Recenzja filmu

Bez ostrzeżenia (1994)
Robert Iscove
Patty Toy
Dennis Lipscomb

Kawał niezłego dreszczowca!

Film "Bez Ostrzeżenia" widziałem w sumie dwa razy; raz ładnych parę lat temu i drugi raz kilka miesięcy temu. Wrażenie, jakie wywarł na mnie ten film za każdym razem, było spore (delikatnie
Film "Bez Ostrzeżenia" widziałem w sumie dwa razy; raz ładnych parę lat temu i drugi raz kilka miesięcy temu. Wrażenie, jakie wywarł na mnie ten film za każdym razem, było spore (delikatnie mówiąc), a chwile grozy, jakie przeżywałem, trudno opisać, dlatego postanowiłem napisać o nim trochę ciepłych słów. Nie wnikając w szczegóły, film można opisać jako widowisko, które opowiada o uderzeniu trzech asteroidów w Ziemię, które mogą spowodować zagładę ludzkości. Temat poruszany kilkakrotnie, choćby przy okazji takich superprodukcji jak "Armageddon" czy "Dzień Zagłady" (oba filmy nakręcone w 1998 r.). Jednak różnice między nimi a nakręconym 4 lata wcześniej "Bez Ostrzeżenia" są znaczące. I właśnie te różnice w moim odczuciu przemawiają na korzyść "B.O.". Jego najważniejszą i kluczową cechą jest niesamowity realizm zdarzeń. Film zrealizowany jest w formie wiadomości i relacji nadawanych "na żywo" z miejsc wydarzeń. Nie ma w nim efektów specjalnych, są za to zawodowi dziennikarze prowadzący, grający samych siebie! Pokazywane są dramaty i tragedie zwykłych ludzi dotkniętych upadkiem bolidu. To niesamowicie podnosi wiarygodność zdarzeń (oraz filmu), czyniąc je jak najbardziej prawdopodobnymi. Dodatkowo przeprowadza się wywiady ze znanymi osobistościami zajmującymi się tematyką kosmiczną (np. Arthur C. Clarke). Wszystko jak w prawdziwych wiadomościach. Dla odmiany w "Armageddonie" lub "Dniu Zagłady" widz zobaczy mnóstwo świetnych efektów specjalnych, ale podczas prawdziwej relacji telewizyjnej nigdy nie zobaczyłby Bruce’a Willisa wysadzającego asteroidę (i przy okazji siebie) lub Roberta Duvalla wlatującego pojazdem kosmicznym do asteroidy i ginącego po bohatersku. To wszystko wygląda pięknie, ale jest często przesadzone i widz w kinie wie, że ogląda fikcję. Tymczasem sposób realizacji "B.O." wywołuje w widzu więcej emocji. Warto zaznaczyć, iż "B.O." nie miał premiery kinowej, lecz od razu pokazano go w telewizji. Dla mnie osobiście to kolejna cecha podnosząca realizm filmu. W końcu, kto ogląda wiadomości w kinie? Oglądając ten film w telewizji, ma się wrażenie uczestnictwa w czymś autentycznym, w czymś, co dzieje się na naszych oczach, na żywo. Taki realistyczny sposób przedstawienia upadku asteroidy powoduje u widza szybsze bicie serca, potęguje napięcie, grozę i przypływ adrenaliny. Wyczytałem, iż w USA wielu widzów naprawdę uwierzyło (!!!) w to, co widzieli na ekranach, z racji obecności prawdziwych dziennikarzy. Ot, taka mała histeria, którą na szczęście załagodzono. Takie reakcje mogą dziwić, z drugiej strony Amerykanie są znani łatwowierności i naiwności (choćby ich ślepa wiara w UFO). Widzowie w innych krajach zapewne podejdą do takiego filmu z większym dystansem, co nie znaczy, iż nie zareagują podobnie (z wyjątkiem tej histerii). Ja na przykład wiedziałem, że oglądam fikcję, a mimo to serce waliło mi jak młot kowalski. Taki wpływ może mieć ten film, jeśli widz naprawdę wczuje się w niego. Film odpowiada nam również na pytanie "co by było gdyby?". Naukowcy już od wielu lat trąbią, iż nie jest kwestią czy, ale kiedy w nas naprawdę uderzy asteroida. Może to się stać za kilkaset lat, może w następnym dniu, a "B.O." jest perfekcyjnym odzwierciedleniem tej sytuacji, gdyż tego typu relacje widz może któregoś dnia obejrzeć w prawdziwym kanale informacyjnym i na samą myśl o tym strach człeka ogarnia. To kolejny argument przemawiający za realizmem "B.O.". Ostatnią ważną cechą oddającą prawdziwości "B.O." jest zakończenie. W Hollywood z reguły film ma mieć happy end. Willis i Duvall wprawdzie w swoich filmach ginęli, ale Ziemia za każdym razem była uratowana. Jednak czy rzeczywistość musi być tak różowa? A no... niekoniecznie. Nie chcę tu zdradzać końcówki filmu, więc napiszę tylko, iż jak dla mnie zakończenie filmu potęguje realizm, strach i grozę do absolutnych granic. Z pewnością twórcom filmu o to chodziło i w moim odczuciu udało im się to osiągnąć w 100, a nawet 200 procentach. "Bez Ostrzeżenia" z czystym sumieniem polecam każdemu, kto szuka mocnych wrażeń i chce się trochę dać przestraszyć. Jest genialnym przykładem na to, że widzowi można dostarczyć solidnych emocji bez wszelakich kreatur, kosmitów, itp., pokazując zwykłe wiadomości telewizyjne, a w nich relacje z niezwykłych (choć jak najbardziej możliwych i realnych) zdarzeń. Za to oraz za niezwykły realizm dałem mu ocenę 9. Uważam, że jest naprawdę rewelacyjny. Gorąco polecam, a gdyby ktoś za bardzo zaczął wierzyć w to, co widzi, niech powtarza sobie: to tylko film, to tylko film... Ślepa wiara zniknie, ale zdrowe emocje z pewnością zostaną na długo.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones