Recenzja filmu

Królowa Kier (2019)
May el-Toukhy
Trine Dyrholm
Gustav Lindh

Królowa i walet

Reżyserka May el-Toukhy dokładnie wie, jakich – często bardzo subtelnych – środków użyć, by rozbudzić naszą ciekawość – zarówno fascynującym obrazem trawiącego wszystko na swojej drodze ognia,
UWAGA, SPOILERY!
RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ

Oglądając duńską "Królową Kier", doskonale wiemy, że ta historia nie może skończyć się dobrze. Mimo to z zapartym tchem śledzimy kolejne zakręty, w które wchodzi rozpędzony romans kobiety w średnim wieku i jej nastoletniego pasierba. Reżyserka May el-Toukhy dokładnie wie, jakich – często bardzo subtelnych – środków użyć, by rozbudzić naszą ciekawość – zarówno fascynującym obrazem trawiącego wszystko na swojej drodze ognia, jak i ceną za jego ugaszenie. W rezultacie otrzymujemy intrygujący dramat, który inteligentnie problematyzuje relacje władzy i seksu.
 
Anne (świetna Trine Dyrholm) to uznana prawniczka, specjalizująca się w pomocy ofiarom przemocy domowej i seksualnej. Wraz z mężem Peterem (Magnus Krepper) i dwiema córkami tworzą szanowaną, zamożną rodzinę zamieszkującą nowoczesny, przeszklony dom na granicy lasu. I choć jego zjawiskowe wnętrze to właściwie osobny bohater filmu, nasza uwaga od samego początku koncentruje się na postaci Anne – eleganckiej i silnej, oddanej swojej sprawie obrończyni tych, których system nie broni tak, jak powinien, i którzy sami bronią często swoich oprawców. Towarzyszące jej przekonanie o słuszności tego, co robi, pcha ją jednak czasem do przekraczania profesjonalnych granic – jak w sytuacji, w której konfrontuje się z oskarżonym poza salą sądową. Choć bohaterka doskonale wie, że złamała zasady, legitymizuje swoje czyny moralną racją.
 
Wydarzeniem, które uruchomia lawinę zniszczenia, jest przyjazd siedemnastoletniego Gustava (równie dobry i nieoczywisty Gustav Lindh), kłopotliwego syna z pierwszego związku męża Anne, który w nowym otoczeniu, pod opieką nieobecnego dotąd ojca ma ostudzić swój buntowniczy temperament. Jego obecność mąci spokój rodziny, ale przekonana o możliwości kontroli wszystkich i wszystkiego Anne bierze na siebie kwestię "resocjalizacji" chłopaka. Najpierw zawierając z nim coś w rodzaju paktu o nieagresji, potem – nawiązując relację, której fizyczną intensywność – co dla kina skandynawskiego typowe – kamera prezentuje nam bez choćby śladu zawstydzenia.
 
Tu zaczynają się nasze rozterki. Kim jest oglądana przez nas bohaterka? Pogubioną ofiarą rozbudzonego nagle pożądania? Hipokrytką i cyniczną manipulatorką, korzystającą ze swojej pozycji władzy? Odreagowującym codzienny zawodowy heroizm z pomocą destrukcyjnych mechanizmów obronnych kruchym człowiekiem? Poszukującą wolności i ekscytacji, uwięzioną w nudnych rytuałach codzienności, stłamszoną kobietą? Dyrholm gra Anne niczym kameleona, obudowując swoją postać wokół dynamicznych paradoksów – w zaledwie jednej scenie potrafi być równie bezbronna, co okrutna, płynnie manewrując między tożsamościami anioła stróża i adwokata diabła. Nieustannie testuje nasze granice, zarówno sympatii, jak i współczucia. Dlatego ciekawość wątku romansowego bardzo prędko ustępuje etycznym dylematom, czy jesteśmy w stanie jakkolwiek ją usprawiedliwić – i czy realny wymiar niesionej przez nią na co dzień pomocy może równoważyć moralny bilans wydarzeń oglądanych na ekranie.
 
Gdy z czasem piętrzą się kolejne warstwy kłamstw, wzajemne zaufanie znika, a kurtyna złudzeń, kto dzierży w tej relacji faktyczną władzę, całkowicie opada, Anne zostaje w ostatnim akcie skonfrontowana z konsekwencjami swoich czynów. Film robi wówczas fabularną przewrotkę, a bohaterka w obliczu utraty rodziny i reputacji zaczyna przemawiać językiem prześladowców. W krótkim, ostatnim dialogu niedawnych kochanków reżyserka wykłada celnie wszystkie systemowe mechanizmy chroniące tych, którzy funkcjonują w nim w pozycji autorytetu. Stawiając w roli oprawcy kobietę o nieskazitelnej reputacji zawodowej, nie kwestionuje zmian zachodzących pod wpływem takich ruchów jak #metoo, problematyzuje raczej zjawisko niesymetrycznych relacji ponad jego płciowym aspektem. Pokazuje wady systemu, w którym ofiary zawsze będą gorzej słyszalne od uprzywilejowanych, wykorzystujących swoją pozycję oprawców, bez względu na to, jakiej płci są jedni i drudzy. Dlatego podobnie jak w czytanej na dobranoc przez Anne dzieciom "Alicji w Krainie Czarów", tytułowa Królowa Kier, nawet jeśli zasiadająca na tronie, jest tylko kartą do gry z własnym odwróconym obliczem. W takim systemie gry może funkcjonować właśnie w swój dualistyczny sposób.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
W czasach zbiorowych pozwów przeciwko wpływowym filmowcom, którym zarzuca się wykorzystywanie branżowej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones