Recenzja filmu

Stowarzyszenie Umarłych Poetów (1989)
Peter Weir
Robin Williams
Robert Sean Leonard

Każde pokolenie ma własny czas, każde pokolenie chce zmienić świat...

Ach, być młodym...  Optymistycznie myśleć o przyszłości, mieć ideały, pewność, że uda nam się dokonać czegoś wielkiego. Jednak większość ludzi przechodzi obok swojego życia, a młodzieńcza radość
Ach, być młodym...  Optymistycznie myśleć o przyszłości, mieć ideały, pewność, że uda nam się dokonać czegoś wielkiego. Jednak większość ludzi przechodzi obok swojego życia, a młodzieńcza radość tonie w szarej rzeczywistości. Bohaterowie "Stowarzyszenia Umarłych Poetów" mają swoje marzenia oraz pragnienia i mocno wierzą w ich realizację. Jednak przeszkadza im w tym szkoła, która próbuje zrobić z uczniów stado posłusznych baranów zajmujących się "poważnymi sprawami", takimi jak inżynieria, medycyna, bankowość; wtrącają się również rodzice, którzy przelewają na dzieci swoje aspiracje; duże znaczenie odgrywa też brak samozaparcia i wiary we własne możliwości. Aż nagle w Hell-tonie (Akademii Weltona) pojawia się John Keating - ekscentryczny nauczyciel literatury głoszący hasło carpe diem, który całkowicie zmienia życie swoich podopiecznych. Przed obejrzeniem filmu przeczytałam książkę Nancy Kleinbaum, która powstała na podstawie scenariusza Toma Schulmana. Obawiałam się, że znajomość fabuły w pewien sposób odbierze mi radość z oglądania, jednak tak się nie stało. Akcja "Stowarzyszenia..." toczy się powoli i nie zmienia się jak w kalejdoskopie, co jest mi znane z "Pikniku pod Wiszącą Skałą". Nie jest to jednak jakaś wada, a wręcz zaleta i pomaga zanurzyć się w aurze magii i subtelności. Bohaterami dzieła Petera Weira są uczniowie prestiżowej i konserwatywnej Akademii Weltona (Tradycja! Honor! Dyscyplina! Doskonałość!). Knox Overstreet (Josh Charles) durzy się w Chris Noel; Todd Anderson (Ethan Hawke), zaniedbywany przez rodziców, żyje w cieniu swojego genialnego, starszego brata; Charlie Dalton (Gale Hansen) przeżywa istną burzę hormonalną i odkrywa w sobie duszę buntownika; Richard Cameron (Dylan Kussman) to lizus i kujon; Neil Perry (Robert Sean Leonard) posiada talent aktorski, jednak surowy i despotyczny ojciec chce, by jego syn został lekarzem. Nowy nauczyciel John Keating (Robin Williams) uwalnia osobowość chłopców, uczy ich samodzielnego myślenia, nakłania do realizacji marzeń, a oni pod jego wpływem zakładają Stowarzyszenie Umarłych Poetów. Jednak przemiana bohaterów jest kiepsko uzasadniona, a ich postacie słabo zarysowane. Trudno ich od siebie odróżnić, nie wyróżniają się oni niczym specjalnym. W historię talentu Neila nie wierzymy, a przedstawienie, w którym gra, nie ujawnia jego aktorskiego geniuszu. Miłość Knoxa do Chris nie wzbudza żadnych emocji. Cameron nie wydaje się być większych kujonkiem od reszty kolegów. Toddowi, który zawsze był tym "gorszym" dzieckiem i którym nie interesują się rodzice, nie współczujemy. Jest jeszcze Stephen Meeks (Allelon Ruggiero) i Gerard Pitts (James Waterston), ale tych osób w ogóle nie zauważamy. John Keating nie błyszczy bardzo swoim indywidualizmem i postawą. A przyjaźń Neila i Todda została bardzo słabo wyeksponowana i dopiero przy końcu zaskakujemy, że obaj byli ze sobą mocno związani. Blady zarys postaci to nie wina aktorów, a braków w scenariuszu. Tom Schulman powinien bardziej uwydatnić psychologiczny obraz bohaterów, a film z pewnością by na tym zyskał. Jednak "Stowarzyszenie..." spodobało mi się, mimo pewnych niedociągnięć. Choć nie mieszkamy w Stanach, chodzimy do zwykłych szkół, w których wiecznie brakuje pieniędzy, a MEN ciągle na nich eksperymentuje, mimo że akcja filmu toczy się w 1959 roku, możemy wczuć się w przedstawioną historię osobiście. Świat filmu przypomina bardzo nasz i możemy oba ze sobą utożsamiać. Każdy z nas marzy o osiągnięciu sukcesu, zmaga się z takimi problemami jak młodzi chłopcy. "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" wywołuje też emocje, choć może nie gwałtowne i wyraziste. Czujemy oburzenie z powodu postępowania dyrekcji i rodziców Neila, po tragedii, jaka spotkała chłopaka. Nie lubimy ludzi, którzy usiłują obarczyć innych winą, szczególnie, gdy są to osoby tak sympatyczne jak Keating. Ogarnia nas podziw, widząc, jak pozytywny wpływ na uczniów może mieć nauczyciel. Mądrość Keatinga w scenie, gdy pokazuje podopiecznym zdjęcia pierwszych uczniów Akademii, zmusiła do refleksji. A łezka kręci nam się w oku, gdy Todd Anderson, a później inni chłopcy wskakują na ławkę i krzyczą: "O kapitanie, mój kapitanie!". "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" mogę spokojnie polecić. To piękna historia o pozytywnym wpływie nauczyciela na uczniów. Nie jest ona opowiedziana dynamicznie, tylko spokojnie, z wyczuciem i pewną dozą poetyckości. Film skłania do namysłu i choć nie jest to dzieło wybitne, z pewnością warto się z nim zapoznać.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
„Marzy nam się jutro, ale jutro nie przychodzi. Marzy nam się chwała, której przyjąć nie chce... czytaj więcej
Szkoła jest tematem wielu dotychczas powstałych filmów ("Klub imperatora", "Uśmiech Mony Lizy"). Jednakże... czytaj więcej
Wybitny hollywoodzki dramat o namiętności i pasji życia. Sztandarowy przykład "filmu uniwersyteckiego".... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones