Recenzja filmu

Wilkołak (2010)
Joe Johnston
Benicio del Toro
Anthony Hopkins

Męskie wilkołaki i ich męskie sprawy

Istoty mroku: wampiry i wilkołaki. Terror, szybujący nocą, wkradający się do sypialni dziewicy przy łopocie skrzydeł, przekształcających się w poły płaszcza o wysokim kołnierzu, spijający krew,
Istoty mroku: wampiry i wilkołaki. Terror, szybujący nocą, wkradający się do sypialni dziewicy przy łopocie skrzydeł, przekształcających się w poły płaszcza o wysokim kołnierzu, spijający krew, kradnący życie, zdrowe zmysły, a w końcu samo człowieczeństwo swej ofiary. Przejmujący skowyt do księżyca, łomot tętna w skroniach, rozpaczliwa ucieczka, złowrogi warkot, uderzenie włochatego cielska, cuchnącego piżmem, rany kąsane i rozczłonkowanie, w końcu bolesna agonia.

A teraz mamy kolejne części "Zmierzchu", który odwalił kawał kreciej roboty. Wampiry zmieniły się w lśniących nastolatków, a wilkołaki w półnagich chłopców, doskonale wydepilowanych i posiadających na klatkach piersiowych więcej mięsa, niż można znaleźć w masarni. Krew? Przemoc? A gdzie tam, to takie... obrzydliwe. No dobrze, uznałem, że należy jakoś pomóc sprawie nocnych potworów, zadbać o ich wizerunek medialny. Zdecydowałem, że zajmę się wilkołakami. Wampiry, te androgeniczne cioty o zbyt mocnym makijażu, niech radzą sobie same. Ostatecznie to nie moja wina, że dawno nie powstał żaden sensowny film o wampirach.

Kłopot w tym, z czym muszę tutaj pracować. To cholerny remake. No trudno, będę po prostu udawał, że po blisko siedemdziesięciu latach pierwowzór już się nie liczy. To brzydki chwyt, ale robię to w imię Wyższej Sprawy, czyli dla wilkołactwa na całym świecie.

No to ratujemy sprawę. Po pierwsze, przywróćmy na ekran wilkołaki takie, jakich można się bać po nocach. Koniec z wydepilowanymi pachami, starannymi fryzurami i absolutnym brakiem popadania w morderczy amok. Koniec z traktowaniem likantropii, jakby była czymś w rodzaju fryzury w stylu emo. To klątwa, wilkołak jej nie kontroluje, a przy pełni księżyca rozrywa gardło każdemu nieszczęsnemu frajerowi, który stanie na jego drodze. Seks? Wilkołak poddaje się instynktom i żądzy, nie ma tutaj subtelności ani żadnych miłosnych manewrów - a z pewnością nie wtedy, gdy świeci jasny księżyc. Owłosienie? No cóż, wilkołak kipi testosteronem i to tak, że nawet plecy i pośladki ma pokryte szczeciną. W ogóle wilkołaki to silna metafora tego, co dzieje się w umyśle mężczyzny, który wciąż na podświadomym poziomie wie, że wroga należy zabić i pożreć jego serce, a kobietę zawlec za włosy do jaskini. Przemiana? Żadne tam płynne przejścia w grafice komputerowej, przemiana jest odstręczająca, bolesna, przerażająca i odpowiednio do sytuacji fascynująca. Ku mojej niewysłowionej przyjemności, "Wilkołak" nie zawodzi w kwestii powyższych punktów.

Nie daje też plamy w kwestii samej historii. Benicio, w roli syna marnotrawnego wraca na wieś, do swojego ojca. Powodem tego powrotu jest śmierć brata. Na miejscu okazuje się, że braciszek zmarł od zbyt bliskiego kontaktu z kłami i szponami tajemniczego potwora, którego niestety dało się zobaczyć już na samym początku seansu. Widz, o ile nie jest z tych, których iloraz inteligencji mierzy się pojedynczą cyfrą, najdalej po pół godzinie seansu połapie się, który z bohaterów ma problem związany z pełnią księżyca. Benicio potrzebuje na to nieco więcej czasu, ale trudno, tak już bywa. W zasadzie fabuła nie powala, ale przynajmniej trzyma się kupy, nawet jeśli jest nieco zbyt przewidywalna. Nieco zamieszania wprowadzają postacie drugoplanowe: gliniarz o twarzy agenta z "Matrixa", hinduski sługa sir Hopkinsa, sam papcio Hopkins, żona brata, zjedzonego przez wilkołaka, cyganie, a wreszcie tłum wieśniaków z pochodniami i widłami. Ten koktajl był dostatecznie udany, aby utrzymać mnie przy ekranie do końca.

Tak naprawdę najbardziej przypadła mi do gustu strona wizualna "Wilkołaka". Zaniedbana posiadłość, plenery, nawet sam Londyn - wszystko wygląda fantastycznie. Efekty specjalne są nienachalne, wyglądają przyzwoicie. Same wilkołaki prezentują się dokładnie tak, jak powinny - wielkie, włochate potwory, uwięzione gdzieś w połowie drogi między człowiekiem a wilkiem. A szczerze mówiąc, najlepiej prezentują się sceny, w których wilkołaków w sumie nie widać - tu przemknie jakiś cień, tam coś zawyje, a nieszczęsny pajac z widłami i portkami, w które właśnie popuścił, zostaje po chwili brutalnie zmieciony z powierzchni Ziemi.

Choć nie narzekałem w tej recenzji, nie chcę, aby pozostały jakieś wątpliwości: ten film nie jest żadnym wiekopomnym dziełem. Nie ma tutaj cudów, ale jest dopracowana strona wizualna, dobra obsada, a co najważniejsze, są rasowe wilkołaki. Już dla nich warto obejrzeć "Wilkołaka", choćby po to, żeby przypomnieć sobie, że kiedyś owłosienie na klacie i pod pachami było jak najbardziej w porządku, a facetów, którzy go nie posiadali, brano za kastratów.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Przyznam szczerze, że do najnowszego "Wilkołaka" podszedłem z lekkim dystansem. Moja nieufność wzięła się... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones