Recenzja filmu

Wielki Gatsby (2013)
Baz Luhrmann
Leonardo DiCaprio
Tobey Maguire

Jest Gatsby, jest impreza

Francis Scott Fitzgerald jest jednym z najważniejszych amerykańskich pisarzy tworzących w "szalonych latach 20." Znany szerszej publiczności ze swego życiowego dzieła, "Wielkiego Gatsby'ego", był
Francis Scott Fitzgerald jest jednym z najważniejszych amerykańskich pisarzy tworzących w "szalonych latach 20." Znany szerszej publiczności ze swego życiowego dzieła, "Wielkiego Gatsby'ego", był również jednym z artystów należących do tzw. "Straconego pokolenia", tj. twórców odrzucających wartości kultywowane podczas Pierwszej Wojny Światowej. Wyraz sprzeciwu Fitzgeralda wobec panującej w tamtym okresie sytuacji znajduje swe odzwierciedlenie w niesamowitej historii Gatsby'ego, który nie na darmo dochrapał się przydomka "wielki".

Na wieść o przygotowaniu kolejnej (bodajże czwartej) adaptacji książkowego pierwowzoru fan prozy Fitzgeralda (w tym również i niżej podpisany) zareagował co najwyżej wzruszeniem ramion. Gdy jednak do listy konkretów doszły takie nazwiska jak Baz Luhrmann (reżyser), Leonardo DiCaprio czy Tobey MaGuire, całe przedsięwzięcie zaczęło nabierać kolorytu (również dosłownie, jak się miało niebawem okazać). Kolejne wieści nie były jednak optymistyczne: donoszono o użyciu techniki 3D (w melodramacie?!?), skrytykowano pierwsze plakaty, dostało się również zwiastunowi okraszonemu muzyką od Jaya-Z... Jak zatem wypada kolejna wizja dostatniego życia Jaya Gatsby'ego według Baza Luhrmanna?

Akcja produkcji ma miejsce we wspomnianych latach 20. XX wieku w Nowym Jorku. Narratorem historii jest młody Nick Carraway (Tobey MaGuire), który ma szczęście zapoznać Jaya Gatsby'ego (Leonardo DiCaprio), obrzydliwie bogatego businessmana regularnie wyprawiającego huczne imprezy w swojej willi. Jak się okazuje, bogacz pragnie w ten sposób zbliżyć się do ślicznej Daisy Buchanan (Carey Mulligan) z którą przed laty łączył go płomienny romans. Niestety, obecnie piękność jest żoną porywczego Toma (Joel Edgerton), który za nic nie wypuści jej ze swoich rąk. Czy Gatsby'emu uda się doprowadzić swoje marzenie o odzyskaniu ukochanej do szczęśliwego końca?

Dzieło Luhrmanna to krzykliwa burleska gloryfikująca wystawny styl życia Gatsby'ego, przede wszystkim zaś huczne imprezy odbywające się w jego domostwie. Feeria barw, razem z wizualnym przepychem i jarmarcznym klimatem przyprawia o istny zawrót głowy. Wielobarwne stroje, pstrokate dekoracje, alkohol lejący się strumieniami, konfetti wystrzeliwane ochoczo w sam nieboskłon i tłum ludzi przypominają istny karnawał trwający cały rok. Mając przed oczyma tak widowiskowe obrazy, widz jest w stanie uwierzyć, iż Amerykanie w latach 20. faktycznie żyli tylko od zabawy do zabawy, odliczając czas tonami obalonych butelek. Doświadczając tak fantazyjnie ukazanej imprezy, kinoman czuje się niczym jej uczestnik, gubiąc się w gąszczu przeróżnych sylwetek tańczących na parkiecie (również życiowym).

Niestety, wystawny styl wizualiów niejako spycha w cień same postacie, na nich zaś opierał się przecież geniusz dzieła Fitzgeralda. Podczas seansu momentami można odnieść mylne wrażenie, ze historia Gatsby'ego i jego ambicji stanowi ledwie dodatek do atrakcyjnego opakowania. Na plus trzeba zaliczyć pewne odstępstwa od książkowego pierwowzoru, a zwłaszcza kompozycję szkatułkową historii ukazanej w filmie. Nie zdradzę chyba za wiele jeśli napomknę, że Nick Carraway snuje swą opowieść w gabinecie psychiatry, po czym (za namową tego ostatniego) przelewa swe myśli na papier. Z drugiej jednak strony, Luhrmann pominął parę istotnych wątków (m.in. poprzez niemal całkowite zignorowanie postaci Jordan Baker), w innych zaś dodając odrobinę własnej inwencji (vide spotkanie w tajnej "piwiarni"). Poprzez wspomniane zabiegi, twórca filmowej adaptacji oferuje wytrawnemu bibliofilowi szansę na nowe doświadczenie, spłycając jednocześnie wymowę oryginału w pewnych aspektach.

Udźwiękowienie "Wielkiego Gatsby'ego" stanowi odważny, aczkolwiek udany eksperyment łączący dwa różne gatunku muzyczne. W przeważającej części scen szata muzyczna składa się z typowych "kawałków" popularnych w latach 20. ubiegłego wieku (wesoła jazzowa muzyczka do radosnego podrygiwania), gdy jednak na ekranie ukazana jest orgia kolorów buchających z rozgrzanych do czerwoności ciał imprezowiczów, do akcji wkraczają rytmy produkcji wymienionego wcześniej Jay'a-Z jak również i innych popularnych wykonawców (np. Will.I.Am). Typowy dla tego pierwszego czarny rap szczególnie mocno podkreśla momenty kompletnej utraty kontroli (patrz: posiadówa zakończona piciem na umór), nadając im agresywnego wydźwięku (w czym pomaga także "postrzelony" montaż).

Niestety, poza wspomnianymi eksperymentami z formą tak wizualną jak i dźwiękową, film stanowi zwyczajny melodramat bez duszy obecnej na kartkach powieści. Oczywiście zarówno DiCaprio, jak i Tobey MaGuire czy Carey Mulligan starają się jak mogą, by tknąć nieco życia w swoje postacie, jednak brakuje im realności, prawdopodobnie w dużej mierze przez koncentrację Luhrmanna na dostarczeniu widzowi spektakularnych doznań wizualnych. Główne postacie wyglądają niczym kukiełki wciśnięte w stroje epoki, pozbawione ikry i grające tak, jak każą im grać kolejne pociągnięcia sznurków. Innymi słowy – sztucznie, bez charakterystycznej ikry. Odbiera to jednocześnie uroku wydarzeniom ukazanym na ekranie.

Jako zagorzały fan książki Fitzgeralda, nie mogę jednak przejść obojętnie wobec autorskiej wizji Baza Luhrmanna. Widz znający fabułę oryginału nie ucierpi tak bardzo z powodu pominięcia pewnych wątków czy obecności skrótów myślowych. Braki w scenariuszu skutecznie nadrabia strona wizualna, oferując wystawną i szampańską zabawę bez zobowiązań. Reżyser ukazuje widzowi niepohamowany przepych, którego aż chciałoby się doświadczyć na własnej skórze. Nietypowa muzyka zaś jest połączeniem tyleż agresywnym co hipnotyzującym. Gryzące się ze sobą na pierwszy rzut ucha motywy stanowią iście wybuchowy amalgamat. Piękna i efektowna wydmuszka, lecz (w porównaniu z oryginalnym tekstem) pustawa w środku. Niemniej dla fanów Fitzgeralda to wciąż pozycja obowiązkowa.

Ogółem: 7+/10

W telegraficznym skrócie: dzięki wizji Luhrmanna widz jest w stanie pojąć czemu lata 20. w Ameryce cieszyły się sławą beztroski i wszechobecnego przepychu; burleskowe ukazanie przyjęć u Gatsby'ego to niekończący się karnawał oblany litrami procentowego płynu; odważne połączenie jazzu i rapu dostarcza niezapomnianych wrażeń; szkoda jeno, iż ucierpiała głębia postaci; parę wątków również poleciało do kosza.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Romantykom niełatwo jest zawsze i wszędzie, a romantyczna miłość to nieodmiennie zakazany owoc,... czytaj więcej
Na wstępie uprzedzę, że poprzednie filmy Luhrmanna nie przypadły mi do gustu. Ani jego "Romeo i Julia",... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones