Recenzja filmu

Niesamowita historia The Who (2007)
Parris Patton
Paul Crowder
Roger Daltrey

Niesamowita podróż

Na początku tej recenzji pozwolę się przedstawić: jestem prawdziwym fanem zespołu The Who. Nie tylko słucham ich nagrań i oglądam koncerty, analizuję także przebieg ich kariery, śledzę na bieżąco
Na początku tej recenzji pozwolę się przedstawić: jestem prawdziwym fanem zespołu The Who. Nie tylko słucham ich nagrań i oglądam koncerty, analizuję także przebieg ich kariery, śledzę na bieżąco wszelkie zmiany, dyskutuję na forach. Pierwszym medium poznawczym były dla mnie płyty audio, potem materiały prasowe i, głównie, internetowe. Dopiero na końcu zająłem się stroną wizualną: teledyski, koncerty, dokumenty - w tych ostatnich prym wiódł dla mnie "The Kids Are Alright" z 1979 roku, dość luźny zbiór teledysków, wywiadów, wspomnień i anegdot z życia członków zespołu. Nie oczekiwałem w zasadzie niczego więcej, nie sądziłem, że coś jeszcze może mnie zaskoczyć na temat The Who. Wydawało mi się, że wiem już o nich wystarczająco i kiedy w telewizji miał lecieć dokument o swojsko brzmiącym tytule "Amazing Journey" (ach, ten Tommy Walker...), postanowiłem go obejrzeć - ale bez większych emocji. Tymczasem zawartość tego dzieła (i nie muszę się już bać użyć tego słowa) powaliła mnie na kolana z siłą pałeczek Keitha Moona. Nie jest rzeczą łatwą upchnąć przebieg 40-letniej kariery w dwóch godzinach. A jednak twórcom filmu się to udało. Oczywiście nie znajdziemy tu pełnych koncertów ani nawet teledysków - i po co, skoro są zawarte na osobnych wydawnictwach? Mamy za to opis życia członków zespołu począwszy od narodzin w latach 40-tych (urywki z II Wojny Światowej) poprzez dorastanie, czasy szkolne i wreszcie rozpoczęcie kariery scenicznej. Mamy wypowiedzi członków zespołu, ich znajomych, krewnych, krytyków i innych z branży muzycznej, tak żyjących, jak ich tych, którzy już odeszli (w materiałach archiwalnych). Zwłaszcza Roger Daltrey i Pete Townshend puszczają farbę tak obficie i ochoczo, jakby z wiekiem wracała im pamięć. Antyskleroza? Wypowiedzi bohaterów przeplatane są z arcyciekawymi dokumentami na temat grupy, od jej założenia w 1964 roku do współczesności. Często są to materiały wcześniej niedostępne, np. koncert z 1964 (jeszcze jako The High Numbers) w Railway Hotel w Londynie czy urywki ze słynnego koncertu na Uniwersytecie w Leeds (Walentynki 1970). Co do jakości, nie ma mowy o żadnych bootlegach: obraz i dźwięk są świeże i przejrzyste, co wskazuje na użycie co najmniej kopii pierwszej generacji, a w wielu przypadkach po prostu oryginałów. Poszczególne części (a raczej rozdziały) filmu rozdzielone są zgrabnymi animacjami, jak np. ożywioną okładką do płyty "A Quick One". Aż chce się oglądać. Ale nie to wszystko decyduje o sile tego filmu. Mnie, jako fana The Who, zawsze interesowała strona duchowa członków zespołu: jacy naprawdę są (byli), jak układają się (układały) ich wzajemne relacje. Trzeba przyznać, że "The Kids Are Alright" potraktował ich po całości, raczej jako zespół, a nie indywidualnie. Tu mamy coś innego: poszczególni członkowie uzewnętrzniają się, odkrywają karty, ujawniają nawet mało przyjemną prawdę o sobie samych. Dotychczas myślałem o The Who jako o raczej zgodnym i harmonijnym zespole, w którym dopiero po ok. 10 latach istnienia zaczęły rozwijać się poważniejsze konflikty. Tymczasem Daltrey wspomina, jak zamierzał opuścić grupę w połowie lat 60-tych, po tym jak odkrył, że pozostali napawają się sławą przez ćpanie. Z kolei Townshend opowiada o pogarszającym się stanie Moona w trakcie trasy promującej "Quadrophenię" - i tu znów niepublikowany materiał filmowy: uzależniony od alkoholu i narkotyków perkusista traci przytomność na scenie, znoszą go członkowie ekipy technicznej, a Townshend pyta publiczność: "Czy ktoś z was gra na perkusji?". Na tym polega szczerość i prawdziwość tego dokumentu: nie opowiada bajki o dojściu do sławy, ale o wszelkich sławy konsekwencjach. Moon odczuł to najboleśniej (zmarł w 1978 roku), ale nie on jeden: Townshend wpadł w depresję w połowie lat 70-tych, spowodowaną zarówno przez wyczerpujące życie rockmana, niemoc twórczą, jak i nadejście nowej siły w muzyce: punku. I choć punkowcy uważali The Who za źródło inspiracji, Townshend odcinał się od nich i od ich zasad. Daltrey jeszcze w latach 60-tych czuł się niepotrzebny: on, "jedynie" wokalista, otoczony multiinstrumentalistą Entwistlem, twórcą tekstów i kompozycji Townshendem i szalonym perkusistą Moonem... Dopiero sukces "Tommy'ego" pozwolił mu uwierzyć w siebie. Ponadto muzycy zmagali się z kłopotami finansowymi, zmianami menadżerów i producentów, a nawet ze śmiercią fanów w wyniku zamieszania przed koncertem w Cincinnati (1979). W końcu na początku lat 80-tych The Who rozpada się. Ale film ten daje też nadzieję: rozpad nie jest wieczny, następuje reaktywacja. I choć Johna Entwistle też nie ma już wśród nas, pozostali członkowie grupy dzielnie kroczą naprzód. Ich historia jest jednocześnie historią muzyki, a co za tym idzie, ich kraju. II Wojna Światowa, pokolenie baby boomers, życie klas robotniczych, eksplozja punku... Oni byli tego świadkami, tak jak my teraz możemy być dzięki temu dokumentowi. Gorąco polecam go nie tylko fanom zespołu The Who, nie tylko fanom muzyki. Polecam go wszystkim, którzy chcą obejrzeć dobry dokument. Sporo się dowiedzą, a i dla ucha znajdą coś dobrego. Może i "Dzieciaki są w porządku", ale przy tej produkcji najzwyczajniej bledną. Zatem... ruszajmy w niesamowitą podróż!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones