efekcie której irracjonalnie krzywdzi prowodyra swoich szkolnych cierpień. To wydarzenie stanie się początkiem jego nowej drogi, opartej na ciągłej ucieczce i strachu czającym się na każdym kroku.
Gdzieś blisko Wei Bu znajdują się też inni bohaterowie – jego koleżanka Huang Ling (Wang Uvin), przeżywająca permanentne problemy z matką i imająca się dramatycznego romansu z nauczycielem, lokalny gangster Cheng (Yu Zhang), raniony wewnętrznie wyrzutami sumienia z powodu samobójczej śmierci przyjaciela, oraz Wang (Congxi Li), starzec, dla którego nawet najbliżsi nie widzą miejsca w swoim otoczeniu. Każdy z nich ma swoją nakreśloną wyraźnymi kreskami biografię, cechy charakteru i wewnętrzne dylematy. Huang Ling to typowa buntowniczka, Cheng, niczym postać z "Pijanego aniołaKurosawy błąka się po świecie w całkowitym zagubieniu, a wszelkie przejawy pozornej siły są tak naprawdę mrzonką, mirażem tworzonym ze strachu i bezradności, wreszcie Wang, psychicznie silny i nieustępliwy, który ukojenie w codzienności czerpie z kontaktu z wnuczką. Wszystko to nakreślone bardzo subtelnie i z empatią, dzięki czemu wszechogarniający smutek przygniata nas ze zdwojoną siłą.

"Siedzący słoń" jest filmem naturalistycznym. Kamera nie odstępuje swoich postaci choćby na krok. Czai się za ich głowami, ślizga się po wyczerpanych ciałach. Z fotograficzną pieczołowitością śledzi każdy ruch na ich twarzach, nie przepuszcza nawet małego drgnienia, chwilowej słabości wyrażonej westchnieniem bólu, zaciętości widocznej w lekkim skrzywieniu mimiki. Hu Bo cały swój projekt oparł na zbliżeniach i półzbliżeniach, jedynie parokrotnie ukazując ujęcia panoramiczne. Melancholia rysująca się na obliczach bohaterów, skutecznie zastępuje tu dopieszczone zdjęcia oraz niezwykłość otoczenia. Uczucie osaczenia stale towarzyszy bohaterom, a ciasne kadry tylko potęgują poczucie zakorzenienia w tym ponurym klimacie.

Hu Bo stworzył dzieło kompletne. "Siedzący słoń" jest idealnym przykładem filmu totalnego. To takie dzieło, gdzie nostalgia miesza się z problemami codzienności, a niespieszna narracja idealnie portretuje brud życia. Co ważne, reżyser nie chwyta się tanich zagrań i nie zrzuca winy na innych. Polityka, społeczeństwo, religie – to wszystko jest tu tylko podkładem, ważnym i świetnie zarysowanym, ale jednak tylko tłem. Prawdziwe jądro ciemności drzemie w każdym z nas, to ono łamie kręgosłupy moralne, w nim urzeczywistnia się katastrofa rzeczywistości. Zadziwiająca jest umiejętność wyczucia reżysera – wszystko podaje w odpowiednich proporcjach. Nie jest ani nudno, ani za wolno, ani za efektownie. Spokojne, kontemplacyjne fragmenty mieszają się z nagłymi zmianami frontów. Ten film jest jak tykająca metafora całkowitej pustki. Absolutne objawienie tegorocznej kinematografii. Prawdziwa odyseja do innego wymiaru. A na koniec pozostaje niewysłowiony żal, że to wszystko jest tak namacalnie prawdziwe, o czym najlepiej świadczy los samego twórcy.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Czy każda jednostka jest skazana na samotność? Czy mamy wpływ na własne życie? Czy życie ma w ogóle sens?... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones