Recenzja filmu

Król Lew II: Czas Simby (1998)
Darrell Rooney
Joanna Wizmur
Andy Dick
Matthew Broderick

Nie macie za grosz wyobraźni...

Chyba wszyscy pamiętamy, kto wypowiedział słowa zawarte w tytule mojej recenzji. Należą do jednego z największych "złych" w historii bajek Disneya - Skazy. Odnosiły się one do hien, które
Chyba wszyscy pamiętamy, kto wypowiedział słowa zawarte w tytule mojej recenzji. Należą do jednego z największych "złych" w historii bajek Disneya - Skazy. Odnosiły się one do hien, które troszczyły się tylko o to, czy mają co jeść. Ja odnoszę je do twórców Disneya, którzy zbyt często przedkładają sukces kasowy kontynuacji swoich dzieł nad ich jakość. Jak to się dzieje, że ta sama wytwórnia, która swoimi filmami trafia do serc naszych, naszych rodziców i dzieci, równie celnie potrafi strzelić sobie w stopę? W tym przypadku kulę stanowi druga część "Króla Lwa"  - "Czas Simby". Historia przedstawia dalsze losy bohaterów znanych nam z pierwszej części. Czas dostatku i radości, gdy rządy sprawuje Simba. Nasz młody lew przemienił się w odpowiedzialnego ojca, który chce ustrzec swoją córeczkę, Kiarę, przed całym światem. Mała jest jednak równie niesforna co dawniej jej ojciec. Problemy zaczynają się, gdy poznaje Kovu - lwiątko z wrogiego stada. Miłość, rozkwitająca na tle konfliktu trwającego od pokoleń (a może tylko od momentu przejęcia władzy przez Simbę...), pokazuje, że każdemu należy dać szansę, a już na pewno nie należy go osądzać za błędy przodków. W końcu, jak głosi motyw przewodni, "my i oni to jedno". Po przeczytaniu pozytywnych komentarzy na temat tego filmu, postanowiłam po wielu latach wybrać się w kolejną podróż z Simbą i jego przyjaciółmi. Zawód zabolał dwa razy mocniej ze względu na to, że "Król Lew" to ukochana bajka mojego dzieciństwa. Niedawno obejrzałam ją znowu. Sięgając parę dni później po drugą część przygotowałam się na kolejną dawkę niepowtarzalnego klimatu, zapierającej dech w piersiach muzyki, i inteligentnego poczucia humoru. Zastałam tę samą krainę, lecz różnicę można zobrazować porównując pierwszą część do Lwiej Ziemi pod rządami Mufasy, a drugą do tej za panowania Skazy. Pustka. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to właśnie ta pustka. Już pierwsza scena ceremonii, podczas której pokazana jest dziedziczka tronu, nie była tak huczna i podniosła jak w pierwszej części. Mimo to była niemal jej lustrzanym odbiciem. To podstawowe wrażenie towarzyszące seansowi. Zarówno postacie, jak i sceny zdają się niewyraźną kopią oryginału. Simba z młodego, pełnego energii, a zarazem mądrości życiowej, lwa przemienił się w nieudaną kopię Mufasy. Gorszą, bo sztucznie nadopiekuńczą i na siłę umoralniającą swoje dziecko. Wydaje się również, że władza uderzyła mu do głowy. Za to Kiara zajęła miejsce małego Simby. Vitani (dziecko lwicy Ziry) do złudzenia przypominała Shenzi, za to Nuka (jej drugi syn) był połączeniem Banzai i Eda. Oczywiście substytuty nie zdołały wprowadzić nuty makabreski do filmu, tak jak to robiły hieny w poprzedniej części.  Chciałoby się rzec, że chociaż główny czarny charakter zachował klasę. Niestety. Skaza był wcieleniem sprytu i inteligencji, a zarazem demoniczności i okrucieństwa. W drugiej części zastąpiono go Zirą, która swym zachowaniem wzbudzała raczej politowanie, niż strach. Ot nieszczęśliwa, nadpobudliwa lwica. Gdyby tego było mało, to przypisano Skazie niewiarygodną rzecz. Wybrał swojego następcę niedługo po objęciu tronu. Tronu, którego pragnął tak długo i dla którego był gotów popełniać najstraszniejsze czyny. Szczerze wątpię, czy obchodziłoby go co się stanie z królestwem po jego śmierci i kto będzie wtedy rządził. Twórcy filmu uznali inaczej. Swoim dziedzicem Skaza mianował małego Kovu - który wcale nie chciał władzy... No cóż. W filmie widoczne były też rażące błędy rzeczowe. Ciągle słyszymy, że to Simba zabił Skazę i należy się zemścić. W rzeczywistości zemsta ta musiałaby się wiązać z ganianiem hien po równinach sawanny, bo to właśnie one go zabiły, nie Simba.  Druga sprawa dotyczy Kovu. Jego wygląd wyraźnie wskazuje na pokrewieństwo ze Skazą, lecz jest to szybko sprostowane i dowiadujemy się, że on go tylko przygarnął. Za jakiś czas słyszymy piosenkę ze słowami "Skazy syn stać nie może się jednym z nas"... Pomijając to, pozostaje inna kwestia. Brat Mufasy z zimną krwią pozbył się swojego bratanka, by zaraz przygarnąć kolejnego "wypłosza", potencjalnego konkurenta o tron? Urocze. Animacje również nie robiły takiego wrażenia. Czymże jest Zira i jej parę lwic, naprzeciw Skazy i jego armii hien? Czymże jest podskakiwanie do piosenki "Upendi", naprzeciw sceny pokazującej kwitnącą miłość Simby i Nali? Można by tak wymieniać w nieskończoność. Muzyka. Mogła być ratunkiem dla tego filmu, ale stało się inaczej. Zabrakło Eltona Johna i Hansa Zimmera, więc efekt nie był trudny do przewidzenia.  Piosenki były sztuczne, nie było w nich melodii, tej gry tysięcy instrumentów, a słowa nie rzucały na kolana. Mimo to miało się wrażenie, że gdzieś się je już słyszało. No oczywiście! "Upendi" zastępowało  "Can You Feel the Love Tonight". "Hakuna Matata" - znaczy "nie martw się" za to "Upendi" oznacza "miłość". Również Zira musiała mieć swoje pięć minut. Słysząc słowa "Słodka zemsto w to mi graj! Luli-luli-laj!" chciałoby się dodać "Przyjdzie czas!". Jednak znalazłam tę jedną melodię, dzięki której zakręciła mi się w oku łza. "One of Us" było utworem, który śmiało mogę postawić na równi z tymi z pierwszej części. Był przejmujący i wzruszający. Towarzyszyła mu piękna sekwencja animacji. W tym miejscu dochodzę do plusów tej produkcji. Przypadła mi do gustu postać Kovu - lwa, który przez swój wygląd i ideologię jaką mu wpajano na każdym kroku, musi mierzyć się z demonami przeszłości. Musi wybrać co jest słuszne dla niego, a co, przez całe dzieciństwo, tylko przedstawiano mu jako słuszne. Dualizm jego natury ujmuje i jest wyjątkowo wiarygodny. Ukazanie losów Romea i Julii, czyli w tym przypadku Kovu i Kiary, nie było złym pomysłem. Byłoby to naturalne zwłaszcza, że pierwsza część opiera się w dużej mierze na motywach "Hamleta". Stworzenie odrębnej bajki mogłoby mieć pozytywny efekt, lecz próba pomnażania pieniędzy, poprzez żerowanie na jednej z najpiękniejszych bajek jakie kiedykolwiek powstały, już do mnie nie przemawia. Podsumowując, zastanówmy się czego zabrakło twórcom tego filmu? Chęci? Czasu? Pieniędzy? Nie... Zabrakło wyobraźni. Zabrakło pomysłu. Zabrakło staranności i „ostrożnej rachuby”. Skutkiem tego wyszło coś, co stanowi jedynie zdeformowany cień bajki z 1994 roku. "Król Lew 2 - Czas Simby" to tańszy zamiennik, który nie może konkurować z pierwszą częścią. Tak więc nie ważne czy masz pięć, piętnaście, czy pięćdziesiąt lat. Jeśli chcesz przekonać się, że magia naprawdę istnieje, polecam gorąco "Króla Lwa", który stał się już częścią legendy Disneya. Druga część tylko podkopała fundamenty sięgającej nieba budowli, którą "Król Lew 3 - Hakuna Matata", zrównał z ziemią.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Król Lew" to standard, wręcz zajmuje pierwsze miejsce wśród bajek Walta Disneya. Jest jedną z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones