Recenzja filmu

Kamerdyner (2018)
Filip Bajon
Janusz Gajos
Sebastian Fabijański

Kaszubska epopeja

Całe dzieło zdaje się być wręcz hołdem złożonym w ich kierunku, próbą wykreowania epopei narodowej na miarę mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza". Nie służy rozliczaniu się z przeszłością i mimo
Gdy prawie dwa lata temu swoją premierę miał "Wołyń", przekonaliśmy się, że od polityki w naszym rodzimym kinie historycznym można się zdystansować. Mimo że Smarzowski wyciągnął na wierzch najcięższe grzechy trzech zwaśnionych narodów, potrafił umiejętnie obronić się przed nieuniknioną, jak by się mogło wydawać, próbą osądzania którejkolwiek ze stron. Prezentowana martyrologia była wprawdzie subiektywna, ale owa tendencyjność wynikała z przedstawienia jej oczami prostego człowieka, z którym łatwo można było się utożsamić. Zabiegi te doprowadziły do tego, że film dzielił publikę tylko pod aspektem artystycznym, żadne zaś głosy pochwały i krytyki nie były opiniami a priori.



"Kamerdyner" już od pierwszych chwil zdaje się podążać tą samą ścieżką. Osadzony w pierwszej połowie XX wieku dramat również jest rozpisany na trzech bohaterów zbiorowych – tym razem Kaszubów, Polaków i Niemców. Początek akcji przypada na ostatnie lata epoki wilhelmińskiej i wieńczącą ją wielką wojnę, dalej brnie ona przez chaotyczne lata II RP i Republiki Weimarskiej, a klamrą spinającą całość jest II wojna światowa. Cały ten burzliwy okres jest tłem dla równie niespokojnych perypetii obyczajowych, które dotykają arystokratyczny ród von Kraussów i okoliczną ludność wiejską.

W odróżnieniu od neutralnego Smarzowskiego Filip Bajon od samego początku trzyma sztamę z rdzennymi mieszkańcami Pomorza. Całe dzieło zdaje się być wręcz hołdem złożonym w ich kierunku, próbą wykreowania epopei narodowej na miarę mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza". Nie służy rozliczaniu się z przeszłością i mimo wyraźnie zarysowanych bohaterów negatywnych nie szuka winnych. Jest raczej nostalgiczną wędrówką do utraconego raz na zawsze świata, zwróceniem uwagi na piękno sielskiego życia, które przepadło w imię zmieniających się co chwila ideologii.

Afirmacja osiągana jest szczególnie przy pomocy kamery, która w przepiękny sposób panoramicznym ruchem maluje szerokie połacie pojezierskiego krajobrazu. "Do tych pagórków leśnych i łąk zielonych" zabiera nas zresztą z takim samym kunsztem jak do przepastnego gmaszyska pełnego krętych schodów czy ciągnących się bezkreśnie skutych mrozem okopów. Pełno w tej pracy Łukasza Gutta patosu i idealizacji, ale nie działa to w żaden sposób na niekorzyść obrazu, dodaje mu jedynie pożądanego artystycznego wydźwięku.

Idylliczna sceneria w żaden sposób nie wiąże się z napiętymi relacjami międzyludzkimi, którym również bacznie przypatruje się reżyser. Ogień krzyżowy kolejnych historycznych zawieruch wcale nie ucina rodzinnych i społecznych skandali, czasem zdaje się wręcz je podsycać. Wypełnienie spektaklu nieustannymi zgrzytami i niesnaskami sprawia co prawda, że jego oglądanie przypomina trochę telenowelę, ale na każdym kroku widać tu również samokontrolę Bajona, pilnującego, aby nie rozdmuchiwać żadnego wątku do przesadnych rozmiarów. Nawet historia romansu wychowanego na dworze Kaszuba Mateusza z córką hrabiostwa Maritą, uchodząca za oś główną filmu, nie jest na dobrą sprawę najważniejszym elementem fabuły. Cały czas pierwszoplanową rolę (podobnie jak w "Wołyniu") gra tu przede wszystkim naród, jego tradycja i jego historia.

Jest w tym zresztą bardzo słuszna logika, żeby przesadnie nie eksponować poszczególnych bohaterów, a jedynie przedstawiać ich raz po raz w ujęciu kolejnych wydarzeń. To zachowanie umiaru wcale nie oznacza, że postacie są szablonowe i niepełnokrwiste – dbają o to bowiem bardzo dobrze odtwórcy poszczególnych ról. Na szczególne uznanie zasługują Fabijański i Gajos, ale świetnie radzą sobie też Woronowicz (nagrodzony zresztą w Gdyni statuetką dla najlepszej pierwszoplanowej roli męskiej), Radwan czy Simlat, a obsadę uzupełniają takie nazwiska jak Olbrychski, Szyc, Orzechowski czy Chabior. Jedynie Marianna Zydek, grająca postać Marity, zdecydowanie odstaje od nich poziomem i szybko staje się piętą achillesową całego towarzystwa.



Nie wpływa to na szczęście na znaczące pogorszenie odbioru całokształtu filmu. "Kamerdyner" pozostaje bardzo dobrym kinem gatunkowym, zdającym egzamin na niemalże wszystkich frontach, przede wszystkim nie stając się polityczną marionetką. I choć z pewnością nie wpisze się w panteon naszych największych produkcji ani nie stanie się produktem eksportowym, na pewno nie sposób machnąć na niego ręką. Wizyta w kinie nie powinna być więc czasem zmarnowanym.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po trącących myszką komediach kostiumowych ("Śluby panieńskie", "Panie Dulskie") Filip Bajon powrócił do... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones