Recenzja filmu

Kobieta samotna (1981)
Agnieszka Holland
Maria Chwalibóg
Bogusław Linda

Misterny dramat na tle ordynarnego naturalizmu

Do "Kobiety samotnej" podszedłem ostrożnie. Coś mi mówiło, że za licznymi pochlebnymi opiniami, w których pesymizm filmu łączy się z kategorią prawdy, kryje się nic innego, jak tylko naturalizm.
Do "Kobiety samotnej" podszedłem ostrożnie. Coś mi mówiło, że za licznymi pochlebnymi opiniami, w których pesymizm filmu łączy się z kategorią prawdy, kryje się nic innego, jak tylko naturalizm. Ileż ludzi zdążył już on oszukać swoimi brutalnymi rekwizytami, bezwzględnym determinizmem i jednowymiarową wizją świata. Ale nad filmem Agnieszki Holland znęcać się nie będę, ponieważ ma on coś, co, o dziwo, wybija się ponad ten formalny, naturalistyczny sztafaż. Ordynarną prostotę łączy z wielowymiarowością dwójki głównych bohaterów.

"Kobieta samotna" przedstawia historię Ireny (Maria Chwalibóg), która wychowuje w pojedynkę małego synka, Bogusia (Paweł Witczak). Mieszkają w niewielkiej, walącej się ruderze pod okiem nieprzychylnego im i agresywnego sąsiada. Irena wiąże koniec z końcem, pracując jako listonoszka. Pewnego dnia, rozwożąc listy, spotyka na swojej drodze kalekiego Jacka (Bogusław Linda). Tych dwoje pokrzywdzonych przez los ludzi szybko zbliża się do siebie. Niestety, ich szczęście okazuje się iluzoryczne i krótkotrwałe.

Nie brzmi to optymistycznie. Zapewniam, że reżyserska wizja pani Holland jest dziesięciokroć bardziej sugestywna, pesymistyczna i brutalna od powyższego krótkiego streszczenia. Nie zawahałem się przed nazwaniem "Kobiety samotnej" obrazem naturalistycznym, bo w takiej konwencji został on zrealizowany. Już sama przestrzeń, w jakiej żyją i obracają się bohaterowie tegoż dzieła, odpycha swoją bylejakością, nędzą i szarością. Nie zapominajmy, że w tle jest też dość czytelna krytyka Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, toteż wizualna strona łączy się z tendencjami kina antysystemowego. Mamy więc naturalizm na poziomie scenograficznym i zdjęciowym, ale nie mniej ważny jest ten związany z samymi postaciami występującymi w filmie. Uwagę zwraca przede wszystkim jedna z najbardziej charakterystycznych cech dojrzałego naturalizmu, mianowicie silnie rozwinięty determinizm środowiskowy. Bohaterowie tego filmu nie mają żadnego wpływu na swoje życie. Albo rodzą się w narzuconej im patologicznej przestrzeni, albo zostają skrzywdzeni przez los bądź system. Tę ograniczającą perspektywę i bolesny minimalizm ludzkiego życia doskonale obrazuje postać ciotki Ireny (Sława Kwaśniewska) i jej pełne goryczy wyznanie poczynione na łożu śmierci. Człowiek w "Kobiecie samotnej" nie jest silny. Jego wolna wola w konfrontacji z życiem rozbija się jak fala o skały. Dramat jednostki wzmaga także wyjątkowe ubóstwo na poziomie relacji międzyludzkich. Homo homini lupus est. Rodzina nie pomaga biednej kobiecie, a uczucia okazują się tylko szatą skrywającą biologiczne potrzeby i czysty egoizm. Nie wspominam już o państwie i instytucjach publicznych, które jawią się nam jako zimny, bezduszny, bezosobowy twór.

Naturalizm pełną gębą. Mnie takie obrazy nie pociągają, acz nie będę nikomu na siłę próbował perswadować, dlaczego uważam, że taka jednowymiarowa wizja jest kłamstwem (takie wnioski kompromitujące koncepcje naturalistyczne osiągnięto już pod koniec XIX wieku). A jednak jest w tym filmie coś, co każe go sytuować ponad niezliczoną masą dziełek, które pastwią się nad człowiekiem i rzeczywistością, fałszując ją i nie oferując w zamian niczego pozytywnego. Tym czymś jest niezwykle subtelna - subtelna poprzez swoją wielowymiarowość - konstrukcja dwojga głównych bohaterów. Dramat Ireny i Jacka oraz jego psychologiczne umotywowanie wyrasta ponad czarno-biały świat i paradoksalnie, chociaż ich losy są przedłużeniem i dopełnieniem formalnego naturalizmu, mówią nam też o człowieczeństwie, które kryje się w słabościach, wadach, pragnieniach i marzeniach, nawet jeśli te ostatnie nigdy nie zostaną zrealizowane. Bo chodzi właśnie o tę bolesną i właściwie nieuświadomioną walkę o bardziej wartościowe życie. Jest ona słaba, chimeryczna i niesie już w sobie od początku zarodki przyszłej klęski, ale sam fakt jej podjęcia (pomimo tego, że ma ono podłoże intuicyjne i instynktowne) każe dojrzeć w "Kobiecie samotnej" człowieka.

Tych wniosków nie mógłbym wyprowadzić, gdyby nie popis gry aktorskiej w wykonaniu Marii Chwalibóg i Bogusława Lindy. Nie trawię postaw roszczeniowych i oskarżycielskich, ale perfekcja, z jaką aktorka wcielająca się w Irenę wydobyła ze swojej postaci całą gorycz i żal do świata pomieszaną z nadzieją na coś lepszego, robi wrażenie. Z drugiej strony mamy Lindę, który najpewniej wzniósł się w filmie Agnieszki Holland na wyżyny swoich aktorskich możliwości. Myślę, że każdy, kto ocenił go przez pryzmat jego dorobku po "Psach", powinien zobaczyć "Kobietę samotną", bowiem neurotyczność i chwiejność skrzywdzonego człowieka, którego osobowość rozciąga się od nieumiejętnie skrywanego materializmu po potrzebę miłości, nie mogła chyba być lepiej oddana. Nie tylko więc gra słowami i głosem, ale też gestem i mimiką budzi podziw aż po sceny, w których perfekcja znajduje potwierdzenie w głębokim milczeniu i minimalizmie użytych środków - np. kiedy Jacek w końcowych scenach siedzi na poduszkach, obłędnie patrząc przed siebie. Naprawdę, wielkie brawa dla Bogusława Lindy i Marii Chwalibóg, bo stworzyli świetny duet.

Przekornie powiem, że w obliczu misternie oddanego wątku Jacka i Mirki, nawet naturalizm jest w tym filmie in plus. Bo skoro "Kobieta samotna" nim epatuje, a mimo to potrafi wydobyć na wierzch złożony, autentyczny dramat pragnień i słabości dwojga bohaterów, to pozostaje tylko przyklasnąć. I właśnie w kategoriach indywidualnego dramatu Ireny i Jacka oceniam film, a nie naturalizmu, który, chociaż ujęty globalnie i rozciągnięty aż po brzegi, to jednak schodzi ostatecznie na drugi plan. Polecam!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones