Recenzja filmu

Pewnego razu... w Hollywood (2019)
Quentin Tarantino
Leonardo DiCaprio
Brad Pitt

Kochaj kino jak Quentin Tarantino

Takiej chemii na planie z DiCaprio nie było od czasu słynnego przedawkowania w "Wilku z Wall Street". Jak wspomniałem wcześniej, Rick Dalton to poniekąd alter ego samego twórcy. Czujący wypalenie
Na przestrzeni dekad Quentin Tarantino zasłużył na opinię jednego z najbardziej niezwykłych i rewolucyjnych filmowców, dla milionów fanów na całym świecie, każdy jego obraz to wielkie święto kina, nie inaczej jest w przypadku "Pewnego razu w Hollywood", które jeszcze na długo przed premierą wzbudzało ogromne kontrowersje — oto naczelny "popularyzator" filmowej brutalności bierze na warsztat historię morderstwa Sharon Tate. Oczywiście nic nie dały tłumaczenia reżysera "Jackie Brown", że jej wątek będzie jedynie tłem dla historii innych bohaterów. Jakże wielkie musiało być zaskoczenie wszystkich malkontentów, kiedy okazało się, że Tarantino zrobił swój najbardziej subtelny i osobisty film.


Los Angeles, pół wieku temu. Rick Dalton (Leonardo DiCaprio) to starzejący się gwiazdor starej daty, który wspólnie ze swoim dublerem, kaskaderem Cliffem Boothem (fenomenalny Brad Pitt) próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości dzieci kwiatów. W Hollywood nadszedł czas zmian, pojawiły się nowe gwiazdy, m.in. Bruce Lee (Mike Moh). Jedną z nowych twarzy Fabryki Snów jest młoda obiecująca aktorka Sharon Tate (boska Margot Robbie), żona Romana Polańskiego (Rafał Zawierucha), mieszkająca obok rezydencji Ricka.


Film napisany i wyreżyserowany przez Quentina Tarantino, gdzie główne role grają legendy kina DiCaprio i Pitt, partneruje im jedna z najpiękniejszych i najzdolniejszych aktorek, a wszystko to w scenerii Hollywood końca lat sześćdziesiątych. Wydaje się, że "Pewnego razu w Hollywood" od początku było filmem skazanym na sukces, który jak żaden inny doskonale pasował do blichtru i czerwonego dywanu festiwalu w Cannes, na którym miał swoją premierę. Jest to najbardziej intymny i subtelny z filmów mistrza. Reżyser z pietyzmem ilustruje nam minioną epokę, samemu stając się niejako reliktem przeszłości. Tarantino od jakiegoś czasu powtarza, że coraz poważniej myśli o zakończeniu kariery. Postmodernistyczny mesjasz, który słynie ze swojej miłości do filmowego tradycjonalizmu, zdaje sobie sprawę, że jego czas przemija.



Na szczęście widmo niedalekiej emerytury nie przełożyło się na jakość produkcji. "Pewnego razu w Hollywood" to melancholijne spojrzenie na epokę i jej bohaterów, którzy bezpowrotnie minęli. Reżyser pięknie ilustruje zderzenie dwóch światów, świetnie się przy tym bawiąc. Film jest naszpikowany odniesieniami do ówczesnej branży filmowo-telewizyjnej. Strona wizualna to czysta poezja, a dobór utworów z pewnością doczeka się, statusu kultowego jak wcześniej m.in. "Pulp Fiction" czy "Kill Bill". Dla osób nielubiących twórczości mistrza obraz może się wydać nieco wtórny, ale moim zdaniem jest to film dedykowany najwierniejszym fanom reżysera.


Bez znajomości kontekstu i rodzącego się wówczas New Hollywood, film faktycznie może wydać się trudny, ale to przecież jazda od kinomana dla kinomanów! Czego tutaj nie ma? Nawiązania do jednej ze scen kultowej "Wielkiej ucieczki", gdzie zamiast McQueena mamy DiCaprio, spaghetti westerny Sergio Corbucciego (pamiętajcie to ten drugi najlepszy Sergio od włoskich obrazów o Dzikim Zachodzie), Sharon Tate o twarzy Margot Robbie cieszącą się w kinie jak małe dziecko, plakaty dzieł Antonio Margharettiego (ten filmowiec jest doskonale znany fanom "Bękartów wojny"), mitoman Bruce Lee, dostający łomot od podstarzałego kaskadera (widać treningi do "Podziemnego kręgu" nie poszły na marne) oraz wbijanie szpili wszystkim krytykom, którzy przez lata marudzili na brutalność w filmach mistrza.



Znamiennym jest również dobór obsady. Żyjemy w czasach, gdy status filmowych gwiazd ma coraz mniejsze znaczenie. Przeciętny widz woli iść do kina na film, który jest częścią jakiejś franczyzy. Nic więc dziwnego, że niejako przedstawicielami tych filmowych "dinozaurów" są Leonardo DiCaprio i Brad Pitt. Pochwalić należy szczególnie tego drugiego, który w mojej ocenie stworzył tutaj swoją najlepszą kreację od bardzo dawna. W pamięci szczególnie zapada scena walki z Bruce'em Lee, o której już wspominałem, i doskonale wyreżyserowana sekwencja na filmowym ranczu Spahna oraz finałowa sekwencja, o której nie chcę jednak zbyt dużo pisać z uwagi na spoilery.


Co się tyczy wątku Sharon Tate, to Margot Robbie nasyciła swoją postać autentycznym pięknem, nie tylko tym fizycznym, ilustrując Tate jako pełną uroku kobietę zakochaną w kinie, które daje ludziom radość. Z pomniejszych kreacji na uwagę zasługują gwiazdorskie epizody Ala Pacino, Kurta Russella, Michaela Madsena i Bruce'a Derna. Osobiście przyznałbym wyróżnienie młodziutkiej Julii Butters.Jeśli w tak młodym wieku błyszczy u samego twórcy "Kill Billa", to już nie mogę się doczekać jej następnych filmowych kreacji.



"Pewnego razu w Hollywood" to nie tylko autotematyzm w najlepszym wydaniu, ale również pochwała prawdziwej męskiej przyjaźni i doskonały film kumpelski. Takiej chemii na planie z DiCaprio nie było od czasu słynnego przedawkowania w "Wilku z Wall Street". Jak wspomniałem wcześniej, Rick Dalton to poniekąd alter ego samego twórcy. Czujący wypalenie zawodowe czy, jak sam to określa, "bezużyteczność", nie widzi dla siebie miejsca w tak bezwzględnym i nieuznającym sentymentów biznesie. A jeśli chodzi o postaci, które przed premierą budziły największe kontrowersje... postać Charlesa Mansona pojawia się tu tylko w jednej epizodycznej scenie, natomiast Polański grany przez naszego rodaka, ma raczej wymiar symboliczny, podobnie jak Steve McQueen czy James Stacey.


Gorąco zachęcam do zapoznania się z najnowszym dziełem twórcy "Wściekłych psów", gdyż po raz pierwszy od czasów "Jackie Brown" Tarantino wyszedł ze swojej strefy komfortu i zrobił film na przekór wielu oczekiwaniom, ale wyszedł z tego starcia zwycięsko. Jak mówi sam zainteresowany, chce wyreżyserować tylko dziesięć filmów kinowych, a później zająć się żoną. Nie wyklucza jednak opcji, że to właśnie "Pewnego razu w Hollywood" może być tym ostatnim arcydziełem. Jeśli to ma faktycznie być koniec kariery wielkiego filmowca, mogę tylko powiedzieć — dziękuję. Wszak mężczyzn poznaje się po tym, jak kończą.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Historia jest jak dobre stare kino. Przed twoimi oczami przesuwają się bohaterowie: zwycięzcy i... czytaj więcej
Quentin Tarantino jest w gronie tych nielicznych reżyserów, którym udało się widownię zaskoczyć... czytaj więcej
W każdym roku pojawia się kilka filmowych pereł - najgłośniejszych i najbardziej oczekiwanych przez... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones