Recenzja filmu

Pierwszy człowiek (2018)
Damien Chazelle
Ryan Gosling
Claire Foy

Kosmiczny minimalizm

Wszechświat oglądamy razem z Amstrongiem, uwięzieni w skrzypiących maszynach, przez maleńkie szyby, spoceni i przerażeni, choć jednocześnie odurzeni pięknem nieznanego. Jest to film małych kadrów
Damien Chazelle jest niewątpliwie jednym z najciekawszych reżyserów młodego pokolenia, konsekwentnie budującym swój wizerunek w Hollywood. Pełnometrażowy debiut "Whiplash" okazał się czarnym koniem Oscarów w 2015 roku, zaś klimatyczny "La La Land" uwiódł swą prostotą widzów i krytyków na całym świecie dwa lata później. Trzydziestotrzyletni Amerykanin stawia na sugestywne prowadzenie swoich opowieści na dużym ekranie. Jego bohaterowie to marzyciele z ogromnymi pokładami ambicji. Reżyser kontrastuje ich z brutalną rzeczywistością, ujawniając przez to słabości drzemiące niejako w każdym człowieku. 

Na pozór kolejny tytuł w karierze Chazelle mógł stanowić swoistą kontrę w jego dotychczasowym dorobku artystycznym. Zaskakujące, ale "Pierwszy człowiek" jest utrzymany w minimalistycznej stylistyce poprzednich tytułów twórcy. Wydawać by się mogło, że filmowa opowieść o pierwszym człowieku na Księżycu będzie kolejną laurką złożoną konkretnej historycznej postaci. Większość filmów biograficznych niejako upiększa przedstawianą postać, starając się apologizować jej działania. Chazelle wręcz przeciwnie, uczłowiecza Amstronga, demaskuje jego legendę, zrzucając go z piedestału, co stanowi największą siłę tego filmu.  
Reżyser po raz kolejny powierzył główną rolę Ryanowi Goslingowi, który subtelnie oddał wewnętrzne rozdarcie Neila. Oszczędną grą aktorską, która nie zawsze jest w pełni uzasadniona, tym razem idealnie odgrywa człowieka skrytego, tłumiącego emocje. Zamknięty w sobie Neil przeżywa na swój sposób kolejne tragedie, zarówno osobiste, jak i zawodowe w drodze do zdobycia srebrnego globu. Kapitalna w moim odczuciu jest scena rozpaczy Amstronga po stracie córki. To właśnie ona definiuje w pełni głównego bohatera, który choć wewnętrznie rozdarty, konsekwentnie będzie dążył do celu. 


W opozycji do mężczyzny stoi jego żona, grana przez wschodzącą gwiazdę kina Claire Foy. Janet w jej interpretacji jest silną kobietą, spoiwem całej rodziny Amstrongów i najbardziej charakterną postacią w filmie. Potrafi jednocześnie bronić męża i eksplikować jego zachowania. Brakowało mi jedynie nieco większej chemii między bohaterami, chociaż można ten zabieg uznać za zamierzony, ze względu na charakter Neila. 

Ogromnym plusem jest brak wszechobecnego, w tego typu produkcjach patosu. Kulminacyjny moment lądowania na Księżycu jest niezwykle intymny. Chazelle skupia całą uwagę widza na bohaterze. W centrum obiektywu wciąż pozostaje jednostka, wraz z całym jej bagażem emocjonalnym. Na dużym ekranie scena ta oszałamia, urzekając jednocześnie skromnością w ukazywaniu postaci oraz kontrastem do nieskończoności otaczającej Amstronga. 

Warstwa techniczna w "Pierwszym człowieku" jest fenomenalna, bez cienia przesady. Wirtuozerska stylizacja na dokument z lat 70. sprawia, że widz czuje się jednym z bliskich obserwatorów wydarzeń. W filmie jest tylko kilka scen panoramicznych, kamera wciąż drży, jest prowadzona niejako z ręki, skupia się na twarzach aktorów, co potęguje wrażenie bliskości z bohaterami. Dodatkowo reżyser bawi się dźwiękiem oraz fakturą obrazu. Pierwszy człowiek stanowi subtelną, powściągliwą niemalże reminiscencję "Odysei Kosmicznej" Kubricka i "Interstellar" Nolana. Kosmos nie przytłacza tu widza, nie onieśmiela, lecz mimo wszystko czuć jego potęgę. Wszechświat oglądamy razem z Amstrongiem, uwięzieni w skrzypiących maszynach, przez maleńkie szyby, spoceni i przerażeni, choć jednocześnie odurzeni pięknem nieznanego. Jest to film małych kadrów i zbliżeń, w których ukryte są głębokie pokłady emocji i uczuć. Nie znajdziemy tu scen monumentalnych, a jednak w imaksie obraz ten pochłania odbiorcę w zupełności. Z obrazem idealnie komponuje się ścieżka dźwiękowa. Justin Hurwitz stworzył pierwszorzędną oprawę muzyczną, wysmakowaną i bezbłędnie podkreślającą całą akcję (szczególnie motyw ze sceny lądowania na Księżycu). Czuć w niej inspirację zaczerpniętą także ze wspomnianego wcześniej arcydzieła Stanleya Kubricka


Niestety, "Pierwszy człowiek" nie jest filmem pozbawionym wad. Głównym problemem reżysera wydaje się być balans między prowadzeniem akcji w środowisku astronautów, a ukazywaniem domowego zacisza Amstrongów. Niektóre sceny mogą znudzić widza. W pewnych momentach można odczuć, że mamy do czynienia z dramatem psychologicznym, co niepotrzebnie odciąga odbiorcę od głównego wątku. Bardzo pobieżnie został też nakreślony drugi plan. Najwięcej zastrzeżeń mam do przedstawienia postaci Buzza Aldrina, którego widać na ekranie jedynie przez kilka minut. Wydaje mi się, że człowiek ten był w rzeczywistości zupełnie inny. Wątek Eda White’a i jego przyjaźni z Neilem także sprawia wrażenie przedstawionego bezbarwnie, tylko z konieczności uwzględnienia go w biografii głównego bohatera. Jest to ewidentnie wina drobnych błędów w scenariuszu. 

Podobnie jak poprzednie filmy Chazelle'a "Pierwszy człowiek" stanowi pochwałę ludzkich możliwości. Reżyser w tym obrazie daje wyraz swojej wiary w jednostkę i jej umiejętności. Zamiast monumentalnego pomnika otrzymujemy intymny dramat jednej postaci, okraszony olśniewającą i nieszablonową oprawą wizualno-dźwiękową. 
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Historia fantastyki naukowej to przede wszystkim manifestacja marzeń o eksploracji kosmosu. Rozbudzona w... czytaj więcej
Nie byłoby dużym zaskoczeniem, gdyby kolejne wzniosłe widowisko Damiena Chazelle'a zostało nagrodzone... czytaj więcej
Kino zabiera nas w przestrzeń kosmiczną coraz dalej i dalej, z każdą premierą filmową jeszcze bardziej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones