Recenzja filmu

Księga ocalenia (2010)
Albert Hughes
Allen Hughes
Denzel Washington
Gary Oldman

Mad Max w sosie biblijnym

Czy film, w którym już na wstępie do akcji wchodzi piła mechaniczna, może być zły? To pytanie zadałem sobie podczas pokazu najnowszego filmubraci Hughes. Wiem, że dla wielu zabrzmi to
Czy film, w którym już na wstępie do akcji wchodzi piła mechaniczna, może być zły? To pytanie zadałem sobie podczas pokazu najnowszego filmubraci Hughes. Wiem, że dla wielu zabrzmi to kuriozalnie, przełożę więc może na bardziej czytelne ujęcie: "Księga ocalenia" zaczyna się z prawdziwym wykopem. Jest wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej: postapokaliptyczne klimaty a la "Mad Max" i efektowne starcie z bandą degeneratów na tle pustynnego krajobrazu. Od razu człowiek mięknie i z łezką w oku stwierdza, że kino sci-fi być może nie ma się jeszcze tak źle, jak mogło by się wydawać. Niestety, początkowa fala entuzjazmu okazuje się nieco zbyt pochopną oceną. Ale o tym szerzej zaraz, najpierw pokrótce należy zagłębić się w fabułę.

Na pierwszym planie w tej pesymistycznej wizji przyszłości jest podróż samotnego wędrowca imieniem Eli (Denzel Washington). Ów bohater przemierza zniszczony przez wielką wojnę świat w ramach sobie tylko znanej misji. W trakcie swej podróży trafia do małego miasteczka, w którym rządy sprawuje niejaki Carnegie (Gary Oldman), osobnik opętany żądzą władzy. Carnegie od lat poszukuje pewnej potężnej księgi, dzięki której mógłby podporządkować sobie resztki przetrzebionej ludzkości. Księgi, należy nadmienić, z którą nierozerwalnie związane są losy Eliego...

"Księga ocalenia" posiadała wszelkie zadatki na to, aby stać się sporym sukcesem. Za kamerą twórcy odpowiedzialni za udane "Z piekła rodem" na podstawie komiksu Alana Moore'a, ana ekraniecała plejada gwiazd. Do tego fabuła, która posiadała ogromny potencjał. No i świat przedstawiony: nawiązania i inspiracje czerpane ze wspomnianego na wstępie klasyka George'a Millera są tu aż nazbyt widoczne. Już na początku filmu reżyserski duet serwuje nam scenęnapaści bandytów połączonej z gwałtem, która jako żywo przywodzi na myśl analogicznąsekwencję z "Wojownika szos". Tego typu odniesień jest więcej, także do innychobrazów z obszaru science-fiction. Mimo tego trudno uznać dzieło tandemu za w pełni udane. Za taki stan rzeczy odpowiada przede wszystkim wewnętrzne rozdarcie filmu, który wyraźnie zatopiony jest w komiksowej konwencji. Do tejże konwencji zupełnie jednak nie przystaje patos, którym suto raczą widza twórcy. "Księga ocalenia" zbyt często sprawia wrażenie, jakby w trakcie prac nad nią nie było konkretnego planu na kształt całości. Z jednej strony puszcza się tudo odbiorcy oko, z drugiej stara się zachować pewną powagę. Z powodu braku jednoznacznych wytycznych co do kierunkuwfilmie aż roi się od momentów, które budzą niezamierzone rozbawienie. W trakcie przedpremierowego pokazu niejednokrotnie na sali rozlegały się śmiechy w trakcie scen, które w założeniu śmieszyć bynajmniej nie miały.Trudno mi było pozbyć sięwrażenia, żetaki stan rzeczy jestbezpośrednim wynikiem faktu, iż jest to produkt sporządzony przez Amerykanów z myślą przede wszystkim o Amerykanach. Kolejną kwestią są dziury logiczne, które może nie raziłyby w takim stopniu, gdyby nie ich gigantyczne rozmiary. Oto jeden z przykładów: świat, w którym woda i wiele niezbędnych produktówsą towarami deficytowymi, nie ma za tożadnych problemów z produkowaniem ogromnych ilości broni palnej i amunicji. Ciekawych przyczyny takiego stanu rzeczy odsyłać należałoby zapewne do "Zabaw z bronią" Michaela Moore'a...

Jaśniejszym punktem obrazu Allena iAlberta Hughesjest z kolei obsada aktorska. W epizodach pojawiają się tu z tęsknotą wypatrywane twarze Toma WaitsaiMalcolma McDowella. Szkoda, że żadnemu z panów nie dano okazji do zagrania czegoś więcej niż kilka skąpych linijek tekstu. Jako para głównych antagonistów dwie wyraziste i cenione osobowości aktorskie. Najpierw może garść pochwał dla Oldmana, który jest tu demoniczny jak za starych, dobrych czasów i wyraźnie nieźle bawi się przydzieloną sobie rolą. Co prawda pamiętnyodtwórca Drakuli nie wznosi się tu na wyżyny swych możliwości, ale i tak lepsze to niż mdła postać komisarza Gordona, którą ostatnimi czasy raczył nas aktor. Gorzej jest już w przypadku Denzela Washingtona, który do tej roli niechybnie musiał zostać natchniony przez Ducha Świętego. Patrząc na jego wymowną, cierpiętniczą pozę i poświęcenie, z jakim jego bohater taszczy przez pustkowia cenną księgę, można odnieść wrażenie, że tak właśnie wyglądać musieliprześladowani przez Rzymian krzewiciele wiary chrześcijańskiej. Co więcej, Denzel nie wie za bardzo, w jaki ton uderzyć i raz wpada w mentorską manieręrodem z arsenału środków wyrazuMorgana Freemana, kiedy indziej znów postanawia zostać podstarzałą kopią Wesleya Snipesa. Nie potrafi jednakw zasadzie być żadnym z nich wystarczająco udanie. Nie najlepiej prezentuje się też sytuacja, gdy spojrzeć na Milę Kunis, która wciela się w Solarę. Aktoreczka o sympatycznej twarzyczce, jak znalazł do komedii romantycznych. Ja sam najlepiej zapamiętałem ją z serialu "Różowe lata 70-te" i z tamtą też rolą będzie mi się już zawsze kojarzyć. Nic dziwnego więc, że jej obecność w postapokaliptycznej rzeczywistości "Księgi ocalenia" przez cały czas była dla mnie sporym zgrzytem.

No to sobie ponarzekałem ile wlezie, ale teraz może postaram się wskazać na sameniezaprzeczalne plusy. Przede wszystkim: zawsze mogło być gorzej, bo zamiast Washingtonamógł wystąpić Will Smith, aktorzyna do tego stopnia luzacki, że zapomina grać przed kamerą. Gdyby to nastąpiło, to z pewnością miałbym kolejny znienawidzony film na swojej liście. A przecież "Księga ocalenia" to w zasadzie całkiem przyjemna rozrywka, która oferuje sporą porcję przyzwoitej akcji, a na dodatek ma ambicję unurzać to w gęstychoparach mesjanizmu. Co prawda potencjał tkwiący w tej historii nie został wystarczająco umiejętnie wykorzystany, ale jeśli w ramach współczesnej fantastyki na dużym ekranie mam wybierać między gniotami pokroju "Transformers", a nieszkodliwymi zabawami dużych chłopców w rodzaju recenzowanej przeze mnie pozycji, to z pewnością nie będę tracił czasu na namysł. W końcu, tak jak już zapytałem na początku: czy film, w którym już na wstępiesłychać dźwięk silnikapiły mechanicznej może być zły? Oczywiście, że nie. A "Księga ocalenia", choć nie do końca udana, na pewno filmem złym nie jest. No i po tej recenzjiprzynajmniej już wiadomo dlaczego Michael Baykręci takie szmiry.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie podlega dyskusji, że w światowej kinematografii panuje ostatnio moda na apokaliptyczne klimaty.... czytaj więcej
Kiedy w jednym z filmów dokumentalnych, dołączonych do specjalnego wydania DVD "Chłopców z Ferajny"... czytaj więcej
Zawsze lubiłem postapokaliptyczne klimaty. Przez "zawsze" rozumiem "odkąd dzieciakiem będąc obejrzałem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones