Recenzja filmu

Hannibal (2001)
Ridley Scott
Anthony Hopkins
Julianne Moore

Kwestia dobrego smaku

"Milczenie owiec" w reżyserii Jonathana Demme odniosło spektakularny sukces, a widzowie z miejsca pokochali Hannibala Lectera i zapragnęli poznać jego dalsze losy. Na kontynuację przyszło im
"Milczenie owiec" w reżyserii Jonathana Demme odniosło spektakularny sukces, a widzowie z miejsca pokochali Hannibala Lectera i zapragnęli poznać jego dalsze losy. Na kontynuację przyszło im czekać bardzo długo, bo aż do roku 2001, w którym to z odsieczą kinomanom przybył sam Ridley Scott. Spore były oczekiwania co do tego filmu i może właśnie ten fakt przyczynił się do powszechnego nim rozczarowania. W moim przypadku było nieco inaczej. Przez długi czas o "Milczeniu owiec" żywiłem jedynie mgliste wspomnienie, pochodzące jeszcze z czasów, kiedy to dane mi było obejrzeć je z kasety VHS przyniesionej z wypożyczalni, będącej równocześnie sklepem papierniczym, punktem sprzedaży kosmetyków, konfekcji i artykułów dziecięcych. Jakoś tak wyszło, że długo omijał mnie ten film i chyba nie mogę się nazwać wiernym fanem serii. Całkiem niedawno jednak obejrzałem "Milczenie owiec" powtórnie i muszę przyznać, że wywarło ono na mnie ogromne wrażenie i – chociaż w żadnym wypadku nie uznałbym go za film, którego najważniejszą czy też kluczową postacią był kanibal o arystokratycznych manierach – również mnie ogarnęła ciekawość, jak to wszystko dalej się potoczy. Spodziewałem się po "Hannibalu" czegoś w rodzaju kontynuacji, dlatego też już po pierwszej akcji w filmie, na potrzeby której zastosowano prawdopodobnie więcej tricków operatorskich i cięć montażowych niż w całym "Milczeniu owiec", byłem w ciężkim szoku, a nawet przez chwilę zastanawiałem się, czy filmu po prostu nie wyłączyć. Agentka Clarice Starling (Julianne Moore) rozważna i zdyscyplinowana, jej koledzy po fachu nieodpowiedzialni i głupi, a naprzeciw zastępy przestępców rodem z amerykańskiego getta z postacią wśród nich chyba najczarniejszą - przypominającą nieco postmodernistyczne wydanie wyznawczyni Voodoo - Eveldą Drumgo (Hazelle Goodman) w szpilkach w zebrę, używającą dziecka w nosidełku w charakterze kamizelki kuloodpornej. Kamera lata, auta śmigają, kule świszczą, a trup się ściele gęsto – jest ostro, szybko, mocno i po hollywoodzku wzruszająco. Po tym wstępnym "łubu – du", szybko i skutecznie pozbawiającym złudzeń, co do tego, że "Hannibal" będzie godną kontynuacją "Milczenia owiec", akcja na szczęście nieco zwalnia i poznajemy dalsze losy naszych ulubieńców. Zacznę może od Clarice, bo chociaż jest to rzecz przede wszystkim o Hannibalu (w tej roli powtórnie Anthony Hopkins), to jednak właśnie problemy osobiste i zawodowe Clarice są przedmiotem głównej troski naszego tytułowego bohatera. Clarice spotykamy ponownie w momencie, gdy jej dalsza kariera w FBI staje pod dużym znakiem zapytania. W problemach zawodowych nie pomaga jej Paul Krendler (Ray Liotta) z Departamentu Sprawiedliwości, typ sprośny i obślizgły, który marzy o tym, aby zaciągnąć Clarice do łóżka lub bez zbędnych ceregieli wziąć ją w gabinecie na biurku. Zrażony odmową, z zemsty, zaczyna rzucać jej kłody pod nogi. Wydaje się jednak, że problemy Clarice nie dotyczą jedynie spraw zawodowych i sięgają znacznie głębiej. Ludzie nie chcą słuchać solidnej i idealistycznej Clarice. Nie pasuje ona do współczesnego świata i jest w nim kimś w rodzaju (według nomenklatury stosowanej przez samego Lectera) gołębia fajfera głębokiego, otoczonego przez same fajfery płytkie, ludzi całkiem bez polotu. Takie życie. Wracając jednak do samego Lectera. Szybko okazuje się, że od czasu wydarzeń rozgrywających się w "Milczeniu owiec" stał się on szalenie popularny w filmowanym świecie. Wszystko, co z Lecterem związane, sprzedawane jest na pniu za niebotyczne sumy. Opatrzony jego autografem egzemplarz "Radości gotowania" zostaje kupiony przez anonimowego kolekcjonera za 16 tys. dolarów. Nic dziwnego, wszak wiemy już, że ten przenikliwy umysł wzbudza fascynację, największą chyba wśród osób, które miały z nim do czynienia bezpośrednio. Pielęgniarz Barney Matthews (Frankie Faison), który miał okazję spędzić z nim trochę czasu w szpitalu, wyraża się o nim z należytym szacunkiem, sama zaś agentka Starling przyznaje z lekko skrywaną bezradnością i wstydem, że Lecter jest jak nałóg i nie może się powstrzymać, aby nie wybiegać do niego myślą przez przynajmniej trzydzieści sekund dziennie. Lectera jednak mało co obchodzi jego własna popularność. Po rozprawieniu się z doktorem Chiltonem z "Milczenia owiec" udał się na zasłużoną emeryturę. Wyjechał do Florencji, gdzie zaczął się oddawać drobnym przyjemnościom, których tak bardzo brakowało mu za szybą z pleksiglasu. Jako kustosz jednego z florenckich muzeów żyje pełnią życia pośród starożytnych woluminów. W chwilach wolnych od kontemplowania sztuki można go spotkać w uliczkach Florencji (która nota bene wygląda na wyraźnie przeludnioną), jak w kojącym blasku słońca pije winko lub siorbie espresso z takiej malutkiej, specjalnie przystosowanej do tego filiżaneczki. Pomny chwil spędzonych z Clarice w lochach szpitala psychiatrycznego, kaligrafuje do niej listy pełne pasji i uczuć. Nie zjada już ludzi, gdyż – jak sam przyznaje – zmęczyło go życie publiczne, a poza tym jest na diecie i stara się jadać wyłącznie mięso z wiejskich chamów. Tutaj, muszę przyznać, twórcy nie wykazali się żelazną konsekwencją i w filmie pojawiają się sceny dekomponujące ten spójny obraz nowych nawyków kulinarnych Hannibala-kanibala. Ciężko zrozumieć, dlaczego zaludniający Florencję turyści stanowili dlań jadło niestrawne. Nie wiadomo też, jak interpretować fakt, że zechciał on wziąć na ząb Bogu ducha winną pielęgniarkę lub czemu to oblizał się ze smakiem na widok całkiem apetycznej i w ogóle na wiejską chamkę niewyglądającej Allegry Pazzi (Francesca Neri). Tak czy inaczej, przyjdzie Lecterowi odstąpić od swych zasad, gdyż wkrótce jego spokój zostanie zakłócony. Plany względem naszego bohatera ma bowiem Mason Verger (Gary Oldman), człowiek przepełniony obrzydzeniem do samego siebie tak głębokim, że aż dał się namówić doktorowi Lecterowi, do obcięcia sobie twarzy stłuczoną butelką i rzucenia jej psom na pożarcie. Straszliwie oszpecony spożywa teraz pokarm przez słomkę i porusza się na wózku inwalidzkim, a jego myśli przepełnia pragnienie zemsty, której chce dokonać przy pomocy genetycznie modyfikowanych szablozębnych knurów. Prawdziwą tożsamość niepozornego kustosza muzeum odkrywa też florencki policjant Rinaldo Pazzi (Giancarlo Giannini), który na samą myśl o pieniądzach zaczyna się trząść i pocić niczym Cobby z "Asfaltowej dżungli" Johna Hustona, a jego poruszaniu się po ekranie towarzyszy nieodłączny brzdęk judaszowych srebrników. Dość typowych ma więc Lecter przeciwników w tej części, ale próbuje rozprawić się z nimi dość nietypowo. Groza zaprawiana humorem miesza się z ironią, osiągając swój punkt kulminacyjny w słynnej już konsumpcji ludzkiego mózgu, w formie zasmażanej albo peklowanej. Spróbować przyjdzie każdemu, nawet przypadkowo napotkanemu chłopcu - w myśl zasady: czym skorupka nasiąknie za młodu, tym na starość trąci. Niech się młody uczy. Jako kontynuacja okrzykniętego przez wielu filmem wybitnym poprzednika, "Hannibal" Ridleya Scotta zawodzi na całej linii. Wydaje mi się jednak, że zamierzeniem reżysera nie było stworzenie prostej kontynuacji "Milczenia owiec" utrzymanej w takiej samej lub choćby zbliżonej konwencji. Zdecydował się nakręcić film zupełnie inny, może nie tak precyzyjnie skonstruowany, wyważony i pełen niedomówień jak "Milczenie owiec", ale na pewno zrealizowany z pomysłem. Film o tyle straszny, co zabawny. Jak natomiast pokazuje przykład "Czerwonego smoka" – produkcji będącej już tylko zwykłym zlepkiem zapożyczeń z niemal wszystkich swoich dobrych lub rewelacyjnych poprzedników – nakręcić film z pomysłem wcale nie jest łatwo. Ponadto jest "Hannibal" dziełem niemal doskonałym od strony warsztatowej. Piękne zdjęcia Johna Mathiesona, cudowna muzyka Hansa Zimmera oraz świetna gra całej, bez wyjątku, ekipy aktorskiej zgromadzonej przez Scotta czynią z "Hannibala" film, z którego może czerpać przyjemność niemal każdy esteta.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zimne, przeszywające spojrzenie, charakterystyczny tembr głosu, niebywała inteligencja i niekwestionowany... czytaj więcej
Kontynuacja "Milczenia owiec" (1993) w reżyserii Jonathana Demme'a nie wyszła innemu wybitnemu twórcy -... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones