Licencjonowany koszmar

Trudno dziś mówić o kiepskich jakościowo grach na licencji. Kiedy wydaje się, że czasy produkcji robionych na kolanie dawno już minęły, pojawia się „Legend of Korra”. 
Trudno dziś mówić o kiepskich jakościowo grach na licencji. Kiedy wydaje się, że czasy produkcji robionych na kolanie dawno już minęły, pojawia się „Legend of Korra”.

Legend of Korra” to jedna z najpopularniejszych za oceanem kreskówek. Osadzona jest w świecie znanym z serialu „Avatar: The Last Airbender”. Serial doczekał się czterech sezonów i ogromnej grupy fanów na całym świecie. Przełożenie na grę świata ludzi kontrolujących żywioły wedle własnej woli wydaje się smakowitym pomysłem. Dodajmy jeszcze, że za „Legend of Korra” odpowiada studio Platinum („Bayonetta”, „Vanquish”). Co mogło pójść źle?



Niemal wszystko. Niepojęte jest, jakim cudem z bogatej w historię i szczegółowy świat kreskówki zdołano wyrugować niemal wszystko, łącznie z charakterem głównej bohaterki. Jeśli „Legend of Korra” byłaby pierwszym zetknięciem z tym światem i bohaterką, można zacząć zastanawiać się, jakim cudem serial animowany odniósł taki sukces. Fabuła w grze nie dotyczy żadnych konkretnych wydarzeń z kreskówki. W dodatku na potrzeby gry Korra musi oczywiście stracić na początku wszystkie moce. Jest to wytłumaczone w sposób tak idiotyczny, że - gwarantuję - zatka Was z wrażenia. 



Historia opowiedziana w grze jest nędzna. Przez około pięć godzin grania biegamy z areny do areny i walczymy z falami wrogów. Postacie drugoplanowe, znane z serialu, pojawiają się tu (dosłownie!) na kilka sekund, a mentor Korry – tylko między wierszami. Głównym antagonistą jest niejaki Hundun (Hurr Durr?), którego jedynym wkładem w fabułę jest demoniczny śmiech. Tak, to nie pomyłka. W każdej, kiepsko zresztą zrobionej cut-scence ten stary dziad śmieje się i drwi z Korry.

Gratką dla amatorów serialu byłyby krótkie animacje pomiędzy misjami, gdyby nie to, że zrobione są naprawdę kiepsko, zwłaszcza w porównaniu z serialem. Animacje wyglądają gorzej niż kreskówki sprzed 20 lat. Mało tego. W zasadzie nie są potrzebne. Jedyne, co pokazują to sposób, w jaki Korra znajduje sobie wymówkę, by przejść z jednej lokacji do drugiej.



Tyle o historii. Ale przecież to Platinum, prawda? Twórcy takich rzeźnickich gier jak „Bayonetta” czy „Metal Gear Rising: Revengeance”! Nawet jeśli grupą docelową są młodsi gracze, oznacza to wysoką jakość. Nie tym razem. System walki w „Legend of Korra”, byłby naprawdę fajny, gdyby nie kilka rzeczy.

Po pierwsze, gra ma problemy z rozpoznawaniem poleceń, a raczej z kolejką ciosów. Nasz główny atak wykonujemy kwadratem, mocne uderzenie trójkątem, blokujemy (i parujemy) ciosy L2, a unikamy za pomocą R2. Proste, wręcz klasyczne. W czym więc problem? Nierzadko w walkach dostaniemy w twarz niespodzianą sekwencją QTE. Gdy akurat jesteśmy w połowie combosa, gra często interpretuje nasze paniczne machanie analogami jako... kontynuację combo. Przepada tym samym okazja na np. odbicie kilku ciosów i szybkie pozbycie się przeciwnika. 



Po drugie, gdy zaczynamy jakąś walkę, teren ograniczony jest barierami. Często zdarzało mi się wpaść w barierę i zaklinować się w niej na amen, podczas gdy wrogowie spokojnie spuszczali mi łomot. Do tego dochodzi średnie operowanie kamerą, zwłaszcza gdy zbliżamy się do jakiegoś budynku bądź rogu areny.

Mechanika w praktyce jest dość prostacka. Częściowo opiera się na tzw. mashingu, ale przydają się także uniki, a przede wszystkim parowanie i odbijanie ciosów. Z tym ostatnim łączy się wspomniane już kiepskie rozpoznawanie poleceń przez grę. Ale i same żywioły pozostawiają nieco do życzenia. Korra traci na początku możliwość „bending”, czyli władzy nad żywiołami. Podczas gry stopniowo odzyskuje swoje zdolności. Pomiędzy misjami może także wykupić nowe combosy czy specjalne zdolności przypisane do konkretnych żywiołów. Tylko... po co? Zaczynamy z wodą, potem dostajemy moc ziemi, ognia, a na końcu – powietrza. I ta ostatnia jest oczywiście najlepsza, więc w dwóch trzecich gry przestaje się opłacać podnoszenie poziomu innych mocy. Nie można ich zresztą łączyć, więc przez pewien czas przełączamy się z wody (spory zasięg) na ziemię (wolna, ale mocna) czy ogień (szybkie serie ciosów). Ot, i cała filozofia.



Paradoksalnie walki są naprawdę intensywne i trudne. Na początku gry możemy wybrać poziom „casual” i „normal”. Początkującym i średnio zaawansowanym graczom odradzam ten drugi. Granie na „normal” z całym dobrodziejstwem koślawej mechaniki to prawdziwa droga przez mękę. W dodatku każdy zadany nam cios zabiera o wiele więcej życia, więc nietrudno policzyć, jak często będziemy oglądać ekran załadowania poprzedniego stanu gry.

Choć misje to głównie walki na arenach czy, jak kto woli, w kolejnych komnatach, od czasu do czasu Korra dosiada swej niedźwiedzicy polarnej, Nagi. Gra zamienia się wtedy w coś na kształt „Temple Run”. Albo przed kimś uciekamy, albo kogoś gonimy i przy okazji omijamy przeszkody. Nic specjalnego, ale nieco urozmaica rozgrywkę.



Wizualnie „Legend of Korra” to jakaś pomyłka. Rozumiem, że nie jest to gra pudełkowa, a szybki wypełniacz czasu pomiędzy odcinkami nowego, czwartego sezonu, ale trudno tu mówić o dobrej jakości. Tereny wyglądają, jakby urwały się z czasów dawnego „Crash Bandicoot”. Korra oraz inne postacie wykonane są w technice cel-shadingu, co ma zbliżyć nieco grę do kreskówki. Animacja podczas gry nie jest zła, ale też nie wychodzi ze średniej półki.

Legend of Korra” to ziszczenie najgorszego koszmaru w kwestii gier na licencji. Jest słaba technicznie, brzydka, nieprzystająca do dzisiejszych standardów i męcząca. Średnio zaprojektowany system walki i miałka historia dopełniają tylko obrazu rozpaczy. Dla kogo jest ta gra? Wielbicieli serialu odrzuci to, że „Legend of Korra” zrobiona jest na kolanie. Wielbiciele gier akcji w stylu „Bayonetty” zmęczą się kiepską mechaniką. Brawo, Platinum. Zdołaliście przebić niesławnego „Avatara” M. Night Shyalamana.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones