Recenzja filmu

Joanna d'Arc (1999)
Luc Besson
Milla Jovovich
John Malkovich

Lekcja pokory

"Joanna d'Arc" to pozycja podręcznikowa, którą powinien obejrzeć każdy, kto marzy o reżyserskiej karierze. Film ten bowiem pokazuje, co się dzieje, kiedy reżyserowi brak dyscypliny wewnętrznej,
"Joanna d'Arc" to pozycja podręcznikowa, którą powinien obejrzeć każdy, kto marzy o reżyserskiej karierze. Film ten bowiem pokazuje, co się dzieje, kiedy reżyserowi brak dyscypliny wewnętrznej, kiedy pozwala, by materiał zdominował twórcę. Ostatni, póki co, film Luca Bessona to spektakularna porażka. Porażka, której winien jest sam reżyser. Besson wybrał sobie temat bardzo ambitny - biograficzna opowieść o Joannie d'Arc, jednej z wielu wyjątkowych osób, od jakich roi się na kartach kronik. Nie jest pierwszym, ani nie ostatnim (niestety) reżyserem, którego uwiodła niezwykła historia, wyjątkowość, charyzma, a nawet magia sławnej postaci. Joanna d'Arc, Aleksander Wielki, Cezar, Matka Teresa i inni, to osoby, które kształtowały czas i przestrzeń, wokół których splatały się nici przeznaczenia. Fascynujące, tajemnicze, intrygujące, zagadkowe, niejednoznaczne, skomplikowane psychicznie. Nic więc dziwnego, że pobudzają wyobraźnię. Problem w tym, że kino nie zawsze - a może wręcz prawie nigdy - nie jest przygotowane na poradzenie sobie z takim materiałem. Nie przeszkadza to jednak twórcom w tworzeniu kolejnych kinowych apokryfów. Besson zdawał sobie sprawę z tych problemów. Widać to w filmie wyraźnie. Niestety równie wyraźnie widać i to, że świadomość nie przekształciła się w odpowiednie działanie. "Joanna d'Arc" zaczyna się niemal jak ewangeliczna opowieść. Widzimy radosną dziewczynkę w idyllicznej wiosce gdzieś we Francji. Joanna jest dzieckiem wesołym, żywym i bardzo oddanym Bogu. Pewnego dnia jednak przybywają Anglicy i wioska przemienia się w teatr szaleństwa, ognia i brutalności. Sama Joanna jest świadkiem morderstwa i gwałtu (w tej kolejności) dokonanego na siostrze przez anonimowego angielskiego żołnierza. To zdarzenie wywrze niezatarte piętno na jej życie i działanie. Następuje przerwa. Znów rodem z Ewangelii. Nie widzimy dorastającej Joanny. Poznajemy ją już jako kobietę, która właśnie dociera na dwór Karola, by ogłosić mu, że Bóg chce uczynić go królem Francji. Obserwujemy następnie najsłynniejsze sceny z jej życia: spotkanie z przyszłym królem, zdobycie Orleanu, koronację Karola VII, oblężenie Paryża, a w końcu niewolę u Burgundczyków proces i spalenie na stosie. Jednak film Bessona nie jest prostym obrazem odhaczającym kolejne elementy hagiograficzne. Besson podzielił swój film na dwie części. Pierwsza to historia do schwytania przez księcia Burgundii, druga koncentruje się wokół procesu Joanny. Obie części funkcjonują zupełnie niezależnie od siebie. W zasadzie w ogóle do siebie nie pasują. Część pierwsza to rozbuchane kino epickie. Pełno w nim sekwencji bitewnych i fantastycznych wizji, jakich ma niby doświadczać Joanna. To jednak także opowieść o prostej dziewczynie, niepozbawionej rozumu i charyzmy, która nagle zostaje rzucona na głębokie wody intryg królewskiego dworu. Reżyser nie potrafił zdecydować się, jaki film chce pokazać. Raz jest to więc epos rycerski pełen komediowych scen akcji (ranna Joanna budzi żołnierzy i szykuje szturm na Anglików), gdzie rojno jest od drani o szlachetnych sercach i beztroskich wojowników, potrafiących siać destrukcję niczym olimpijscy bogowie. Zaraz potem staje się dramatem o osobie, którą przeraża krwawa maszyneria, jaką wprawiła w ruch. Chwilę potem zaś przeskakuje w kostiumową opowieść o cynizmie toczącym niczym trąd ludzi władzy. Ta część, stanowiąca niestety większość filmu, to napompowana ekstrawagancja, którą Besson tak lubi, a która w tym filmie okazała się zupełnie niepotrzebna. Film robi bowiem wrażenie jednej z wielu i do tego mało zajmującej megaprodukcji. Zdjęcia batalistyczne raczej nie zachwycają, choć krew leje się hektolitrami. Przejąć się tym jednak nie sposób, kiedy niektóre sceny śmierci są tak groteskowo komiksowe, że aż trudno je brać na poważnie. Och, jest też kilka scen ciekawych, zapadających w pamięć. Są to jednak wyjątki, które tylko wyraźniej podkreślają beznadziejną wtórność i pustkę produktu. Jednak wtedy następuje schwytanie Joanny i film zmienia się o 180 stopni. Nagle dostajemy intensywny dramat. Znikają fajerwerki, znika rozmach. Akcja zostaje zamknięta w murach zamku. Pojawia się klaustrofobiczne poczucie osaczenia. Na oczach widza rozgrywa się tragiczna batalia o duszę, wojna woli Boga i człowieka, władzy religijnej i władzy świeckiej. Na arenie pojawia się postać Boga/Anioła (świetnie zagrana przez Dustina Hoffmana). Genialne posunięcie scenarzystów! Widzowie stają się nagle świadkami lekcji pokory. Besson chwyta mit bożego wojownika, wojownika za sprawę, wojownika za Boga i Ojczyznę i przygląda się mu z bliska. Następuje mozolna, drobiazgowa sekcja owego mitu. Reżyser odrzuca na bok fasady pozorów, maski frazesów i szuka głębiej ukrytej prawdy. Joanna zostaje poddana bolesnemu rozrachunkowi z motywów, jakie pchnęły ją na drogę Bożego Posłannictwa. Rozliczając Joannę, Besson, w osobie Boga/Anioła, rozlicza zarazem wszystkich, którzy jak ona krzyczą "Bóg, Honor, Ojczyzna". Kulminacją jest scena, w której Bóg/Anioł rzecze do Joanny: "Nie widziałaś tego, co było. Widziałaś to, co chciałaś zobaczyć". W tym momencie film Bessona otarł się o wielkość. Jednocześnie ta część filmu jest rozprawą na temat spowiedzi. Besson pokazuje, poprzez skonfrontowanie osobistego doświadczenia Joanny z Bogiem z sądem kościelnym, czym w istocie jest spowiedź. Joanna przez cały film ma obsesję na temat spowiedzi. Spowiada się codziennie. Jej liczne grzechy sąd kościelny wymieni podczas ogłaszania ją heretyczką. A jednak, w konfrontacji z Bogiem/Aniołem, okazuje się jasno i wyraziście, że tak naprawdę nie wyspowiadała się nigdy szczerze i z całkowitym oddaniem Bogu. Nawet spowiedź może się okazać formą gry, obłudną maską, która ma chronić przed wyrzutami sumienia. Twórcy podkreślają jednak z masochistyczną wręcz dokładnością, że aby uzyskać odpuszczenie grzechów, trzeba się do nich przyznać. Joanna, święta, bogobojna osoba, szamocze się niczym ryba schwytana na wędkę. Długo zasłania się niepamięcią, wykonywaniem Woli Bożej, usprawiedliwianiem się potrzebą chwili. Jednak w końcu, w pokorze, godzi się sama ze sobą, staje oko w oko z prawdą i zostaje odkupiona. To wspaniała, niezwykle mocna, niezwykle osobista chwila, którą udało się reżyserowi zamknąć w kilku gestach, w jednym zbliżeniu. Perła, która zachwyca mnie za każdym razem. Dla tej drugiej części powracam od czasu do czasu do filmu Bessona. Cierpię męki idiotyzmów części pierwszej, wiedząc, co mnie czeka dalej. I za każdym razem zdumiewa mnie fakt, że Besson nie był w stanie wziąć w karb swoich wybujałych ambicji, odrzucić całą pierwszą część, odrzucić fajerwerki i przepych. Gdyby zostawił część drugą. Gdyby skoncentrował się na Joannie, na jej osobie i skonfrontował z mitem, który sama wokół siebie stworzyła i który inni jej narzucili. Gdyby tylko pozwolił sobie na bliskość, emocjonalną prawdziwość, szczerość aż do bólu i odwagę w szukaniu odpowiedzi... wtedy "Joanna d'Arc" mogłaby stać się jednym z monumentalnych dzieł w historii kina. Niestety - Besson wolał jeszcze jedno epickie widowisko, o którym zapomina się wraz z nadejściem kolejnego sezonu blockbusterów.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones