Recenzja filmu

Columbus (2017)
Kogonada
John Cho
Haley Lu Richardson

Lost in architecture

Siłę debiutu Kogonady stanowi jego niezwykła naturalność. Zamiast szarż aktorskich czy popisowych monologów, dostajemy dwie znakomite kreacje: Johna Cho i Haley Lu Richardson, subtelnie wyważone,
Statyczne, symetryczne kadry; szerokie ujęcia plenerów, ukazujące piękno przyrody oraz monumentalność designerskich budowli. Tak zaczyna się debiut reżyserski enigmatycznego Kogonady, który jak się później okaże nie będzie wyłącznie stylistyczną ciekawostką.

"Columbus" opowiada dwie równoległe historie, toczące się wokół dwójki bohaterów: pracującej w bibliotece dziewiętnastolatki oraz starszego od niej o prawie dwadzieścia lat tłumacza amerykańskiej literatury. Stopniowo poznamy szczegóły ich prywatnego życia. Z jednej strony zmagania Casey z wychodzącą z uzależnienia od metaamfetaminy matką, z drugiej Jina, próbującego poradzić sobie ze śpiączką ojca.

Wiadomo, dokąd to może zmierzać: on i ona spotkają się, zakochają w sobie i wspólnymi siłami, dzięki potędze miłości, odnajdą wewnętrzny spokój, zaś wszystkie ich problemy w magiczny sposób zostaną rozwiązane. Nie do końca... "Columbus" to film wolny od taniego melodramatyzowania. Nie ma w nim miłosnych deklaracji, używania górnolotnych zapewnień o wspieraniu się w ciężkich chwilach, eksponowania nieszczęścia, mającego za wszelką cenę poruszyć widza.

Siłę debiutu Kogonady stanowi jego niezwykła naturalność. Zamiast szarż aktorskich czy popisowych monologów, dostajemy dwie znakomite kreacje: Johna Cho i Haley Lu Richardson, subtelnie wyważone, jak gdyby stworzone tylko dla nich. Bohaterowie przez większość czasu będą przechadzać się po tytułowym mieście, dyskutować o architekturze, swoich zainteresowaniach, pasjach. Z każdym kolejny spotkaniem zaczną poznawać się coraz bardziej. Casey zafascynuje dojrzałość Jina, kontrastująca z brakiem wyczucia jej rówieśnika (Rory Culkin), go natomiast zaintryguje jej powód porzucenia marzeń o studiach. W końcu zaufają sobie na tyle, że w pełni się otworzą - ona da upust kumulowanym emocjom, on przyzna się do cynicznego egoizmu względem ojca. Będziemy świadkami wzajemnego, powolnego rozbijania wewnętrznej skorupy, przebijania się przez grubą warstwę tłumionych myśli i uczuć, ale też konsekwentnego uciekania przed nazywaniem tego, co rodzi się między słowami.

Skojarzenia z filmem Sofii Coppoli praktycznie nasuwają się same - dwoje zagubionych ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy, jak bardzo tęsknią za bliskością, pragną kogoś, kto podobnie myśli i czuje, szukają - pisząc górnolotnie - pokrewieństwa dusz. Poza nawiązaniami do "Lost in Translation", "Columbus" wydaje się też korespondować z wybitnym dziełem Kar Wai Wonga, pt. "Spragnieni miłości". Bliski tematyką, równie subtelny, dopieszczony wizualnie, pełen sugestywnych kadrów. Scena, w której Casey i Jin spotykają się po raz pierwszy i rozmawiają przez dzielącą ich bramę, a także puentujące ich relacje ujęcie konstrukcji – której elementy są od siebie nieznacznie oddalone – to doskonałe metafory świadczące o olbrzymiej samoświadomości filmu. 

Debiut Kogonady w ostateczności daje nam coś nieuchwytnego. Rzecz opartą na półcieniach, niewypowiedzianych uczuciach, niemożności ich wyrażenia. Coś, co wymyka się nazewnictwu, jednak na trwałe zostaje pod skórą.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones