Recenzja filmu

Polityka (2019)
Patryk Vega
Andrzej Grabowski
Zbigniew Zamachowski

Kto się boi Patryka Vegi?

To, co miało posłużyć jako największy atut dzieła, szybko stało się jego przekleństwem. Wcale nie trzeba być wykształconym docentem politologii, by zauważyć, że autor swoim filmem wyważa otwarte
18 miesięcy dokumentacji. Setki rozmów z ludźmi formującymi bieżący organizm polityczny. Później – prawdziwe heist movie: wykradziony scenariusz, zawoalowane groźby, propozycje zerwania z artystyczną niezależnością dla bezczelnej propagandy, na którą rząd był gotów przeznaczyć grube miliony złotych. Cała reszta to już vegański zestaw startowy: wywiady o narażającej bezpieczeństwo bliskich walce światła z ciemnością, zapełnione po brzegi sale kinowe i walec bezlitosnej krytyki. W oparach dumnie wyrzeźbionych wokół "Polityki" kontrowersji reżyser jawi się jako prawdziwy mesjasz filmowego rzemiosła. Ostatni godny, by wziąć w swe ręce maczugę prawdy i jednym ruchem wymieść ze stołka partii rządzącej obecną ekipę. Taki przynajmniej był plan. A jak to często bywa, plan jest listą rzeczy, które się nie udają. 


Patryk Vega zdążył już wyrobić sobie opinię prężnie działającej fabryki, niejako zautomatyzowanej na ekspresowe tempo realizacji kolejnych filmów. Przy tak drapieżnym trybie produkcji nie sposób uniknąć sztancy, która jednak – niezależnie od jakości samych obrazów – nigdy nie umniejsza medialnej ikrze i zainteresowaniu masowego odbiorcy. Nie jest to twórca, któremu jakkolwiek zależałoby na wysokim poziomie artystycznym jego wyrobów, trącaniu głębszych strun emocjonalnych czy nieskazitelnym warsztacie. Stąd bierze się całe inscenizacyjne niechlujstwo, lekceważenie zasad struktury czy koherentnego zespolenia prowadzonych równolegle wątków. Zamiast takich truizmów celuje w długoterminowe podkręcanie temperatury wokół każdej z premier oraz powszechny rozgłos przesiewający się na niepobity sukces frekwencyjny i kasowy. W kontekście owej recepty pomysł na film obnażający prawdziwe oblicze osób siedzących za sterami naszego kraju, ukazujący pełny przekrój ich deprawacji i skłonności socjopatycznych, wydaje się w pełni racjonalny. "Chciałem przedstawić polityków w sytuacjach, w których nikt ich nie widzi. Gdy patrzymy na nich w telewizji, widzimy fasadę. Nie mamy świadomości jacy są, gdy kamera nie działa" – mówił Vega w rozmowie dla magazynu – nomen omen – "Polityka"

To, co miało posłużyć jako największy atut dzieła, szybko stało się jego przekleństwem. Wcale nie trzeba być wykształconym docentem politologii, by zauważyć, że autor swoim filmem wyważa otwarte drzwi. Wbrew zapowiedziom projekt przypomina sklejoną na ślinę kompilację wystarczająco nagłośnionych afer rodzimej sceny politycznej (i to na ogół dosyć nieświeżych, bo sprzed dwóch czy trzech lat), zbitkę wyeksploatowanych newsów, dowcipów, plotek i domysłów, mającą na celu sprowadzenie poruszanej problematyki do niebywale płytkiej konstatacji. Nie mówi nic odkrywczego ani szokującego, nie zagłębia się w analizę władczych konstruktów i motywów działania, zadowalając się z przepisywania naprędce tabloidowych cytatów. Na farsę zakrawa fakt, że najpewniej więcej o przywarach opisywanego systemu dowiemy się z byle pojedynczego nagłówka serwisu informacyjnego aniżeli z ponad dwóch godzin w kinie. W efekcie sam Vega przywdziewa szaty krytykowanych przez siebie stanowisk: głosi obietnice, których nie potrafi spełnić, i ginie od manipulacji, która w ostatnich latach stała się jego głównym narzędziem.


Na przestrzeni ponad stu trzydziestu minut zdarzają się momenty słabe, słabsze i te ze zwyczajnie zmarnowanym potencjałem. Jest przykładowo scena, gdzie grany przez Andrzeja Grabowskiego Prezes, próbując przedrzeć się przez tłum protestujących przeciwko jego partii cywilów, zakłada maskę z własną twarzą. Jest scena, gdzie ochrona rządu gubi na autostradzie samochód z tym samym bohaterem, zostawiając państwową szychę w głębokim przerażeniu wywołanym zerwaniem z codziennością depczącą poczucie prywatności. Ale wszystkie zalążki obiecujące coś bardziej znaczącego, intensywnego i poruszającego, zostają z powrotem spłaszczone do rozmiarów konceptualnego naleśnika. Vega jest zaskakująco zachowawczy we wbijaniu metaforycznych szpil, nieustannie chowa swój reżyserski pazur na rzecz kabaretowej sztampy, kompletnie zresztą przestrzelonej i dewastującej poważną wymowę całości. Bo jak tu zaangażować się w wydarzenia, które choć w lwiej części prawdziwe, przez pełny metraż kąpane są w morzu groteskowego przerysowania i nieudolnej realizacji?

Portretowane przez Vegę środowisko przywodzi niekiedy na myśl spełnioną antyutopię – jest jednocześnie do bólu zniekształcone, ale również niepokojąco prawdziwe, każdą ilość dobrych intencji zmieniając w bród, smród i kaca. Stojący na skraju autodestrukcji, niepytający o grzechy przeszłości, ale też niemający nadziei przyszłość świat stanowi mieszankę widoków znanych nam z najtańszych telewizyjnych skeczy, politycznego sci-fi jak i własnego podwórka. Tutejsza narracja przyobleka kształt rozłożonej na sześc segmentów antologii, gdzie każdy bohater będący odpowiednikiem bardziej rozpoznawalnych jednostek polskiego stołka politycznego otrzymuje metrykalnie podobny czas występu na ekranie. Mimo tak precyzyjnie skodyfikowanej struktury, seria luźno powiązanych ze sobą scenek nie zazębia się w żaden interesujący sposób, nie składa się nawet w spójną całość. Reżyser traktuje bowiem pojęcie fabuły jako relikt dawnej epoki, co – sądząc po wynikach finansowych – okazuje się świetnie rezonować z gustami publiczności. Zasada związków przyczynowo-skutkowych oraz prawdopodobieństwa zdarzeń ustępuje galerii losowo rzuconych tematów, które przefiltrowane przez postpiśmienną mentalność autora sumują zestawem uogólnionych, choć w pełni suwerennych wniosków.


Ci, którym poprzednie produkcje Vegi nie są obce, wiedzą zapewne, jak daleko sięga optyka samozwańczego wizjonera: jedno zgniłe jabłko w danym aparacie społecznym rutynowo staje się całym sadem, zaś autor w swoich ocenach zawsze operuje na bardzo powierzchownym poziomie. A jednak przez cały seans ma się poczucie nieuświadomionej powściągliwości, jaka mu towarzyszy.  Przywoływane sylwetki i epizody z życia obecnej partii rządzącej ani na moment nie wychodzą poza sprawy personalne. Zagadnienia dotyczące systemu sprawowania władzy, niepewnych ustaw, reform i programu wyborczego zdają się mieć swoje miejsce w bańce niedostępnej abstrakcji. W pełni namacalni i prości w ocenie są za to ludzie – groteskowo oderwana od karmienia kur pani premier, narwany i pozbawiony doświadczenia rzecznik, poseł wdający się w pozamałżeński romans. Nie chodzi nawet o to, by przedstawić osoby jako złe same w sobie; wszyscy są zakładnikami wielowarstwowej maszyny opartej na zaufaniu, ale i bezwzględnej rywalizacji, o której tak mało się tu mówi. Można tym samym założyć, że pomiędzy każdym członkiem danego ugrupowania zostaje postawiony znak równości, co opatrywałoby obraz iście uniwersalnym pierwiastkiem. Ten niestety ginie pod zalewem mocno nierównego scenariopisarstwa i potrzeby wywołania okołofilmowego hałasu. Jestem przekonany, że kierowany tym impulsem Vega byłby w stanie wymierzyć celownik w każdą dowolną partię, mającą akurat dostęp do władzy.

Jeśli więc "Polityka" działa na jakimś poziomie emocjonalnym, to głównie przez zaangażowanie aktorów, którzy (z zadziwiającym skutkiem) starają się wycisnąć jak najwięcej z maksymalnie stereotypowo potraktowanych ról. W momencie, kiedy kontrakt nakazuje cedzić przez zęby żenujące formułki połączone z tonami bezwstydnego product plasementu, nie pozostaje już nic innego niż schować dumę do kieszeni i bawić się jak za najsłodszych lat. Świadomość tego ma zarówno Antoni Królikowski, odgrywający prawdopodobnie najbardziej bezczelną ze wszystkich jego dotychczasowych kreacji, jak i znany szerzej ze swoich wokalnych metamorfoz Zbigniew Suszyński. Obserwowanie tych dwóch panów ma w sobie coś z przejażdżki kolejką górską – każdy kolejny niuans zaskakuje, czasem bawi, ale i zwiastuje katastrofę. Ich wątkom, jak zresztą wszystkim pozostałym, brakuje natomiast narracyjnej podbudowy; nie mamy okazji zobaczyć, jak zbyt szybki awans i poczucie absolutnej bezkarności kształtuje percepcję młodego pełnomocnika, jak prowokacyjne sterowanie otoczeniem wpływa na status i ogólny wizerunek innych działaczy partyjnych. Nie oczekuję po reżyserze "Kobiet mafii" wnikliwej wiwisekcji psychologicznej, ale prostego charakterologicznego umotywowania, które nie zostawiałoby widza z przekonaniem obcowania z papierowymi wycinankami na tu i teraz. 


Najnowszy projekt Vegi zawiera szeroko zakrojone ambicje moralistyczne. Przez niemal cały seans bije od niego chęć zabrania głosu w palącej sprawie, bycia katalizatorem sprawiedliwości i zachętą do zbiorowego rozliczenia się z wykroczeniami sfer w teorii uznawanych za wyższe. Ale kompetencje twórcy leżą daleko poza satysfakcjonującym efektem – "Polityka" to film, który prędzej zanudzi na śmierć, niż trafi w serca i umysły publiki. Reżyser idzie po linii najmniejszego oporu, osadzając swój obraz na jednowymiarowych karykaturach i zamykając na klucz wszelkie furtki do konstruktywnej dyskusji. W jego obrazie łatwo dostrzec ufundowany grafomańskimi zapędami wykwit chybionych intencji biznesmena, który poczuł się tak pewnie w swoim fachu, że pomylił kino z karmieniem dziecka za pomocą łopaty. To jednak przede wszystkim świadectwo marketingowego kuglarstwa, wielką chmurę wieńczącego jesiennym kapuśniaczkiem. Prognozy o rzeczonej sile wpłynięcia na wynik nadchodzących wyborów uświadamiają, że największe emocje panowały przed premierą. Sam film działa raczej jak kojący je balsam.
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
O zabawnym trailerze okraszonym popularnym utworem zespołu "Piersi", fragmentach filmu publikowanych... czytaj więcej
Boy, oh, boy, ale mieliśmy oczekiwania! Że w ten głupi PiS Vegauderzy i że się ten głupi PiS na krzywy... czytaj więcej
Już od pierwszych minut seansu można domyślić się, że film będzie taki, jaki jest już do samego końca.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones